|
|
    
NIESKOŃCZONY KRYZYS
    
Było więcej niż pewne, że
„Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” nie będzie jedyną taką
inicjatywą DC Comics. Zabieg porządkowania Multiwersum
okazał się na tyle skuteczny i przyciągnął uwagę tak wielu
fanów, że powstanie kolejnego wydarzenia podobnego typu było
kwestią czasu. Rzecz jasna, by tak się stało, musiały zostać
spełnione określone warunki, a najważniejszym z nich był
oczywiście panujący w świecie przedstawionym chaos. Po
dwudziestu latach od pierwszego „Kryzysu” powstanie pewnego
bałaganu było raczej nieuniknione, decydenci wydawnictwa
postanowili więc powtórzyć manewr, który już raz okazał się
sukcesem.
W Uniwersum DC zapanował
chaos. Do żywych powracają dawno zaginieni bohaterowie, o
których wszyscy myśleli, że nie żyją. Ich zamiary wydają się
naprawdę dobre – chcą przywrócić światu porządek i harmonię,
jednak środki, którymi się posługują, by osiągnąć swój cel,
budzą spore wątpliwości. Superman, Batman i Wonder Woman
chcą dojść do tego, co jest nie tak z przybyszami i z samą
planetą, jednak żeby to zrobić, najpierw muszą zakończyć
konflikt między sobą. By naprawić wszechświat, wszyscy
powinni współdziałać, nie tylko trójka największych herosów,
ale wszyscy pozostali superbohaterowie, a i wtedy nie jest
pewne, że Ziemia ocaleje.
W obliczu faktu, że „Kryzys
na Nieskończonych Ziemiach” skutecznie zlikwidował fabularny
chaos towarzyszący wydarzeniom dziejącym się w Uniwersum DC,
nijak nie może dziwić, że zdecydowano się na powtórzenie
tego manewru prawie dwadzieścia lat później. Za sterami
całego wydarzenia stanął Geoff Johns, twórca posiadający
zaufanie włodarzy DC Comics. Rozmach przygotowanej przez
niego fabuły okazał się naprawdę spory, a zaprezentowane
wydarzenia na pewien czas odmieniły losy uniwersum. Jak to
jednak w takich przypadkach bywa, opowieść okazała się dość
mocno hermetyczna...
Czytelnicy, którzy z komiksem
superbohaterskim mają styczność raz na jakiś czas,
koncentrują się zazwyczaj na konkretnym tytule, wchodząc weń
w momencie, gdy rozpoczyna się nowa opowieść. Mają nadzieję
otrzymać zajmująca rozrywkę i niepotrzebny im w zasadzie
żaden szerszy kontekst. Odbiorca tego typu będzie miał spory
problem już na samym starcie „Nieskończonego kryzysu”, bo
Johns rzuca nas na głęboką wodę już na początku, kiedy
widzimy inwazję tajemniczych potworów i skaczemy do
perypetii kilku różnych postaci i grup herosów lub
złoczyńców. Początkowy natłok informacji jest bardzo
intensywny i nie ułatwia płynnego wejścia w historię. Jeśli
jednak chcemy się dobrze bawić podczas lektury, musimy ten
stan rzeczy zaakceptować, bo autor także później niczego nam
nie ułatwia. To w mojej opinii spory problem nieodmiennie
obecny przy eventach tego typu – dobrze się je czyta, gdy
jest się na bieżąco z wydarzeniami toczącymi się w
uniwersum, ale już dwa, trzy lata później, odbiór zaczyna
być utrudniony, bo w niepamięć odchodzą wydarzenia, które
pośrednio lub bezpośrednio do danego kryzysu prowadzą. To z
kolei sprawia, że w pełni docenią je przede wszystkim wierni
fani danej marki, w tym przypadku DC Comics.
Drugi wielki „Kryzys” nie
mógł się obejść bez dramatycznych wydarzeń. W tej materii
Geoffowi Johnsowi udało się spełnić oczekiwania. Już od
samego początku czuć dużą podniosłość. Momentami charakter
opowieści staje się aż nazbyt patetyczny, ale bądźmy
szczerzy – czy można było spodziewać się czegokolwiek innego
po tytule, który miał swego czasu ogromny wpływ na całe
Uniwersum DC? Oczywiście, że nie. Tę swoistą ceremonialność
trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza i cieszyć się
poszczególnym scenami. A jeśli o nie chodzi – nie zabrakło
tu takich opartych na emocjach i eksplorujących napięcia
między danymi bohaterami. Te motywy Johns umie rozgrywać
koncertowo, co dobrze widać na kolejnych kartach
„Nieskończonego kryzysu”.
Zaprezentowane w komiksie
ilustracje robią większe wrażenie niż te w pierwszym
„Kryzysie”. Nie ma co się temu specjalnie dziwić – oba
tytuły dzielą prawie dwie dekady i standard rysowania
superhero nieco się na tej przestrzeni czasu zmienił. Jest
to fakt szczęśliwy dla czytelników, bo rysunki nie trącą już
myszką i są o wiele bardziej efektowne niż wówczas.
Zamieszczone na końcu albumu dodatki nie są zbyt obszerne,
ale uwagę warto zwrócić na zapis wywiadu z twórcami, z
którego dowiemy się kilku ciekawostek na temat powstania tej
opowieści i szczegółów odnośnie procesu twórczego. To swego
rodzaju „spojrzenie od kuchni”, których nigdy za wiele.
„Nieskończony kryzys” posiada
wszelkie wady wielkiego komiksowego eventu
superbohaterskiego, ale ma też kilka niezaprzeczalnych
zalet. Dzieło Johnsa czyta się na szczęście zdecydowanie
lepiej niż „Kryzys na Nieskończonych Ziemiach” – tym razem
mamy do czynienia z zupełnie innym levelem prowadzenia
fabuły (medium poszło przez te dwie dekady znacząco do
przodu), bardziej złożonym, prezentującym jeszcze
poważniejsze zagadnienia (chociaż wciąż nie jest to tematyka
poruszana choćby w różnych Elseworldach, Johns musiał
zachować większy umiar, gdyż wydarzenia miały mieć wpływ na
wszystkie serie DC Comics). Patrząc zatem całościowo –
„Nieskończony kryzys” jest komiksem naprawdę dobrym, ale
głównie dla fanów.
|
|