|
Muszę
się przyznać, że od początku podchodziłem do tej produkcji z dużą dozą
naiwności. Spodziewałem się dobrego kina z plejadą gwiazd, starając się
nawet nie dopuszczać do siebie myśli, iż głównym motywem twórców był
najpospolitszy skok na kasę. I dałem się nabrać.
Film opowiada historię Lawrenca Talbota (Benicio
Del Toro), aktora, który na wieść o zaginięciu brata powraca do
opuszczonego przed laty domu. Na miejscu okazuje się jednak, że biedny
krewniak został w międzyczasie rozszarpany i częściowo skonsumowany.
Mieszkańcy podejrzewają zbiegłego psychopatę lub tresowanego, cygańskiego
niedźwiedzia. Natomiast widzowie, bogatsi o znajomość tytułu dzieła, wiedzą
od samego początku o mylności obu tropów.

Powstrzymam się od porównań „Wilkołaka” AD
2010 z oryginałem – bo w sumie po co? Ci, którzy widzieli oba, sami wyrobią
sobie zdanie. Natomiast reszta albo ma zamiar go obejrzeć, albo jest jej to
zupełnie obojętne.
Słowem najlepiej opisującym „Wolfman” jest
„poprawny”. To typowy przykład sprawnego rzemiosła, jakie spotkać możemy
choćby w ostatnich filmach Tima Burtona. Dostajemy przyzwoicie napisany
scenariusz oraz kilka wielkich nazwisk (Hopkins, Del Toro). Aktorzy,
jakkolwiek na ogólną kinową poprzeczkę grają świetnie, jednak przeciętnie,
jeżeli chodzi o ich własne możliwości i to, do czego zdążyli nas
przyzwyczaić.

Dodatkowo twórcy zamiast nawiązać do
współczesnego kanonu wilkołaka i powołać do życia prawdziwą bestię,
prezentują nam tylko nieco bardziej owłosionego troglodytę. Pojawiający się
wątek wyzwolenia z klątwy dzięki miłości (obecny m.in. w „Amerykańskim
wilkołaku w Londynie”) to również przeżytek.
Oczywiście, dla współczesnej widowni (z
gatunku tej mniej wybrednej), dzieło jest na pewno łatwiej przyswajalne, niż
pozbawiony fajerwerków, nakręcony kilkadziesiąt lat temu pierwowzór. Czy aby
na pewno jednak schlebianie tanim gustom i próby wyciśnięcia ostatnich
kropli krwi ze świnki-skarbonki kinomaniaka, to coś zasługującego na
pochwałę?

Nie uchroniono się także od bardziej
„namacalnych” wpadek. Jedną z nich jest charakterystyczne „łamanie” nóg
podczas przemiany w monstrum, tak, aby mogło poruszać się na czworakach, na
wzór prawdziwego wilka. Tylko, nie wiedzieć czemu, nasz wilkołak ma prawa
natury i wszelką logikę głęboko gdzieś, nadal zasuwając w pozycji
wyprostowanej…
Ze względu na fakt, że jest to niejako drugie
podejście do tego samego filmu, tym razem specjalnie przygotowałem dwa
podsumowania:
1) podsumowanie recenzenckie – przeciętny retro horror z kilkoma wielkimi
nazwiskami. W czasach, gdy coraz więcej filmów robi się w trój wymiarze, ten
jest wyjątkowo dwuwymiarowy.
2) podsumowanie fanowskie - próba wskrzeszenia legendy, która niestety,
pomimo usilnych zabiegów, nadal spoczywa nieruchawo w trumnie. I mocno już
cuchnie. R.I.P.

|
::PLUSY::
+
Anthony Hopkins i Benicio Del Toro
::MINUSY::
- wtórność
- komercyjność
- nijakość
::OCENA FILMU::
5/10 |

|
|
|
AUTOR:
JAN CZARNY |
|
|