Krokodyl jest żywą skamieliną pradziejów.
Zwierze to zachowało wszystkie cechy swoich przodków sprzed milionów lat:
budowę ciała, silne szczęki i niemal doskonały instynkt łowiecki. Po
obfitym posiłku potrafi miesiącami przesiadywać pod wodą, trawiąc swoją
zdobycz. Atakujący krokodyl jest jedną z najniebezpieczniejszych istot na
ziemi, prawdziwą maszyną do zabijania, której jedynym celem jest upolować
swoją ofiarę. Idealny materiał do straszenia dla twórców filmu, co
oczywiście skrupulatnie wykorzystano m.in. w takich produkcjach jak:
Aligator, Croc czy Rogue. Black water jest kolejną próbą zmierzenia się z
tym niełatwym tematem. Dwójka Australijczyków David Nerlich i Andrew Tracki
stworzyli film oparty na faktach autentycznych, ukazujący tragiczną historię
zmagań trójki bohaterów z tym zimnokrwistym przedstawicielem rodziny gadów.

Grace (Diana Glenn), Adam (Andy Rodoreda),
oraz siostra Grace, Lee (Maeve Dermody) wyruszają na wymarzone wakacje w
mało uczęszczane rejony Australii. Jednym z punktów na trasie wycieczki jest
wyprawa łodzią wzdłuż rzeki w towarzystwie doświadczonego przewodnika.
Oglądanie malowniczych i pełnych uroku krajobrazów przerywa im nagły atak
olbrzymiego krokodyla morskiego. Przewodnik ginie w szczękach potwora.
Trójka bohaterów nie znając terenu, bez sprawnej łodzi zostaje postawiona w
sytuacji nie do pozazdroszczenia. Zdani na łaskę bezdusznego zwierzęcia
walczą o przetrwanie.

Przez większą część filmu widz ogląda
zaledwie kilku aktorów i jedną lokalizację. Trudno jest dysponując tak
prostymi środkami nakręcić ciekawą i trzymającą w napięciu produkcję. Tym
bardziej należą się reżyserom spore brawa, bo cel ten udało im się
zrealizować znakomicie. Mimo, że krokodyla możemy ujrzeć na ekranie
dosłownie przez kilkanaście sekund, zupełnie nie przeszkodziło to twórcom w
zbudowaniu doskonałego nastroju i klimatu wszechogarniającego zagrożenia.
Brudna, mętna woda, z której w każdej chwili może wynurzyć się głowa bestii,
jest równie przerażająca jak niejeden wspomagany efektami komputerowymi
bohater horroru. Napięcie w filmie budowane jest skromnymi środkami. Twórcy
postanowili hołdować zasadzie, że im mniej pokaże się na ekranie, tym
większe pole do popisu pozostaje dla wyobraźni. Zrezygnowano również z
zastosowania efektów CGI, czy kręcenia animatronicznych kukieł. Krokodyl
jest prawdziwy i to widać w każdym ujęciu, gdzie bestia objawia swoje
oblicze. Znakomicie zmontowano sceny, w których ludzie grają wraz z potworem
i mimo, że nie ma ich w filmie zbyt wiele, są niewątpliwą ozdobą produkcji.
Również postacie grane przez odtwórców głównych ról są naturalne i co
najważniejsze wiarygodne. Ciekawy klimat filmu to w dużej mierze właśnie
zasługa aktorów.

Black Water jest godny polecenia. Dla
zwolenników nurtu animal - attack jest to pozycja obowiązkowa, dla reszty
osób, które oczekują od filmu dreszczyku emocji oraz ciekawego spędzenia
wolnego czasu, produkcja również powinna przypaść do gustu. Gdyby próbować w
Black water doszukiwać się wad, to za takowe uznałbym fabułę, która
momentami może delikatnie nużyć. Kolejne ujęcia wody sugerują, że oto zaraz
pojawi się głowa krokodyla, a tu nic. Kilkukrotne zastosowanie takiego
manewru powoduje, że widz przestaje być czujny i zwyczajnie zaczyna się
nudzić. Niemniej jednak scenarzyści (również David Nerlich i Andrew Tracki)
zaserwowali nam kilka zaskakujących sytuacji oraz świetną końcówkę, która
mimo, że wydaje się mało prawdopodobna rekompensuje w zupełności słabsze
chwile filmu. Interesujące jest również ukazanie postaci krokodyla. Nie jest
to jakaś nadzwyczajna kreatura, wyczyniająca na ekranie niestworzone
historie, ale zwykłe zwierze działające zgodnie z instynktem, bez żadnego
wyrachowania, pragnące zaspokoić podstawowe potrzeby głodu i polowania.
Wszystkie te zalety i niewiele wad powoduje, że oto mamy dzieło może nie
wybitne, ale takie, na którym miło jest zawiesić oko i poświęcić półtorej
godziny swojego życia.