|
Chociaż horror jest jednym z najbardziej
skonwencjonalizowanych filmowych gatunków, a jego historia sięga
początków kina, to ustalenie nie budzącej wątpliwości definicji horroru
nadal pozostaje nie lada wyzwaniem. Można bez większej przesady
stwierdzić, że tyle jest definicji, ilu autorów próbujących zamknąć
filmowy horror w uniwersalnej formułce. Jest jednak element, który w
sposób mniej lub bardziej wyraźny, łączy różnego rodzaju rozumienie tego
pojęcia. Tym elementem jest groza. Często, choć oba terminy mają różny
zakres semantyczny, używa się jako synonimu "horroru" określenia "film
grozy". Zaludniające filmowe ekrany potwory, szaleńcy, duchy i inne
ikony horroru nazywamy "budzącymi grozę". Naszą reakcję na filmowe
straszydła określamy stosownie "uczuciem przeszywającej grozy".
Wreszcie, jest ona wpisana w samą nazwę horroru, który jest łacińskim
terminem oznaczającym - "strach, przerażenie, grozę". O ile groza może
obyć się bez horroru, o tyle horror bez niej - nie. Ale ten podstawowy,
kanoniczy element horroru, jest równie trudny do zdefiniowania, jak
stanowiący jego najpełniejszą transpozycję filmowy gatunek. Zatem muszę
przyznać, że pisząc o tym filmie odczuwam coś na kształt satysfakcji,
którą bez specjalnego ryzyka pomyłki można nazwać masochistyczną. Jednak
zanim zacznę rozwijać meritum prezentowanego artykułu, mam tu na myśli
pełniejszą ocenę (krytykę!) Pragnę najpierw nieco przybliżyć zarys
fabuły, która powala na kolana, błagając Boga o pomstę niebios...

W mgnieniu oka wojna dobiegała końca.
Najgroźniejszy przywódca Likaon, Lucjan, został zabity. Tej nocy ognia i
zemsty wilcza horda została rozpędzona. Zwycięstwo wydawało się bliskie i
należne wampirom. Minęło prawie 600 lat... Ale odwieczna wojna nie skończyła
się. Likaonów było teraz mniej, ale ryzyko wzrosło. Księżyc stracił władzę
nad wilkołakami. Co starsze mogły ulegać przemianie, gdy zechciały. Zmieniła
się broń, ale rozkaz pozostał ten sam: Wytropić i wybić po kolei... Wampirom
szło nam znakomicie. Może zbyt znakomicie. Kończyła się era takich jak
Selene - Zabójców. Jak ubiegłowieczna broń, była przestarzała. Szkoda, bo po
to żyła. Początki tejże wojny pamiętają tylko najstarsi - przebywający w
stanie uśpienia Victor, nestor krwiopijca, jego przepełniony ambicjami
następca Craven. Wedle oficjalnej wersji, wojna należy już do przeszłości od
czasu, kiedy rzeczony Craven pokonał i unicestwił przywódcę Lycanów, Luciana.
Ten sukces przyniósł mu sławę, ale czy rzeczywiście wydarzenia potoczyły się
tak, jak je przedstawił? Po mimo wielu polowań, Selene zauważa, że
wilkołaków wciąż przybywa, gromadzą się w tunelach pod miastem, rosną w
siłę, by raz na zawsze zakończyć wojnę. Strategiczną bronią wilkołaków ma
się okazać człowiek, Michael Corvin, który jest potomkiem pierwszego
nieśmiertelnego, który dał początek obu rasom, nieświadomy swoich możliwości
staje się obiektem polowania. Na pomoc przybywa mu Selene, łamiąc przy tym
rozkazy swojego zwierzchnika, tylko ona dopatrzyła się spisku, który ma za
zadanie obalenie pradawnych. Prawdziwa wojna dopiero się rozpocznie,
przeżyją nieliczni, wkrótce nastanie nowy porządek...

