|
„Najlepsze, co mogę zrobić to rzucić monetą. Wybieraj.”
Farmer Moss,
weteran wojny w Wietnamie, podczas polowania natrafia niedaleko granicy z
Meksykiem, na miejsce, w którym doszło do porachunków gangów. Znajduje tam
puste samochody, klika ciał, paczkę heroiny i 2 000 000 dolarów. Moss nie
przepuszcza takiej okazji i zabiera walizkę z pieniędzmi. Od tego czasu jego
życie staje ciągłą ucieczką i walką z nadciągających niebezpieczeństwem, nie
tylko ze strony gangsterów. Bowiem za Mossem, który jest człowiekiem upartym
i nie idącym na żadne kompromisy, podąża demoniczny zabójca Chigurh oraz
stary, zmęczony szeryf Bell, który pragnie ochronić farmera oraz jego młodą
żonę.

Właśnie na tych trzech, skrajnie
różnych postaciach skupia się film. I choć początkowo wydaje się, że to
właśnie Moss jest głównym bohaterem, z czasem, na pierwszy plan wysuwa się
Chigurh, którego gra hiszpański aktor Javie Bardem. Jego kreacji nie da się
opisać. Ale gdyby spróbować, pasuje jedno słowo: wybitna. Takiego czarnego
charakteru jeszcze nie było. Jego postać jest tak zimna, wyrachowana,
bezwzględna, że ciężko uwierzyć, iż mogą istnieć tak źli ludzie. To ktoś,
dla kogo nie ma żadnych wartości moralnych, a o życiu ludzkim decyduje rzut
monetą. Chigurh jest tak pewny siebie, tak przerażająco zimny i skuteczny,
że sceny z jego udziałem wywołują autentyczny strach. Strach przed
spotkaniem takiego „człowieka”. No właśnie, czy takiego kogoś można jeszcze
nazywać „człowiekiem”?

Dziwna
fryzura, ubiór, kamienna twarz, lodowate spojrzenie, zero skrupułów. Chigurh
to zło w najczystszej postaci. Ginie każdy, kto stanie mu na drodze. Nic nie
może go zatrzymać. Sceny, w których sam opatruje sobie rany w obskurnym
motelu (pokazane ze szczegółami), wbija igłę ze znieczuleniem w rozerwaną
skórę i nie krzyczy, nawet nie mrugnie okiem, pokazują, że mamy do czynienia
z absolutnym, moralnym zatraceniem. Liczy się tylko skuteczność. Jak u
wielu, współczesnych ludzi…

Bo właśnie o
współczesności, ów film, opowiada. Coenowie znów pokazują, że są doskonałymi
reżyserami. Znów podobnie jak w „Fargo”, przekonują, że jeden głupi czyn,
pociąga za sobą liczne konsekwencje. Ale ważniejsze jest coś innego.
Niezwykle ważną postacią jest szeryf Bell, w perfekcyjnym wykonaniu Tommy
Lee Jonesa. To postać stara, zmęczona, świadoma z góry przegranej walki.
Mówi mało, ale każde jego słowo jest ważne. Zawiera podsumowanie obecnej
kondycji świata, do którego nie pasują już ludzie z tradycyjnymi wartościami
i wychowaniem. Szeryf od lat kocha tę samą żonę, żyje w starym domu i choć
kiedyś wierzył, w ideały, teraz jest świadom tragizmu sytuacji. Pięknie
mówi, ale nie jest w stanie działać. Kiedyś nie było takich zbrodni jak
teraz, kiedyś szeryf nie musiał nosić broni…

Film jest
praktycznie pozbawiony muzyki, wiele scen rozgrywa się w kompletnej ciszy.
Dialogi zaś są krótkie, symboliczne, często pełne ironii. Wszystko to tworzy
specyficzny, niepowtarzalny klimat. „To nie jest kraj dla starych ludzi” to
arcydzieło. Jeden z najlepszych filmów, jakie w życiu widziałem. Po jego
obejrzeniu, po prostu mnie zatkało. Wybitna gra aktorów, zdjęcia, sposób
narracji – wszystko to jest doskonale dopracowane. Samo zaś przesłanie
filmu, choć gorzkie i dołujące, jest bardzo trafne. Film ten naprawdę
porusza widza.

Kiedyś było inaczej...
Były jakieś zasady, wartości...
Teraz liczą się tylko narkotyki i pieniądze…
To nie jest kraj dla starych ludzi, to nie jest kraj dla dobrych ludzi...
To kraj dla ludzi takich jak Chigurh...
Wie to szeryf Bell, dociera to do nas...
I musimy z tym jakoś żyć...

|
::PLUSY::
+Javier bardem!
+Tommy Lee Jones
+sceneria
+zdjęcia
+sceny w motelach
+wypowiedzi szeryfa Bella
+sposób narracji
+przesłanie
+zakończenie
+refleksja na temat współczesnych ludzi i świata
::MINUSY::
-
Brak
::OCENA FILMU::
Absolutna rewelacja 10/10 |

|
|
|
AUTOR:
COREY
JORDISON |
|
|