„Alien
versus Predator“ przypomina raczej grę nintendo lub play station, gdzie
mamy możliwość wyboru robota, którym chcemy sterować i staczamy walkę z wrogiem.
Można również wyobrazić sobie ludzką przyszłość, czyli najpierw giną ludzie a
następnie wykańczają się nawzajem roboty.
Ekipa
badawcza i odkrywcza zmierza na Antarktydę, by zbadać ten zamrożony kontynent.
Trafiają na ślad piramidy pełnej tajemnic, jednak do tej samej budowli podążają predatorzy,
którzy, jak co tysiąc lat staczają tam bój. Niszczą i zabijają wszystko, co stanie
im na drodze. Po przekroczeniu progu przez naukowców,
znajdują dziwny mechanizm, który ożywia matkę obcych. Uwięziona w
łańcuchach, zaczyna rodzić dzieci, które pójdą zabijać…
Film
Paula W.S. Andersona ( nakręcił on także Resident Evil Apokalipsa w 2004 roku ) ujrzał światło
dzienne 13 sierpnia 2004 roku. Trwa zaledwie 101 minut, podczas których dużo się
dzieje. Nie jest to kontynuacja żadnego z tych filmów. Jest dziwną mieszanką,
choć w tym wypadku słuszną ( poziom walki jest wyrównany ) to tak jakbyśmy
postawili do walki Frediego Krugera i Michaela Myersa. Tempo akcji jest bardzo
szybkie.
Zdziwiło mnie połączenie sił człowieka i predatora, to było dla mnie dużym
zaskoczeniem. Porażką jak dla mnie jest to, że gra tu aktor Lance Henriksen,
który zagrał w trzeciej części filmu Alien i nie wiem po co znowu powołali go do
życia. Jakiś cud?? Przyznam, że zaskoczyła mnie wygrana predatorów,
bardziej stawiałam na obcych. Film polecam, choć nie wywarł na mnie większego
wrażenia. I czyżby nastał pokój pomiędzy ludźmi a predatorami?