Twórczość
Howarda P. Lovecrafta stała się inspiracją dla wielu
utworów, czy to filmów, komiksów, a ostatnio nawet
gier komputerowych. Na rynku wirtualnej rozrywki
czerpanie pomysłów z literatury widoczne jest coraz
częściej, a tytuły takie jak „Wiedźmin” czy „Harry
Potter” nie są chyba żadnemu pasjonatowi gier obce.
Nikogo nie dziwi więc fakt, że zapowiedź powstania
gry komputerowej inspirowanej mitologią Cthulhu,
którą stworzył wspomniany wcześniej Lovecraft
wywołała niemałe podniecenie i oczekiwania wśród
graczy oraz fanów pisarza. Czy wydany w 2006 roku
survival-horror można śmiało nazwać trójwymiarowym
hołdem dla jednego z ojców fantastyki naukowej?
Akcja rozgrywa się w
latach 20 XX wieku. Jack Walters jest prywatnym
detektywem, który zostaje wynajęty do odnalezienia
młodego chłopaka Briana, pracującego w niewielkim
miasteczku portowym Innsmouth. Po przybyciu na
miejsce odkrywa, że w mieścinie dzieją się dziwne
rzeczy – mieszkańcy są wyjątkowo niegościnni i
wyglądają na chorych. Jack wplątuje się w piekielną
intrygę, która zmieni jego sposób postrzegania
świata na zawsze…
Twórcy gry serwują
nam doskonałą wielowątkową fabułę, która wciągnie
nas na wiele godzin. Zainspirowana „Zewem Cthulhu”
historia wstrząśnie nami wiele razy i nawet po
ukończeniu rozgrywki nie da nam o sobie zapomnieć.
Ocenianie jej oryginalności byłoby sporym nietaktem,
gdyż jak wiadomo powstała ona na bazie wcześniej
stworzonych opowiadań.
Podczas grania
towarzyszyć nam będzie wiele ciekawych efektów, np.
gdy nasz bohater zobaczy coś przerażającego ekran
zaczyna się trząść lub rozpływać. Naszym obowiązkiem
jest częste sprawdzanie stanu psychicznego Jacka,
gdyż jeśli ten pod wpływem traumatycznych wydarzeń
straci nad sobą panowanie może popełnić samobójstwo.
W trakcie gry
odwiedzić będziemy musieli między innymi stare,
zapomniane przez wszystkich miasteczko portowe,
rafinerię, czy odbyć morską podróż statkiem. Lokacje
zostały bardzo ciekawie zaprojektowane biorąc pod
uwagę fakt, że akcja cały czas dzieje się w pobliżu
osady Innsmouth.
Do grafiki omawianej
gry nie mam wielkich zastrzeżeń, chociaż twórcy
mogli postarać się o lepsze ocieniowanie
pomieszczeń. Muzyka towarzysząca nam podczas gry
jest sporadyczna, a ważniejszą rolę zaczyna odgrywać
dopiero pod sam koniec, co według mnie nie było
najlepszym rozwiązaniem - dobra ścieżka dźwiękowa
zawsze pomaga budować klimat gry, chociaż akurat w
tej pozycji go nie brakuje.
Poziom trudności „Call
of Cthulhu” jest niesamowicie wysoki i dla
niewprawnego gracza może okazać się zbyt wygórowany,
gdyż zagadki, które będziemy musieli rozwiązać są
bardzo skomplikowane, a i elementy skradanki i
zręcznościówki do łatwych nie należą. O ile ostatnio
na rynku gier można zaobserwować zjawisko krótkiego
czasu rozgrywki o tyle ten tytuł zaspokoi swoją
długością każdego fana wielogodzinnych sesji przed
monitorem. Jako że „Call of Cthulhu: Mroczne zakątki
świata” jest przedstawicielem FPP nie będę zbytnio
rozpisywał się o sterowaniu – twórcy postawili na
podstawowe ruchy plus kilka dodatków takich jak tryb
skradania chociażby. Na swojej drodze spotkamy
niewiele rodzajów przeciwników - będą to przede
wszystkim mieszkańcy portu, czy czasami (szczególnie
pod koniec) rybie stwory. Większą kreatywnością
popisano się planując bossów, z których każdy bierze
swoje korzenie z mitologii Cthulhu i potrafi swoim
wyglądem zjeżyć nam włos na karku. Do zwalczania
wszystkich maszkar i oponentów dano nam do
dyspozycji między innymi strzelbę, rewolwer,
pistolet, nóż, czy łom, a pod koniec czeka nas mała
niespodzianka, która zasili nasz arsenał i sprawi
wiele uciechy przy uśmiercaniu przeciwników.
Sądzę, że
survival-horror idzie w dobrym kierunku - na rynku
coraz częściej pojawiają się pozycje godne uwagi, a
zainteresowanie gatunkiem rośnie z dnia na dzień. „Call
of Cthulhu: Dark Corners of the Earth” jest
doskonałym na to przykładem. Twórcy nie „cackali
się” z cenzurą – bezdyskusyjnie przekazali to co
chcieli nie zważając na ograniczenia wiekowe i
chwała im za to. Odwołania do Lovecrafta są bardzo
zauważalne i wykonane na bardzo wysokim poziomie.
Podsumowując mogę powiedzieć tylko jedno: Mistrz
byłby dumny.
AUTOR:
KUBICZKEN |