SPIS WEDŁUG TYTUŁÓW ORYGINALNYCH

0-99A  B  C  D  E  F  G  H  I  J  K  L  Ł  M  N  O  P  Q  R  S   U  V  W  X  Y  Z  Ż  Ź


 



 

DELLAMORTE DELLAMORE



 

 

::TYTUŁ POLSKI::
O miłości i śmierci

::REŻYSERIA::
Michele Soavi

::SCENARIUSZ::
 Tiziano Sclavi,
Gianni Romoli

::MUZYKA::
Riccardo Biseo,
Manuel De Sica

::OBSADA::
Rupert Everett,
Anna Falchi,
François Hadji-Lazaro

::KRAJ::
USA

::ROK::
 1994

::CZAS TRWANIA::
105 min.


 
 

Gdybym kiedykolwiek miała przygotować dla jakiejś ważnej gazety albo innego takiego guru medialnego zestawienie 10 najlepszych, najoryginalniejszych, wytyczających nowe trendy i przecierających ścieżki dla potomnych horrorów lat 90-tych, to obok takich tytułów jak „Kruk”, „Obcy” czy „Dracula” Coppoli znalazłoby się miejsce dla „Dellamorte Dellamore”. Jest to film tak niezwykły i jedyny w swoim rodzaju, że staje się swoim własnym odrębnym gatunkiem. Nic takiego nie miało miejsca ani przed nim ani po nim.

  

Zacznę od zachrystii stwierdzeniem, że oryginalny tytuł filmu: „Dellamorte Dellamore” jest w stu procentach lepszy od być może bardziej chwytliwego „Cemetery Man”.  Sam tytuł już uchyla nieco rąbka tajemnicy, a tego nie powinno się psuć – dobrze wiemy o tym my, polscy kinomaniacy, raczeni co jakiś czas nieudolnymi próbami tłumaczeń tytułów filmów zagranicznych. Choćby „Grudge” przetłumaczone jako „Klątwa”, albo „Evil Dead” przechrzczone na „Martwe Zło”, perełka do kolekcji rodzimego tytułotwórstwa absurdalnego.  Ale wróćmy do tematu.

  

Tytułowy bohater o nazwisku Dellamorte Dellamore (drugi człon to panieńskie nazwisko matki, które jak powszechnie wiemy przydaje się czasem znać, by nie mieć problemów w urzędach) jest opiekunem i zarządcą cmentarza.  Nomen omen – chciałoby się rzec, imię znaczy, a w tym przypadku oznacza problemy ze śmiercią i miłością, jakie są nieodłączną częścią życia jego właściciela. Ponury, posępny, aspołeczny, cynik, nonkonformista – tak można w skrócie określić jego charakter, światopogląd i podejście do życia.  W pochmurne, deszczowe dni zachwyca się pogodą, a w słoneczne narzeka, że znów się popsuła. Jego ulubioną lekturą jest książka telefoniczna. Po mieście krąży plotka, że jest aseksualny, którą zresztą sam rozpuścił.  W dodatku ze stoickim spokojem przyjmuje do wiadomości fakt, że na jego cmentarzu zmarli powracają do życia i za swój obowiązek uważa dopilnowanie, by unieszkodliwieni znaleźli się na powrót we własnych trumnach. Jest jeszcze Gnaghi, niedorozwinięty pomocnik bohatera i jego przyjaciel, który pomaga mu dopilnować, by zmarli za bardzo nie narozrabiali. Kłopoty zaczynają się, gdy Dellamorte zakochuje się w pewnej tajemniczej wdowie, co dosłownie wywraca jego uporządkowany świat (i cmentarz) do góry nogami.

  

Niezwykła, gotycko-poetycka atmosfera jest jednym z najistotniejszych atutów filmu. Większość scen kręcona była na cmentarzu, ale cóż to za cmentarz! W niczym nie przypomina tych, które zwykle pojawiają się w zombie movies: smutnych i przygnębiających w swojej bezbarwności. Cmentarz w Buffalora jest zupełnie inny i nie będzie przesadą powiedzieć, że tętni życiem. Mnóstwo zieleni,  szumiące drzewa, stylowe gotyckie pomniki, stare, porośnięte bluszczem krypty, stojąca w zagłębieniach kamiennych pomników deszczówka – zarówno w dzień jak i nocą cmentarz wygląda malowniczo i romantycznie. Bogactwo tonacji i nastrojów działa na wyobraźnię, a cmentarz jawi nam się niemal magicznie, jako miejsce gdzie przenika się świat żywych i zmarłych. W tę malowniczość reżyser wplata w niezwykły sposób humor, gdy Ghanghi biega za rozwiewanymi przez wiatr liśćmi lub gdy Dellamorte rozmawia z burmistrzem, który właśnie wstał z grobu i wspina się na jakieś mauzoleum, groteskę, gdy odbywa się pogrzeb ofiar miejscowego wypadku i motocyklista zostaje pochowany wraz z motorem, na którym zginął albo scenę, gdzie Gnaghi gra radosną melodię nad grobem ukochanej Valentiny, by ją „zbudzić”, erotyzm, kiedy Dellamorte i jego ukochana całują się w krypcie lub kochają obok grobu jej zmarłego męża. Same żywe trupy są jednocześnie tragiczne, komiczne i śmiertelnie niebezpieczne, a ich pochodzenie raczej magiczne niż naukowo wytłumaczalne. Wszystkie te elementy przeplatają się, tworząc niepowtarzalny klimat filmu, który w całym swoim cynizmie i przewrotności jest komedią, czy może tragikomedią raczej utrzymaną w konwencji czarnego humoru. Z drugiej strony filozoficzno-symboliczna wymowa filmu sprawia, że „Dellamorte…” wymyka się schematom i wykracza poza konwencję zombie movie jak i zwykłego horroru. Zabawa stylistyką kina grozy jest tutaj niemalże posunięta do granic perwersji, a eklektyczna całość nabiera głębi, która może umknąć niewprawnemu oku laika. Mimo pozornej prostoty fabuły łatwo przeoczyć subtelne aluzje i niuanse, nadające mu owej dziwacznej wielowymiarowości.

  

Ten film moim skromnym zdaniem jest przejawem geniuszu twórcy horroru, który jak nikt inny objął w swojej nowatorskiej wizji całe spektrum możliwości, jakie otwiera przed twórcami gatunek. Cudowne zdjęcia, gęsta, erotyczna atmosfera na przemian z gotyckim klimatem, wspaniałe kreacje aktorskie bohaterów i świetnie napisany scenariusz składają się na wizjonerski obraz kina, które wymyka się konwencjom. To jednocześnie czarna komedia, romans, kryminał, gotycki horror, zombie movie i dramat okraszony odrobiną cudaczności, przypomina mi obrazy wyłaniające się z twórczości Leśmiana, który właśnie w ten sposób pisał o miłości i śmierci. To świetne kino z najwyższej półki godne polecenia każdemu prawdziwemu fanowi horroru.



 

::PLUSY::
+ niepowtarzalny, unikalny klimat
+  piękne zdjęcia
+ przenikanie się gatunków, eklektyczność
+  postać tytułowego bohatera
+  gra aktorska
+  żywe trupy w krzywym zwierciadle
+  efekty specjalne

::MINUSY::
-  nie zauważyłam

::OCENA FILMU::
10/10



 

   

AUTOR: MEOW