|
Do
sięgnięcia po książkę Gary'ego A. Braunbecka pt. Miasto
trumien skłoniła mnie interesująca okładka przedstawiająca
motyla na tle cmentarza. Streszczenie akcji - małe, amerykańskie
miasteczko Cedar Hill, które "ogarnia orgia przemocy" -
potraktowałam z niedowierzaniem, nie po takich tekstach się
przysypiało. Tymczasem czekała mnie niespodzianka. Miasto
trumien okazało się bowiem niezwykle bezkompromisową i
brutalną powieścią.
Początkowo
książkę Braunbecka czyta się nie za dobrze. Pojawia się
kilku narratorów, retrospekcje, akcja "właściwa" natomiast
toczy się w kilku miejscach. Po przebrnięciu przez kilka
pierwszych stron rozwój wydarzeń zaczyna coraz bardziej
zaciekawiać, stając się naturalistycznym spektaklem
przemocy, niepozbawionej jednak tzw. drugiego dna. Gary A.
Braunbeck sięgnął po motyw Judasza, co nie jest rzadkością w
dziedzinie kultury popularnej, rozwinął go jednak w
niezwykle przewrotny i niepokojący sposób. Pojęcie zła staje
się tu wyjątkowo względne, a najbardziej podatni na jego
wpływ są ludzie cierpiący i nieszczęśliwi (co należy wziąć
sobie do serca i potraktować jako ostrzeżenie). Po raz
kolejny dowiadujemy się, że każdy człowiek może stać się
bezwzględnym mordercą. Wszyscy mamy swoją cenę, nikt nie jest
niezłomny.
Poza
tytułową powieścią liczącą niecałe 200 stron, książka
zawiera bonus - dwa opowiadania, których akcja również
została osadzona w Cedar Hill. Pierwsze z nich, Zagram ci
bluesa, jest bardziej groteską niż horrorem, drugie
natomiast, zatytułowane Składka związkowa, to
najlepszy z trzech utworów zamieszczonych w tej książce.
Opowiadanie to sprawdza się jako horror, choć poza mrocznym
nastrojem w zasadzie nie ma w nim innych elementów grozy.
Akcja toczy się w środowisku robotniczym. Młody syn zmarłego
podczas zamieszek robotnika zastanawia się, czy kontynuować
żałosną egzystencję ojca, nie do końca zdając sobie sprawę,
z czym się to wiąże... Opowiadanie zawiera bardzo subtelna
dawkę grozy, jego siła leży przede wszystkim w gorzkiej,
egzystencjalnej refleksji. Można pokusić się o stwierdzenie,
że Składka związkowa to metafora życia klasy
robotniczej - przekonująca, pozbawiona nachalnej demagogii i
straszna.
Książka
Braunbecka, zarówno pod względem prezentowanej tematyki, jak
i sposobu konstruowania opisów, przypomina bardziej
dokonania Emila Zoli niż Stephena Kinga, co bynajmniej nie
należy do jej wad. Z tego powodu przestaje być pozycją
czysto rozrywkową. Ze względu na nieznośną momentami dawkę
okrucieństwa i przemocy, nie poleciłabym tej książki
czytelnikom wrażliwym ani początkującym w dziedzinie horroru
(żeby nie powiedzieć młodszym). Pozostali czytają na własne
ryzyko.
AUTOR
RECENZJI:
KAROLINA GÓRSKA |
|