|
|
    
HELLBLAZER (TOM 2)
    

John Constantine był do tej
pory postacią, która nie była szczególnie widoczna w ofercie
polskich wydawców komiksowych. Jeśli się pojawiał, stał
zazwyczaj na poboczu wydarzeń, w dodatku najczęściej jako
gość u innych bohaterów. Ostatnia solowa seria z jego
udziałem ukazała się przeszło dziesięć lat temu, tym
bardziej cieszy więc fakt, że sytuacja uległa w końcu
zmianie, kiedy Egmont w ramach ofensywy komiksów z Vertigo
zdecydował się wydać kilka interesujących runów różnych
znanych scenarzystów, właśnie z Constantinem w roli głównej.
Na pierwszy ogień poszedł Brian Azzarello, a niniejszy album
to drugi i ostatni zbiorczy tom jego autorstwa traktujący o
przygodach okultystycznego detektywa.
Tym razem angielski
mag-detektyw weźmie udział w niecodziennym przekręcie z
pewną księgą w roli głównej. Następnie trafi na amerykańska
prowincję, gdzie wciąż żywe są rasistowskie uprzedzenia, a
ideologia „white power” wiedzie prym wśród miejscowych
rednecków. Dowiemy się też kto uparcie dąży do spotkania z
Constantinem, a na końcu trafimy do świata seksualnych
perwersji, w którym ból łączy się z rozkoszą, a ekstremalne
doznania są nie tylko pożądane, ale i z niecierpliwością
wyczekiwane oraz śmiertelnie niebezpieczne.
Na pierwszy rzut oka
opowiadania zawarte w tym i w poprzednim tomie to niezależne
historie. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej kolejnym
fabułom, okazuje się, ze Azzarello ma większy, szerzej
zakrojony plan. Opowieść wielokrotnie skręca, miejscami bywa
też dosyć zagmatwana, ale ostatecznie (zwłaszcza w
najdłuższych segmentach obu albumów) na wierzch wychodzi
metafabuła. Dygresje, wątki podoczne – do tego fani
amerykańskiego scenarzysty zdążyli się przyzwyczaić
chociażby za sprawą „100 naboi”, a w dwóch tomach „Hellblazera”,
które zawierają właśnie run Azzarello, tych
charakterystycznych elementów nie brakuje.
Pewnym zaskoczeniem może być
sposób w jaki scenarzysta portretuje postać Constantine'a.
Znamy go przede wszystkim jako okultystę i detektywa,
tymczasem Azzarello prawie w ogóle nie wykorzystuje tego
nadprzyrodzonego pierwiastka, jaki od początku towarzyszy
bohaterowi. Skupia się za to bardziej na pokazaniu cech jego
charakteru z naciskiem na te bardziej kontrowersyjne.
Znajdziemy tu chociażby wiele scen, w których wyeksponowane
zostaje cyniczne podejście tytułowego bohatera do
otaczającego go świata, co w oczach niektórych odbiorców
może czynić z niego personę dość antypatyczną.
Osobną sprawą jest dość
rozbudowany wątek seksualnych preferencji Constantine'a.
Jakkolwiek nie przeszkadza mi erotyka w komiksie, nawet taka
zahaczająca o pornografię, to istotne jest, by jej obecność
miała jakiś cel. Tymczasem tutaj wydaje się, że jest to
ledwie dodatek, który być może miał wywołać jakiś szum wokół
serii, ostatecznie jednak okazał się zabiegiem nie mającym
większego wpływu na fabułę, a co za tym idzie, jest to
manewr bezcelowy. Bo ani nie stoi na takim poziomie
intensywności jak w obrazoburczym „Black Kiss” Howarda
Chaykina, ani nie jest tak integralnym składnikiem opowieści
jak w „Neonomiconie” Alana Moore'a.
Rysunki w drugim zbiorczym
tomie „Hellblazera” stoją na dobrym poziomie. Każdą opowieść
ilustrował inny artysta i, jak można się domyślić,
rozpiętość stylowa jest dosyć spora. Guy Davis, pracujący
przy pierwszym segmencie, proponuje bardziej umowną
konwencję, w której prym wiedzie cartoonowy sznyt. Realizm
nie stoi na pierwszym planie także w rysunkach Marcelo
Frusina – jego styl przypomina mi odrobinę dzieła Eduardo
Risso, a to dobrze pasuje do mocnej fabuły poruszającej
tematykę rasizmu czy seksu BDSM.
Drugi tom „Hellblazera” od
Briana Azzarello stoi na podobnym poziomie co poprzedni
album. Ma zauważalne wady, ale posiada także znaczące
zalety. W ostatecznym rozrachunku wydaje się, że dobra
strona tego tytułu przeważa, co każe postrzegać całość jako
dzieło dobre. Amerykański scenarzysta ma swój, dość
specyficzny sposób snucia opowieści, który nie każdemu
spodoba się w podobnym stopniu. Nie sądzę jednak, by
ktokolwiek uznał tę wersję „Hellblazera” za niewypał – to po
prostu inne spojrzenie na postać naszego detektywa, swego
rodzaju eksperyment, który ostatecznie jawi się jako całkiem
udany.
|
|