|
|
    
LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI (DC ODRODZENIE): EPIDEMIA (TOM 2)
    

Pierwszy tom nowej wersji
„Ligi Sprawiedliwości” był niestety jednym z najsłabszych
tytułów „Odrodzenia”. Bryan Hitch nie wykorzystał tkwiącego
w bohaterach potencjału, na wierzch wyciągając tylko i
wyłącznie akcję, zapominając przy tym o wiarygodnej
psychologii bohaterów. Ponadto, fabuła „Maszyn zagłady” nie
tylko nie była w żadnym stopniu oryginalna, ale prezentowała
się wręcz bezmyślnie, rażąc głupotami i uproszczeniami na
każdym kroku. Przy okazji recenzji tamtego tomu wyrażałem
nadzieję, że kolejna odsłona serii będzie chociaż odrobinę
lepsza. Teraz nadszedł czas by sprawdzić, czy Hitchowi udało
się podnieść poziom pisanego przez siebie cyklu.
Członkowie Ligi
Sprawiedliwości mierzą się tym razem z dwoma zagrożeniami.
Najpierw nad drużynę nadciąga widmo strachu, gdy nieznany
przeciwnik paraliżuje poczynania bohaterów, w wyniku czego
kolejni członkowie Ligi zaczynają zachowywać się jak nie
oni, atakując siebie nawzajem. Kolejne niebezpieczeństwo
nadciąga z innej strony, gdy ktoś hackuje oprogramowanie
członków grupy. Atak sprawia, że software Cyborga, sprzęt
Batmana oraz pierścień Green Lanterna zwracają się przeciwko
swoim właścicielom i zaczynają sieć spustoszenie. Kto
napisał złośliwe oprogramowanie i jaki miał w tym cel? Te
pytania będą wymagały niezwykle szybkiej odpowiedzi, bo
bohaterowie muszą ocalić nie tylko siebie, ale i niewinnych
cywili.
Drugi tom serii
Hitcha rozpoczyna dwuzeszytówka „Sparaliżowani strachem”. W
tej opowieści scenarzysta stara się pokazać w jaki sposób
działają bohaterowie pod presją oraz pokazać tę część ich
życia, która nie wymaga noszenia masek. Jakkolwiek autor po
raz kolejny całkowicie zawodzi w kwestii genezy zagrożenia,
tak sama fabuła jest całkiem angażująca. Podobać się może
zwłaszcza pokazanie w jak niepozorny sposób zagrożenie
wkrada się do życia codziennego członków – tutaj Hitch
wykonał dobrą robotę, bo zmiany w zachowaniu herosów są
początkowo ledwo zauważalne, aż złe emocje eskalują w sposób
wyjątkowo nieprzewidywalny. Pozytywnym aspektem tej części
„Epidemii” jest także próba pokazania życia codziennego
niektórych postaci. To może być dobry trop na przyszłe
odsłony serii, w końcu nie co dzień zdarzają się kosmiczne
inwazje, a nie każdy zeszyt musi być patetyczny i
spektakularny.
Dłuższa składowa
zbioru powraca niestety do nienajlepszego stylu, jakim Hitch
raczył nas w „Maszynach zagłady”. Po próbie pewnego wejścia
w psychikę bohaterów w opowieści otwierającej całość, tutaj
ten element zostaje zepchnięty na dalszy plan, ustępując
miejsca rozwałce. Pierwsza połowa opowieści to w znacznej
mierze sceny konfrontacji członków drużyny ze zhackowanym
sprzętem, czemu towarzyszy masa eksplozji i potyczek.
Szkopuł w tym, że w tym nadmiarze akcji nie ma za bardzo
miejsca na emocje. Można odnieść wrażenie, że mottem Hitcha
jest „efektowność ponad wszystko”. Owszem, po
superbohaterskim team-upie ciężko spodziewać się
filozoficznych przemyśleń, jednak całkowita rezygnacja z
jakichkolwiek wątków mogących sprawiać poważniejsze
wrażenie, także nie jest wyborem dobrym.
Dosyć absurdalnie
wygląda druga część historii, kiedy po stosunkowo długich
scenach w kuchni pewnej rodziny cywili, następuje nagła
eskalacja konfliktu, a na scenę wkracza grupa
trzecioligowych złoczyńców. Jeśli nie orientujecie się
zbytnio w Uniwersum DC, większość pseudonimów będzie dla Was
zagadką. Giganta, Gizmo, Plastique, Major Disaster – cóż,
nie są to komiksowi złoczyńcy, którzy należeliby do grona
tych najbardziej rozpoznawalnych. Jedynym wyjątkiem jest
tutaj Strach na Wróble, jednak jego rola jest w zasadzie
marginalna. Końcówka tej opowieści powiela niestety grzechy
jej pierwszej połowy oraz całego pierwszego tomu serii –
jest głośno, szybko i rozczarowująco, gdy dochodzi do
finału. Nie tak powinny prezentować się przygody
największych herosów DC Comics.
Wizualnie komiks
stoi na przyzwoitym poziomie. Mnie najbardziej podobała się
kreska Matthew Clarke’a i Toma Derrenicka, którzy rysowali
pierwszy zeszyt „Sparaliżowanych strachem”. Ich prace są
przejrzyste, ale też odpowiednio mroczne w wymagających tego
fragmentach. Rysujący główną część tomu Neil Edwards także
nie zaprezentował się źle, chociaż w jego wypadku można mieć
pewne zastrzeżenia w scenach akcji. Te są często
przeładowane niepotrzebnymi elementami, a przez to bardzo
chaotyczne. Artysta zdecydowanie lepiej wypada w momentach
bardziej statycznych.
W porównaniu do
pierwszego tomu „Ligi Sprawiedliwości”, „Epidemia”
prezentuje się nieco lepiej. Dzieje się tak głównie dzięki
pierwszej z zamieszczonych tu opowieści. Jest to jednak, co
trzeba też wyraźnie zaznaczyć, krótsza część całości. Ta
dłuższa powiela wiele błędów, które popełnił Hitch
poprzednio. Nie wydaje mi się, by był to twórca, który
poprowadzi „Ligę” we właściwym kierunku. Może, gdyby
bardziej skupił się na innych elementach niż bezrefleksyjna
akcja, wrażenie byłoby inne, jednak na tę chwilę, mimo
pewnych przebłysków lepszej jakości, seria pozostaje jedną
ze słabszych pozycji „Odrodzenia”.
|
|