|
|
    
DC ODRODZENIE - NIGHTWING: BLUDHAVEN (TOM 2)
    

Dick Grayson to
postać dobrze znana wszystkim sympatykom Batmana. Jako
Robin, na przestrzeni lat wiele razy pomógł swojemu
mentorowi rozprawić się z groźnymi przeciwnikami, gdy zaś
nadszedł czas, by ustąpić miejsca u boku Nietoperza komuś
młodszemu, przywdział inny kostium i zaczął walczyć ze
zbrodnią pod nowym pseudonimem. W ramach „Odrodzenia” mamy
okazję obserwować w jaki sposób kształtowała się jego
kariera – w poprzednim tomie bohater próbował uderzyć w
gothamski Trybunał Sów. Tym razem trafia do miasta, z którym
najczęściej jest kojarzony, do Bludhaven.
Nightwing stara się
znaleźć swoje miejsce na ziemi. Takowym na pewno nie jest
Gotham, ono ma już swojego obrońcę, a gdy ten nie wyrabia,
zawsze może wesprzeć się armią pomocników. Tam można wpaść
na „gościnne występy”, ale zostawać w nim na stałe, to już
niekoniecznie. A w ogóle czy można stać się bohaterem
broniącym danego miejsca ot tak? Nagle, z miejsca i na
zawołanie? Droga do odkrycia powołania zawsze jest kręta, a
gdy Grayson trafia do Bludhaven, wydaje się, że i tutaj nie
zagrzeje zbyt długo miejsca, tym bardziej, że natyka się na
działających onegdaj w Gotham przestępców.
Jedną z głównych
zalet „Lepszego niż Batman” była kreacja Nightwinga i jego
relacji z Raptorem. Tego drugiego tym razem nie uświadczymy,
zamiast niego główny bohater styka się z innymi postaciami,
które jednak również nożna uznać za moralnie
niejednoznaczne. Pomysł, by Bludhaven stało się swoistym
miejscem odkupienia dla chcących zmienić swoje życie
złoczyńców, był w założeniach całkiem interesujący. Dzięki
niemu Seeley mógł pokazać w jaki sposób grupa dawnych
przestępców szuka nowego początku i jak łączy się to z
próbami określenia przez Nightwinga dokąd chce pchnąć swoje
życie. To faktycznie wyszło nieźle. Gorzej sprawa ma się
jednak, gdy z założeń przechodzimy w konkrety.
Fabuła jest
strasznie pretekstowa i mało wiarygodna. Śledztwo w sprawie
zabójstw dokonywanych jakoby przez zamieszkujących w
Bludhaven byłych gothamskich villainów toczy się w niezwykle
ślamazarnym tempie. Na kolejnych kartach dominuje policyjna
prowizorka – prowadząca sprawę funkcjonariuszka chyba
niespecjalnie umie to robić, ponieważ mało który z jej
ruchów przynosi realny efekt, a ogólna motywacja,
zasadzająca się na myśli „dajcie mi zabłysnąć”, jest
niestety dyskwalifikująca i wielce nieprofesjonalna. To
nawet nie jest przekupstwo i łapownictwo, cechy które byłyby
jeszcze zrozumiałe i mogły być fabularnie uzasadnione, ale
narcyzm połączony z postawą roszczeniową, co bardzo irytuje.
Relacje Nightwing –
grupa byłych złoczyńców, jak wspominałem, są przedstawione
nieźle. Jednak gdy przyjrzymy się bliżej członkom tego
zespołu, czar pryska. Nie dosyć, że te postaci będą dla
większości czytelników zupełnie anonimowe, to właściwie w
przypadku każdego z nich mamy do czynienia albo z
przerysowaniem, albo z absolutnym brakiem charyzmy. Nie
wierzycie? Zatem spróbujcie poważnie potraktować komiks z
występującą w nim gadającą wiewiórką, posiadającym tę samą
cechę wielkim gorylem, czy też złoczyńcą, będącym połączniem
człowieka i orki. To se ne da… Lepiej, na szczęście,
prezentuje się sam Grayson, którego wciśnięto przy okazji w
wątek romantyczno-obyczajowy. Bohater zawsze był
sympatyczny, a tu tę cechę widać szczególnie mocno, co
pomaga kibicować mu w jego kolejnych poczynaniach.
Ilustracje to bez
dwóch zdań mocna strona „Bludhaven”. Większa część albumu
rysowana była przez Marcusa To, którego prosta kreska
sprawia bardzo estetyczne wrażenie. Jest lekka, a momentami
wchodzi nieco w przyjemną dla oka cartoonowość, co w tym
konkretnym przypadku nie było najgorszym rozwiązaniem –
wszak sama opowieść też do najpoważniejszych nie należy. Nie
sprawdzałem czy artysta został z serią na dłużej, osobiście
nie obraziłbym się jednak, gdyby jeszcze w przyszłości miał
okazję rysować jej kolejne zeszyty.
Drugi tom
odrodzonego „Nightwinga” jest komiksem stricte rozrywkowym,
jest też, przynajmniej w mojej opinii, zauważalnie słabszy
od inauguracji serii. Podejrzewam jednak, że lekki charakter
tej historii sprawi, że wielu czytelników nie będzie po
lekturze rozczarowanych. Bo mimo kilku dużych wad,
„Bludhaven” da się przeczytać bez bólu zębów. Ponadto, ten
tytuł sporo zyskuje, gdy porównamy go do tych naprawdę
słabych składowych „Odrodzenia”. Mam jednak nadzieję, że
Seeley będzie spoglądał wyżej, bo bycie lepszym od
ewidentnych paździerzy to żadne osiągnięcie. Wszystko okaże
się w trzecim tomie. Ten już na jesieni…
|
|