Szósty tom Avengersów to dziwny zeszyt, można go odebrać w dwojaki sposób. Z jednej mamy dość sprawnie ułożoną fabułę, krótka, aby nie nudzić czytelnika, sprawnie przemierzającą przedstawione lata. Dowiadujemy się jakiś szczątkowych informacji, które praktycznie do niczego nie prowadzą. Z drugiej strony jest to jeszcze większy zapychacz niż poprzedni tom. Nie wprowadza on nic ciekawego do serii. Snuje on tylko jakieś dziwne domysły, ale w konsekwencji, jak sami sprawdzicie na końcu, nic one nie dają. Nie wiem, co tak na prawdę ma zmienić zamontowanie bomby (422 lat po zdradzie) w ciele Kapitana Ameryki, skoro czas i miejsce nie wpłynie na teraźniejsze wydarzenia. Przemierzanie poprzez poszczególne czasy wygląda bardziej jak jakaś wycieczka, a każdy przeskok wiąże się z powrotem któregoś z bohaterów do teraźniejszości. Jak sami zobaczycie na końcu, to na pewno zadacie sobie pytanie: po co to w ogóle było? Najgorsze jest to, że jak zaczyna się coś dziać, od razu zmieniamy czas. Konflikt między Kapitanem, a Starkiem zapowiadał coś na prawdę ciekawego, a skończył się tak szybko, jak się zaczął. Bez sensu i tak jest tutaj z wszystkim. Samo kadrowanie średnio mi się podoba. Bardzo mało szczegółowych kadrów, obsadzonych w ciemnych pastelach, kreska brudna, czasami mało czytelne rysunki. Do wydania nie mam zastrzeżeń. Egmont wywiązał się w stu procentach. Podobnie jak w całej serii również i tu mamy miękka oprawę ze skrzydełkami, świetny nadruk i jakość papieru kredowego. Według mnie tom ten nie wnosi nic ciekawego. Fajny zapychacz, który dobrze się czyta. Czy usiądziecie do "Wiecznych Avengersów"? Wybór należy tylko do Was.