|
Co
może budzić strach? Właściwie wszystko, zarówno duchy, potwory,
jak i fotografie. O tym ostatnim można przekonać się z powieści
Grahama Mastertona pt. Ciemnia. Jest to szósta część przygód
Jima Rooka, nauczyciela języka angielskiego w klasach
specjalnych w Los Angeles. Nauczyciela, któremu (jak na złość)
co roku ubywa kilku uczniów, którzy padają ofiarą demonów i
innych potworów (Ciekawe, dlaczego atakują tylko klasy
specjalne? Czyżby były aż tak specjalne?).
Akcja, podobnie jak w
pozostałych częściach, rozgrywa się w West Grove College,
LA. Rook postanowił wrócić do Los Angeles, po trzyletnim
pobycie w Waszyngtonie, gdzie zajmował ważne stanowisko w
amerykańskim odpowiedniku MEN. Jednak jakieś strasznie
wydarzenie, o którym autor nie pozwala się czytelnikowi zbyt
wiele dowiedzieć (wiemy tylko, że było tak straszne, że Rook
ciągle je przeżywa). I jak na złość w „rodzinnym” mieście
nie pozwolono mu odpocząć, tylko zmuszono do walki z
kolejnym potworem.
Trzeba przyznać, że pomysł na
potwora jest genialny. Masterton postanowił zmiksować
historię fotografii i ludzkie emocje. Tak więc bohaterem
negatywnym jest Robert H. Vane, jeden z pierwszych
fotografów. Posługiwał się dagerotypami, czyli posrebrzanymi
płytkami metalowymi, które poddawało się działaniu par jodu,
naświetlano i wywoływano w parach rtęci i to utrwalano w
soli kuchennej. Takie zdjęcia wykonane przez Vane`a
zabierały człowiekowi jego złą stronę (utrwaloną na płytce),
pozostawiając na świecie dobrą. Jednak nie był to pożądany
efekt, gdyż pozostawienie tylko dobrej strony powodowało
osłabienie i śmierć pozujących osób. Dodatkowo zło zamknięte
w dagerotypach zaczęło wymykać się spod kontroli.
Teraz o trochę mniej
przyjemnych rzeczach. Nie podoba mi się zakończenie. I nie
chodzi mi o to, że potwór został zgładzony i kilku
nastolatków z klasy Drugiej Specjalnej zginęło w pożarze.
Raczej o to, że wszystko nastąpiło za szybko. Bo był bardzo
długi wstęp, potem rozwinięcie (czyli pojawienie się potwora
i rozpoznanie zagrożenia) i zakończenie, liczące kilka
stron. Czyli czytałam 230 stron po to, aby zostać zbyta
zakończeniem liczącym piętnaście (w tym była ostateczna
walka, pokonanie pomocników i wykończenie strażniczki).
Czyli mało, a bynajmniej ja liczyłam na coś więcej niż szkic
zakończenia.
A skoro już marudzę, to musze
jeszcze dodać jedną rzecz. Nie lubię, jak wspomina się o
czymś i nie wyjaśnia tego później. Mam tutaj na myśli
rzekomy straszny wypadek Jima Rooka w Waszyngtonie, który
przeżywa tak bardzo, że chwilami zastanawiałam się, czy ja
przypadkiem nie sięgnęłam po powieść psychologiczną. Bo
wydaje mi się, ze skoro autor poświęca temu zagadnieniu dużo
miejsca, powinien je opisać, a nie nazywać „tragicznym
wypadkiem”. Pomimo kilku wpadek, uważam powieść za udaną.
AUTOR
RECENZJI:
NIANIA_OGG |
|