|
Z
okładki spogląda na nas twarz ukryta za groteskową, rogatą
maską. Widać jedynie oczy - równie czerwone, jak rozżarzona
końcówka palonego przez maszkarę papierosa. Obraz ten stanowi
idealną metaforę samej książki: chociaż powłoka przyprawia o
gęsią skórkę, prawdziwa groza czyha dopiero wewnątrz…
Jakub Ćwiek, jeden z
najciekawszych autorów fantastyki w Polsce, twórca
rewelacyjnej serii o Kłamcy, tym razem postanowił
spenetrować nieco mroczniejsze klimaty. Głównego bohatera,
podkomisarza Kacpra Drelicha, poznajemy w momencie, gdy
siedzi przywiązany do krzesła w jakiejś zatęchłej piwnicy i
dosłownie minuty dzielą go od śmierci z rąk skrytego w
cieniu gangstera. Dość łatwo się domyślić, że sympatyczny
policjant przeżyje, by natychmiast popaść w jeszcze większe
tarapaty, w postaci tropiącego go, nieśmiertelnego mordercy,
przysłaniającego nadgniłe oblicze maską satyra. Jakby tego
było mało, w międzyczasie pojawią się jeszcze problemy z
byłą kochanką, obecną żoną, księdzem egzorcystą i głosami w
głowie.
Akcja powieści rozkręca się
powoli, niczym sprawnie działająca maszyna. Dzięki temu mamy
możliwość mocniej zżyć się z Drelichem – w gruncie rzeczy
miłym facetem, chociaż z licznymi grzeszkami na sumieniu.
Dokładniej poznajemy też
Satyra, który sympatycznym facetem już nie jest. Niemniej,
dzięki nieszablonowemu sposobowi bycia i urokowi „złego
chłopca”, przykuwa uwagę, wzbudzając po pewnym czasie
dylemat, komu mamy kibicować. I tak przez całą powieść, aż
do zaskakującego, wprost MIAŻDŻĄCEGO zakończenia.
Gdybym chciał określić „Liżąc
ostrze” jednym słowem, powiedziałbym, że jest niczym…
striptiz. Naprawdę wyśmienity striptiz.
Ćwiek, jak przystało na
sprawnego rzemieślnika, po mistrzowsku dozuje napięcie,
pokazując czytelnikowi - kawałek po kawałku - „nagą prawdę”.
Niby zabieg wyeksploatowany przez pokolenia pisarzy,
niemniej mało kto robi to z takim wdziękiem. Rozgrzana krew
buzuje, a rozgorączkowana wyobraźnia pracuje na najwyższych
obrotach, podsyłając kolejne prawdopodobne scenariusze
przyszłych wydarzeń. Oj, dzieje się, dzieje…
Na szczęście wszystko w
granicach dobrego smaku, więc elektryzujący show nawet na
moment nie zamienia się w prostackie, mentalne porno.
Dodatkowy plus należy się
autorowi za osadzenie akcji powieści w rodzimych realiach.
Tak trzymać! Kiedy najdzie mnie ochota, by poczytać o
przygodach Johna, Paula czy Georga, bez problemu sięgnę po
działa jednego z twórców amerykańskich. Od Polaków wymagam
Kubusia, Jasia i Euzebiusza oraz Warszawy, Krakowa,
ewentualnie Zapaskudki Mniejszej.
Podsumowując: sztuka z
pieprzykiem, zarówno dla koneserów, jak i dla tych mniej
wybrednych.
AUTOR
RECENZJI:
JAN CZARNY |
|