|
Był rok 2003, pora roku
spreparowana na potrzeby tego dziwnego kraju – przedwiośnie, godziny które tylko
o tej porze roku i tylko na tych szerokościach geograficznych uporczywie starają
się przekonać ostatniego normalnego człowieka w okolicy – mnie – że noc zaczyna
się właśnie o 16tej. Za oknem, regularnie nawożony przez dziwne, przemoknięte
stworzenia cyprys dobijał się do mojego m3 – komórki jednego z ostatnich
wielkopłytowych pomników PRLu na tym odludziu. Zrezygnowany, coraz bardziej
szary, odrętwiały, chcąc odeprzeć ohydę otoczenia zdecydowałem się włączyć jeden
z nie obejrzanych jeszcze filmów. Krótkie spojrzenie na leżące w nieładzie
kompakty 0.89PLN/szt.... wybór zapadł ... Schramm...
Po włożeniu płyty do napędu
bardzo szybko zorientowałem się, że ten film bynajmniej nie pomoże mi przeżyć
sensownie tego dnia, wręcz przeciwnie, „Schramm” zebrał cały syf z okolicy
podniósł go do kwadratu i rzucił mi go prosto w pysk. Ech. Zakochałem się :].
To nie był pierwszy film
Jorga Buttgereita jaki miałem przyjemność obejrzeć dlatego mniej więcej byłem
świadom tego co robię gdy go puściłem. Sam nie wiem czemu nie obejrzałem wtedy
„Dnia Świstaka”, ale może lepiej będzie nie szukać odpowiedzi na to pytanie.
Zajmijmy się więc samą produkcją. Ile to już było wspaniałych filmów o seryjnych
mordercach? Kilka widziałem, ale szczerze Wam powiem, że poza „Seven” i
„Milczeniem Owiec”, które oglądałem na raty jak byłem mały, żaden thriller nie
zrobił na mnie takiego wrażenia jak właśnie „Schramm”. W czym rzecz? Ten film to
fenomen z dwóch powodów:
Po pierwsze: Wszystko, co
można by mu zarzucić (kiepski montaż, słabą grę aktorów) w jakiś magiczny sposób
zamienia się w największe plusy filmu! Nie wiem czy to wina Buttgereita i tego,
że jest genialnym reżyserem, czy tego, że ja jestem wykolejony, wszystko jedno
ale jak w takim razie recenzować film, który kpi z recenzenta? Sami zaraz
zobaczycie. Muzyka. Muzyka brzmi jakby wygenerował ją jakiś diabelski chip z
Commodore, które się nigdy nie ukazało! Jest skrajnie toporna ale jednocześnie
niesamowicie piękna, liryczna, romantyczna, wprawia w niesamowity nastrój, który
obraz tylko potęguje. Montaż jest garażowy i o zgrozo to też nie mogę za wadę
uznać bo doskonale pasuje do całej koncepcji. Zdjęcia są w większości
przeciętne, ale niektóre sceny Jorg sfilmował tak dobrze, że nie sposób oderwać
oczu od ekranu.
Po drugie: Jorg Buttgereit
cudownie bawi się motywem wizji, snów, wspomnień, majaków, retrospekcji,
halucynacji. To, co widzimy na ekranie naprawdę wygląda jak wnętrze umysłu
chorego człowieka, totalnego pokręconego wariata i jego jednodniowy, całodobowy,
zryty sen. Nigdzie wcześniej nic podobnego nie widziałem. Nie wyobrażam sobie
filmu, który lepiej pokazuje psychopatę od środka, z jego chuciami, z jego
fobiami i skrajnie obrzydliwymi perwersjami, których jest niewolnikiem. To nawet
mnie przeraża, że ktoś może to tak sugestywnie i przekonywująco pokazać dlatego
przy zdrowiu psychicznym reżysera postawiłbym znak zapytania :D.
Jeśli chcecie wniknąć w
naćpanego swoim libido psychopatę i poczuć „jak to jest” to naprawdę gorąco
polecam (szczególnie świadkom Jehowy:D). Resztę tylko błagam - nie palcie nic
przed tym filmem bo możliwe, że obudzicie się rano ze śladami szminki poniżej
pasa i będziecie musieli skoczyć do Castoramy po śnieżynkę:].
ZOBACZ RÓWNIEŻ

DVD |

CIEKAWOSTKI |

KSIĄŻKI |

SYLWETKI |

MUZYKA |

DOWNLOAD |
AUTOR:
HUMUNGUS |
|