|
|
    
TOWARZYSZE ZMIERZCHU
    

Obok seryjnie
wydawanej superbohaterszczyzny, Egmont Polska prezentuje też
fanom inne serie. To między innymi komiksy dla dorosłych z
linii Vertigo, tytuły dla młodszych odbiorców pokroju „Lucky
Luke’a”, odświeżanie klasyki, no i w końcu serie
frankofońskie, także te klasyczne. Do tej ostatniej
kategorii należą „Towarzysze Zmierzchu”. Dzieło Bourgeone’a
było już wydawane na naszym rynku, a teraz doczekało się
wznowienia. Przez wielu uznawane jest za arcydzieło i
niezaprzeczalną klasykę europejskiego komiksu, jednak czy w
istocie robi aż tak duże wrażenie?
W czternastowiecznej
Francji szaleje wojna. Kraj przemierzają grupy rabusi,
którzy plądrują okoliczne wioski, poszukując zarówno dóbr
materialnych, jak i chcących pofolgować własnym prymitywnym
instynktom. Po czystce w jednej z wiosek, dwoje ocalałych
nastolatków trafia pod „opiekę” oszpeconego wędrownego
rycerza, którego cele są wyjątkowo tajemnicze. Młodzi nie
darzą się zbytnią sympatią, ale muszą nauczyć się
współpracować, bo ich dziwna kompania co i rusza napotyka
kolejne przeszkody na swojej drodze.
Podczas lektury
„Towarzyszy Zmierzchu” w oczy rzuca się przede wszystkim
interesująca kreacja świata przedstawionego. Autor w ciekawy
sposób zaprezentował realia średniowiecza – terytoria, po
których wędrują główni bohaterowie, faktycznie przywodzą na
myśl ten okres historyczny, łącząc w sobie brud i piękno. To
jedna z płaszczyzn planu akcji, inna skupia się na warstwie
bardziej fantastycznej, która pokazana została w taki
sposób, że nieraz będziemy zastanawiać się nad tym, co jest
jawą, a co fantasmagorią. Na kolejnych kartach obie cechy
występują koło siebie i mocno się mieszają, co sprawia, że w
wielu scenach nie sposób jednoznacznie określić która
przeważa.
Sposób w jaki
Bourgeon prowadzi opowieść bywa momentami dosyć męczący.
Wszystko zależy od tego jak bardzo popada w świat fantazji.
Gdy trzyma się realności, jest dosyć przejrzyście, jednak w
momentach surrealistycznych „odjazdów” bywa, że ciężko jest
zorientować się co właściwie autor miał na myśli. Miejscami
wrażenie fabularnego chaosu jest wręcz dojmujące, co dla
wielu czytelników może okazać się bardzo uciążliwe. Fabuła
potrafi jawić się jako bardzo mocno zagmatwana, co może
powodować pewien dyskomfort podczas lektury. Podejrzewam, że
nie wszystkim wystarczy cierpliwości, by przedzierać się
przez kolejne strony, zwłaszcza, że przy okazji trzeba cały
czas pozostawać bardzo mocno skupionym, by sprzed oczu nie
uleciał sens toczącej się opowieści.
Bourgeon ma dobrą
rękę jeśli idzie o prowadzenie bohaterów. Protagoniści są
niejednoznaczni i potrafią wzbudzić zainteresowanie
czytelnika (bo sympatię jednak niekoniecznie). Każda z
głównych postaci „Towarzyszy Zmierzchu” niesie ze sobą bagaż
przeszłych doświadczeń, dawnego życia i popełnianych błędów,
co początkowo nie przekłada się na chęć zmiany postępowania.
Ciężko uwolnić się od przywar, zwłaszcza, gdy te były dotąd
starannie i długo pielęgnowane. Mimo tego, bohaterowie
jednak się zmieniają – to po prostu musi się stać, bo powoli
nabierane doświadczenie determinuje rozwój, co autor ujął w
wiarygodny sposób.
Francois Bourgeon to
nie tylko scenarzysta, ale i autor warstwy graficznej
najnowszego komiksu ukazującego się w cyklu „Plansze
Europy”. Jego prace ciężko jednoznacznie określić jako
ładne. Są tu fragmenty, które bardzo cieszą oko (tyczy się
to przede wszystkim ostatniej części albumu i świetnego
oddania architektury, czy to z zewnątrz, czy w środku), ale
jest też sporo co najmniej dziwnych. Nie do końca dobrze
udało się zaprezentować twarze bohaterów (zwłaszcza w dwóch
pierwszych segmentach) – te często sprawiają wrażenie
pokracznych i szpetnych. Jednak w ogólnym rozrachunku
widoczny na kolejnych kadrach ogrom detali unaocznia nam jak
wiele pracy włożył Bourgeon w warstwę graficzną tego tytułu.
„Towarzysze
Zmierzchu” to nie jest komiks łatwy i przyjemny. Jego
lektura wymaga dużej dozy cierpliwości, a czasami wręcz
samozaparcia. Od stopnia skupienia zależeć będzie jak dużo
wyniesiemy z lektury, jestem jednak w stanie wyobrazić
sobie, że niektórzy uznają go za arcydzieło, inni zaś
stwierdzą, że mają do czynienia z bełkotem. Ja stoję
pośrodku, seans z dziełem Francoisa Bourgeona nie przyniósł
mi artystycznego orgazmu, co, zwłaszcza biorąc pod uwagę
jego powszechne wychwalanie i wynoszenie pod niebiosa, jest
jednak stanem nieco rozczarowującym.
|
|