Na wstępie części drugiej chciałbym
przeprosić czytelników, których odczucia względem tej pozycji urażę, bądź
nieco skrzywię ich światopogląd na to banalne „love story”. Przepraszam
również za część streszczającą fabułę, jednak muszę przyznać, iż ta część to
również nie lada wyczyn, bowiem trudno streścić pozycję filmową, która
opiera się na bezsensownym bełkocie i zlepku scen miłosnych, przeplatanych
przemocą oraz walką. Len Wiseman, reżyser, współtwórca scenariusza oraz
niedoszły, można by rzec, że były partner Kate Beckinsale (Selene) dał upust
swoim fantazjom erotycznym, tworząc infantylną wersję „Romea i Julii” w
odniesieniu do klasycznej legendy horroru o wilkołakach oraz wampirach, co z
jednej strony przyniosło niebotyczne zyski, bowiem film bazuje na naiwności
widzów skuszonych kampanią reklamową, jednak z drugiej strony należy mu się
pochwała za ciągłość akcji oraz scenerię, która została wyjątkowo solidnie
dopracowana. Zacznę, zatem od rzeczy trudniejszej, czyli od ( w danym
przypadku) odnalezieniu walorów całego przedsięwzięcia, należą do nich
niewątpliwie płynne ujęcia scenerii oraz scen walki, uchwycenie szczegółu
oraz zamaskowanie wpadek i braków budżetowych. Warto również zwrócić uwagę
na stroje postaci (pomijam głównych bohaterów), świetnie wykreowany, gotycki
fason kreacji wieczorowych u kobiet oraz nieco awangardowy u mężczyzn. Po
mimo scen tonących w ciemnościach, miejsc mało interesujących Tony Pierce
Roberts (odpowiedzialny za zdjęcia) uchwycił perspektywiczną głębię, nadał
przedmiotom kształtów, zachował również subtelne, nieco nowatorskie
przechodzenie ujęcia z miejsca na miejsce, bez ucinania sekwencji. Paul
Haslinger skomponował ciekawą ilustrację muzyczną, która poniekąd podnosi
rangę tej pozycji, mi osobiście nie pozwoliła do reszty usnąć,
charakteryzuje się współgraniem dźwięku z obrazem, podkład wkomponowuje się
w zawirowanie zdarzeń, przez co staje się charakterystyczny i wymowny. Do
puli walorów produkcji można by dorzucić również efekty specjalne oraz
wyczyny kaskaderów, którymi ta pozycja jest przeładowana, lecz na tym muszę
zakończyć gloryfikowanie tej produkcji a zacząć dobijać gwóźdź do trumny...

Jak już wcześniej wspomniałem, Len Wiseman
dał upust swoim fantazjom erotycznym co się kumuluje na postaciach, które są
transparentne, pozbawione indywidualnego zróżnicowania charakterologicznego.
Zamiast skupienia się na rozbudowaniu fabuły, reżyser stanowczo skupił się
nad uwydatnieniem ciała Kate Beckinsale, po przez włożenie go w lateksowy,
nieco przyciasny strój vampa, co dla wielu staje się niewątpliwym walorem
całej produkcji, nie mniej jednak przypominam, że z założenia to miał być
horror. Pokuszę się również zarzucić reżyserowi wtórność, podczas seansu
miałem wrażenie, że mam powtórkę z wcześniejszych, znacznie bardziej
komercyjnych kmiotów, których tytuły pominę milczeniem, by nie reklamować
kiczu. Banał poprzedzony banałem, tak w skrócie można podsumować fabułę,
która po mimo ciekawej konwencji przeradza się w bezsensowną walkę pomiędzy
klanami, co gorsza naszpikowaną efektami specjalnymi, które zachwycają
jedynie nielicznych laików (wielbicieli kina akcji). Powiem szczerze, iż po
mimo szczególnego sentymentu dla Kate Beckinsale, aktorki, która posiada
wypracowany warsztat u boku wspaniałych gwiazd Hollywood tym razem nasuwa mi
się stwierdzenie, iż jej zdolności aktorskie ograniczyły się do roli w
kiepskim filmie erotycznym, to samo ma się do pozostałych aktorów, którzy
ratują się jedynie urodą oraz mimiką twarzy po, której możemy wywnioskować
iż producent oszczędzał na jedzeniu dla aktorów (przepraszam za sarkazm i
zjadliwość). Reżyser rozpaczliwie usiłuje poruszyć emocje widza i
zainteresować go dramatem wojny między wyklętymi gatunkami i moralnym
aspektem solidarności ponadgatunkowej, a jedynym efektem, jaki osiąga, jest
szyderczy śmiech i od czasu do czasu dyskretne ziewnięcie.

Na początku wypowiedzi napisałem iż: „Zatem
muszę przyznać, że pisząc o tym filmie odczuwam coś na kształt satysfakcji,
którą bez specjalnego ryzyka pomyłki można nazwać masochistyczną.”. Na
zakończenie chciałby pozostawić was z tym nieco banalnym pytaniem: Czy
uważasz, że widziałeś już największy kicz w swoim życiu, nic już cię nie
rozczaruje, czy na pewno jesteś na tyle zdesperowany by sięgnąć po tą
pozycję? Jeżeli na większą część mojego pytania odpowiedziałeś twierdząco,
zatem zapraszam cię na seans. Po obejrzeniu tej pozycji zapewne dojdziesz do
tego samego stwierdzenia, co ja a mianowicie, że jesteś recenzentem albo
masochistą. Ja wybieram opcję pierwszą...

|
::PLUSY::
+ Wstrzymuje się od
głosu!
::MINUSY::
- Wstrzymuje się od
głosu!
::OCENA FILMU::
3/10
|

|
|
|
AUTOR:
REQUIEM |
|
|