|
|
    
LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI (DC ODRODZENIE): DZIEDZICTWO (TOM 5)
    

Po strasznej mizerii, jaką
były trzy pierwsze tomy „Ligi Sprawiedliwości” w
interpretacji Bryana Hitcha, czwarta odsłona serii
przyniosła światełko nadziei, że nie wszystko stracone, a
poziom całości wciąż może być zadowalający. I jakkolwiek
rzeczona nadzieja, jak to mawiają, umiera ostatnia, to inne
przysłowie mówi z kolei, że „jedna jaskółka wiosny nie
czyni”, dlatego prawdziwą weryfikacją formy scenarzysty jest
kolejny, piąty już tom „Ligi”, zatytułowany „Dziedzictwo”.
Dynamiczny prolog całej
opowieści zabiera nas do przyszłości. 22 lata od teraz świat
stoi na krawędzi zagłady, a ci, którzy walczą z pożerającą
ludzkość zarazą, są potomkami dzisiejszych superbohaterów.
Żeby uratować świat, muszą się cofnąć w przeszłość, odnaleźć
swoich rodziców i zapobiec dramatycznym wydarzeniom,
próbując przy okazji naprostować skomplikowane relacje,
jakie będą mieli w przyszłości z członkami Ligi
Sprawiedliwości. W pierwszej kolejności herosi z
teraźniejszości muszą jednak zdecydować czy dać wiarę
fantastycznej relacji przybyszy. Od tego może bowiem, jak
przystało na przygody Supermana i spółki, zależeć los całego
świata.
Od samego początku tej wersji
„Ligi”, scenarzysta nie miał ambicji, by uczynić z
prowadzonego przez siebie tytułu czegoś więcej. Nie mam o to
pretensji, bo dobrze podana rozrywka potrafi być naprawdę
zajmująca. Sęk w tym, że trzy pierwsze tomy były nie tylko
nieangażujące fabularnie, ale zwyczajnie przeładowane
bezsensownymi elementami i głupawe, co dyskwalifikowało je
nawet jako czytadła na raz. Ale Hitch zaczął na szczęście w
końcu wyciągać wnioski, bo już poprzednia część była dużo
lepsza. Ta tendencja została podtrzymana także w
„Dziedzictwie”, co, mimo że wciąż nie dostajemy niczego
wiekopomnego, naprawdę cieszy, bo nie trzeba już każdego
praktycznie elementu komiksu mieszać z błotem.
Dobrze… zabawy z czasem
stanowią stały element komiksu superbohaterskiego, ale jeśli
przymkniemy nieco na ten fakt oko, okaże się, że Hitch ma do
opowiedzenia nie najgorszą historię. Podobać się może przede
wszystkim postapokaliptyczny charakter świata
przedstawionego w scenach rozgrywających się w przyszłości.
Idea, by do katastrofy mieli doprowadzić superbohaterowie,
nie jest niczym specjalnie nowym, ale dobrze wprowadza w ten
klimat zniszczenia. Przy okazji autor odpowiednio prezentuje
desperację młodych bohaterów poszukujących ocalenia dla
samych siebie i co za tym idzie, także całego świata.
W kwestii kreacji bohaterów
można mieć pewne zastrzeżenia. Wadą jest z pewnością to, że
Hitch poszedł po linii najmniejszego oporu jeśli idzie o
młodych przybyszy z przyszłości. Ci są dość ordynarnie
odrysowani od szablonu – mamy sprinterkę, mamy cyborga, mamy
Lanternów. Ich moce porównywalne są zaś do tych, którymi
władają ich rodzice. Na usta ciśnie się jedno słowo:
„Serio”? Można tu było wymyślić właściwie wszystko, a
tymczasem mamy manewr „kopiuj, wklej”. Rozczarowujące.
Trochę lepiej jest w przypadku członków Ligi. Ci, choć
niczym nie zaskakują, są po prostu sobą, a to w zupełności
wystarczy. Paranoidalny Batman, kryjący w rękawie kilka
asów, nieco harcerzykowaty Superman, czy w końcu dbający o
rodzinę Flash – wszyscy są tacy, jakich znamy i lubimy.
Dodatkowo Hitch stawia ich w ciekawej sytuacji, kiedy muszą
walczyć z wrogiem zmieniającym ich tożsamość.
Rysunki stoją w
„Dziedzictwie” na całkiem wysokim poziomie. Fernando Pasarin
dobrze ogarnia temat i nie pozwala, by całość zdominował
wizualny chaos, o który dość łatwo w komiksach typu team-up.
Może czasami, w scenach bardziej intensywnej akcji,
integralność wizji nieco się rozjeżdża, ale patrząc
całościowo, jest naprawdę dobrze. Sytuacji sprzyja fakt, że
za cały album odpowiada jeden rysownik co pomaga zachować
odpowiedni obraz od początku do końca.
„Dziedzictwo” to całkiem
niezły komiks superbohaterski. Nie odkrywa nowych lądów, nie
stawia na głowie status quo, nie definiuje na nowo gatunku.
Zamiast tego jednak przynosi kilka chwil całkiem przyjemnej,
choć raczej też nie skłaniającej do żadnych przemyśleń
rozrywki. W dodatku, gdy porównamy go do trzech pierwszych
tomów cyklu, jawi się naprawdę dobrze. To utrzymanie kursu
wyznaczonego w poprzednim tomie, który wynosi serię ponad
poziom fabularnego szamba. Hitch jednak umie przyzwoicie
pisać! Dobrze jest przekonać się o tym na własne oczy.
|
|