Rząd wraz wojskiem
prowadzili w latach pięćdziesiątych badania nad niezidentyfikowanymi
obiektami latającymi, jednak gdy sprawa już ucichła, przenieśli całe
centrum na wyspę, gdzieś na Atlantyku. Po wielu latach wyspa stała
się bezludna, tak wydawało się wojsku, dlatego też wysłano tam
grupkę żołnierzy, by sprawdzili, czy wszystko jest w porządku. Kiedy
oddział znajduje się już w miejscu docelowym, okazuje się, że został
oszukany i wystawiony na pewną śmierć, ponieważ czekał tam na nich
obcy. Od teraz muszą liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Celem stało
się przeżycie...
Podczas oglądania
„Nawiedzonej wyspy” widać, że film jest stworzony dla telewizji,
czyli nie jest to najlepsza ekranizacja, w której właściwie nie ma
czego się bać. Fabuła jest nieco podobna do filmu „Predator”,
ponieważ gdy obcy przylatują na ziemię, to ludzie od razu zaczynają
prowadzić nad nimi badania. Jednak jeden z nich nie wytrzymuje i
ucieka. Później w ten sam sposób zabija ludzi, w jaki jego towarzysz
był torturowany. Nie dość, że jest kameleonem, to jeszcze posługuje
się specyficznymi metodami zabijania.
Muzyka i efekty
dźwiękowe są dobrze dopasowane do akcji w filmie, ale nie utrzymują
stałego klimatu napięcia, jaki powinien tu trwać. Także z efektami
wizualnymi nie jest za dobrze: film powstał w 1995 roku, kiedy to
możliwości sięgały dużo więcej, niż pokazano to na filmie. Jest
kilka efektownych akcji, ale do policzenia na palcach jednej ręki.
Gra aktorska także nie cieszy dobrym wykonaniem, do filmu wzięto
chyba dopiero początkujących aktorów, którzy niby mieli poradzić
sobie z tak prostymi rolami, a jednak cała ta sytuacja chyba ich
przerosła. Chciałem określić gatunek recenzowanego przeze mnie
obrazu, ale jest to naprawdę trudne, ponieważ film złożony jest z
kilku: horror, thriller, s-f, dramat i czasami komedia.
Ogólnie
film nie jest za dobry, zawiera bardzo mało elementów wskazujących,
że to horror. Polecam go jedynie osobom, lubiących słabe filmy grozy
i adaptacje telewizyjne.