|
Długo
zastanawiałem się jak rozpocząć poniższą recenzję, aż wreszcie
doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie postawić na prostotę.
Z radością ogłaszam więc, iż doczekaliśmy się pierwszego
„amerykańskiego” autora na polskiej ziemi (Amen)!
„Amerykańskiego” nie tyle pod względem sposobu tworzenia (bo
takich dałoby radę wyłowić w kraju nad Wisłą co najmniej
kilkudziesięciu), a raczej zapatrywania się na pisarskie
obowiązki. Ad rem jednak.
Łukasz Śmigiel to postać
nieszablonowa na scenie rodzimej literatury grozy. Z
wykształcenia dziennikarz i PR-owiec, na przestrzeni lat
publikował m.in. w „Nowej Fantastyce”, „Przekroju” i
„Magazynie Fantastycznym”. Zbiór „Demony”, składający się z
dwunastu, dość zróżnicowanych opowiadań, stanowi jego
debiut, jeżeli chodzi o formę książkową. Znajdziemy w nim
zarówno horror w czystej postaci, kryminał jak i fantasty -
wszystko podlane sporą dawką czarnego humoru.
Autor swobodnie żongluje
epokami, skacząc pomiędzy I wojną światową, drugą, a czasami
współczesnymi. Ten miszmasz, o dziwo, nie nuży, zaś całość
wydaje się dość spójna.
W opowiadaniu „Bestseller” na
przykład, zapoznajemy się z historią redaktora pewnego
dużego wydawnictwa, mającego problemy ze współpracującymi
pisarzami. Jednym, sztywnym i milczącym, któremu akurat
zachciało się umrzeć w najmniej oczekiwanym momencie oraz
drugim – gadatliwym i namolnym. Tekst jest okiem puszczonym
do czytelnika, gdyż w postaci znerwicowanego literata bez
problemu można doszukać się osoby samego autora (zachęcam do
zwrócenia uwagi na tytuły tekstów fikcyjnego alter-ego).
Akcję „Dekathexis” z kolei,
Śmigiel umieszcza w alternatywnej rzeczywistości, gdzie
śmierć stała się bóstwem. I kto by pomyślał, że w tak
wyeksploatowanej tematyce jak „żywe trupy”, nadal można
wymyślić coś ciekawego?
Zresztą, to nie jedyna próba
wzniesienia z dobrze znanych klocków zupełnie nowej
konstrukcji. Podczas czytania natrafiamy m.in. na
klasycznego, „gotyckiego” wampira („Opowieść chłopca”),
znerwicowanego płatnego zabójcę („Fotel”) czy
post-apokaliptyczną wizję zagłady ludzkości („Przyjdzie i po
ciebie…”). Powiedzenie głoszące, jakoby najbardziej podobały
się nam historie „już gdzieś słyszane”, sprawdza się tu w
stu procentach.
Streszczanie wszystkich
dwunastu „demonów” mija się z celem, warto jedynie
zaznaczyć, iż pomysłowości autorowi nie brakuje. Zdarzają
się, co prawda, historie nieco słabsze („Nigdy więcej”),
niemniej nie psują one ogólnego, dobrego wrażenia.
Przyczynia się do tego świetny warsztat i umiejętność
budowania akcji, bez zbędnej dłużyzny, którą spotkać można
niekiedy w prozie Kinga i innych kolegów po piórze.
Konstrukcja tekstów nasuwa wręcz skojarzenie z zagranicznymi
serialami w stylu „Strefa mroku”: wciągający początek,
niesamowita historia i zaskakujące rozwiązanie. Porównaniom
sprzyjają także anglojęzyczne nazwy i realia.
Pozostaje mi tylko, wyjaśnić
kwestię „amerykanizmu” Śmigiela. Odnosi się ona mianowicie
do szeroko zakrojonej akcji promocyjnej, zorganizowanej dla
książki. W Internecie można znaleźć m.in. króciutkie
trailery, utrzymane w konwencji kina grozy, podcasty i tym
podobne cudeńka. Autor w jednym z wywiadów stwierdził, że
obowiązki pisarza nie kończą się na napisaniu dobrej
książki. Powinien dać czytelnikom maksimum rozrywki, w
ramach tych kilkudziesięciu złotych zapłaconych za
książeczkę. Powiedzcie mi: i jak tu nie lubić gościa
szanującego swoich czytelników?
Podsumowując: pomimo
niewielkich potknięć, pozycja ta pozostaje jedną z
najciekawszych na polskim rynku wydawniczym. Sądzę, że
żadnego miłośnika opowieści z dreszczykiem do sięgnięcia po
nią nie trzeba zachęcać. Tym, którzy za podobnymi dziełami
nie przepadają, powiem: spróbuj, możesz się zdziwić…
AUTOR
RECENZJI:
JAN CZARNY |
|