|
|
    
LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI (DC ODRODZENIE): PONADCZASOWI (TOM 3)
    

Dwie pierwsze odsłony
odrodzonej „Ligi Sprawiedliwości” nie rzucały na ziemię –
takie postawienie sprawy jest w zasadzie nobilitacją dla
prowadzonej przez Bryana Hitcha serii. Żeby mieć pełen obraz
poziomu jaki prezentują perypetie drużyny największych
ziemskich herosów, należy użyć słowa „mierny”. I to
momentami nawet bardzo. Jednak tak jak Człowiek ze Stali
swoimi poczynaniami niesie nadzieję, tak czytelnicy, mimo
braku odpowiednich przesłanek, mogli żywić się irracjonalną
wiarą, że mimo braku zmiany scenarzysty, tom numer trzy
będzie się prezentował trochę lepiej niż poprzednie.
„Ponadczasowi” udowadniają jednak, że znane przysłowie mówi
prawdę, a nadzieja faktycznie jest matką głupich.
Zawiązanie akcji
tego tomu to kolejne zagrożenie na globalną skalę, z jakim
musi poradzić sobie Liga Sprawiedliwości. Ziemię zaatakowali
tak zwani Ponadczasowi, którzy sprawili, że najwięksi
superbohaterowie trafili w różne punkty historii planety. Te
miejsca łączy jedno – działająca w nich siła o potężnej
mocy, taka jak narodziny Mocy Prędkości czy potęga Bogów
Olimpu. Najeźdźcy pragną zebrać te erupcje potęgi w całość,
połączyć je i pchnąć Ziemię w pożądanym przez siebie
kierunku, który jednak oznaczać może, że nasza planeta
przestanie istnieć. Czuć tu oczywisty konflikt interesów, do
akcji musi więc wkroczyć Liga.
Bryan Hitch od
pierwszego zeszytu swojego runu kładzie główny nacisk na
akcję. Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu stanowi
rzeczy. Bardzo lubię komiks rozrywkowy i często odnajduję
dobrą zabawę podczas lektury kolejnych takich tytułów. Sęk w
tym, że Hitch nie ma do zaoferowania nic więcej. Główną
atrakcją zaprezentowanej w „Ponadczasowych” fabuły jest
bowiem rozwałka, której nie udało się podeprzeć niczym
więcej. Wszelkie próby wyszły zbyt miałko, by brać je na
poważnie. Jako przykład można podać tu obawę Supermana o
rodzinę – ten motyw rozpisany jest fatalnie, nie czuć w nim
żadnych emocji, a zagrożenie dla Jona i Lois jest
praktycznie niewyczuwalne. Jak na komiks, w którym motywem
przewodnim jest czas, brakuje poczucia, że ów czas
faktycznie bohaterów goni.
Ponownie nie ma tu
też praktycznie żadnej większej próby zaprezentowania
relacji panujących między poszczególnymi bohaterami. Warto
pamiętać, że Superman jest w drużynie postacią stosunkowo
świeżą (pochodzi z innej wersji Ziemi, tej sprzed
Flashpointu i wraz ze startem „Odrodzenia” zajął miejsce
swojego odpowiednika z „The New 52”). Wciąż powinny więc
występować pewne tarcia między nim a resztą ekipy, próby
dogrania się w celu jak najlepszej współpracy dla dobra
ludzkości – Hitch zupełnie jednak lekceważy podobne motywy,
nad czym boleję, ponieważ mogłyby one stanowić jeden z
bardziej interesujących aspektów sytuacji panującej wewnątrz
Ligi. Jedyny moment, gdy scenarzysta daje dojść do głosu
temu tematowi jest zeszyt otwierający całość, ale w nim
problem zostaje przedstawiony w niezbyt interesujący sposób
i nie jest w stanie przyciągnąć uwagi czytelnika na dłużej.
Jednym z głównych
mankamentów dwóch pierwszych tomów tej wersji „Ligi
Sprawiedliwości” były absurdalne i proste rozwiązania
fabularne stosowane przez Hitcha. Autor nie poprawił
niestety tego elementu w kolejnej odsłonie cyklu. Nie dosyć,
że zagrożenie pojawia się tradycyjnie, przepraszam za
wyrażenie, „z dupy” (kolejni kosmiczni najeźdźcy – ile
można?), to superbohaterowie sprawiają wrażenie
zdziecinniałych debili. Przykładem tego zachowania jest
sytuacja, gdy na wiarę biorą słowa nieznajomej kobiety,
która twierdzi, że wie jak rozwiązać sytuację z atakiem
Ponadczasowych. Nie ma żadnej weryfikacji – Superman,
Batman, Wonder Woman i reszta obdarzonych mocą obrońców
ludzkości, jak po sznurku idą za wskazówkami postaci o
niezweryfikowanych intencjach. Podobnych zachowań znajdziemy
w tomie jeszcze kilka, i nie ma co ukrywać – takie fabularne
rozwiązania w żadnej mierze nie sprzyjają wiarygodności
prezentowanych tu wydarzeń.
Ilustracje w
„Ponadczasowych” to dzieło Fernando Pasarina. O dziwo, za
całą główną opowieść odpowiedzialny jest tylko jeden
rysownik, co jest rzadkością w nowoczesnym komiksie
superbohaterskim. Zaletą takiego rozwiązania jest bez
wątpienia jednolitość graficzna występująca na przestrzeni
całej historii. Pochodzący z Hiszpanii artysta nie wychodzi
za bardzo ponad gatunkową przeciętność, kolejne kadry
zapełnione są zaś ilustracjami dosyć efektownymi, w miarę
szczegółowymi i ładnie prezentującymi twarze bohaterów,
które jednak nie zostaną w pamięci na dłuższy czas. Warto
dodać, że rozpoczynającą album jednozeszytówkę rysował sam
Bryan Hitch, który zaprezentował się równie przyzwoicie co
ilustrator głównej składowej tomu.
Trzeci tom „Ligi
Sprawiedliwości” nie obniża poziomu całości, bo ten jest tu
zwyczajnie równie niski jak poprzednio. Bryan Hitch nie uczy
się na własnych doświadczeniach i w kolejnej opowieści
popełnia te same błędy co poprzednio, co w ostatecznym
rozrachunku sprawia, że ciężko uznać prowadzoną przez niego
serię za tytuł choćby przeciętny. Tak jak ten konkretny cykl
już wcześniej był najsłabszą serią „Odrodzenia” wydawaną w
Polsce, tak teraz ugruntował swoją mało chwalebną pozycję.
Wydaje się, że sytuacja może ulec poprawie dopiero wtedy,
gdy zmieni się osoba zasiadająca na stołku scenarzysty.
|
|