|
Eksponaty z wosku, tak piękne, tak
kruche, odzwierciedlają rzeczywistość, są jej dokładną kopią. Ich
twórcy to geniusze, władający niesamowitym wyczuciem kształtu i
perspektywy. Ich eksponaty długo jeszcze cieszą oko po śmierci ich
twórców, zatrzymując chwilę na wieki, lecz zapewne żaden z nas nie
chciałby stać się eksponatem goszczącym za lśniącą szybą w muzeum
figur woskowych. Podobnie jest z muzyką filmową, która ilustruje
ujecie, ułamek sekundy uchwycony przez niedościgniony obiektyw
kamery, wciąż odtwarzana będzie trwała po wieki, nawet po śmierci
kompozytora, ponieważ mistrza można poznać po jego twórczości a
niewątpliwie do takich osób możemy zaliczyć Johna Ottmana.
Napisał on, bowiem szczególny rodzaj
muzyki filmowej, która przewyższa jakościowo obraz, wręcz nim
kieruje nadając ponadczasową wartość artystyczną. Kompozycja
skomponowana do produkcji „House Of Wax” jest genialna, pełna
plastycznej wymowności i aranżacji, cechuje ją swoboda wykonania i
łatwość przyswajalna przez słuchacza. Kompozytor zasadniczo dzieli
kompozycje na stonowane, pełne nostalgii, cierpienia oraz na
dynamiczne, pełne nagłych ekspresji instrumentalnych, podkreślone
głosem znakomitego chóru pod kierownictwem Deborah Lurie. Nie było
by w tym nic niezwykłego, gdyby kompozytor nie zaskoczył słuchacza
czymś pośrednim, złożonym, mam tu na myśli kompozycje, które łączą w
sobie częściową monotonię z gwałtowną ekspresją. Wszystkie utwory są
wykonane przez orkiestrę symfoniczną, tło tworzą skrzypce bębny
fortepian, jednak główną rolę odgrywa fagot oraz pokrewne,
wydobywając niezwykle ciekawą barwę dźwięku, powodującą niepokój.
Odsłuchując poszczególne utwory możemy odtworzyć produkcję filmową,
bądź stworzyć własną, bowiem dana muzyka ilustracyjna pozwala na
doskonałe wczucie się w atmosferę. Powoduje senność, by po chwili
gwałtownie poderwać słuchacza swoją ekspresją. Chór kompozytor
stosuje oszczędnie, bowiem gama instrumentów stosowanych do
poszczególnych utworów jest zatrważająca, w szczególności brzmienie
organów kościelnych, cymbałów, kołatek oraz dźwięków poza
instrumentalnych, które są doskonale wkomponowane w całość.
Począwszy od pierwszych minut zapewne każdego zainteresuje i
wciągnie początkowy utwór, albowiem ten temat będzie przekształcany
po przez szereg zabiegów instrumentalnych aż do końca w różnych
formach i tempie. Jest to w sumie jeden z nielicznych filmów, w
których podkład muzyczny docenia się dopiero jako oddzielna formę
sztuki, bowiem w powiązaniu z obrazem, jego ekspresją widz nie jest
w stanie w pełni delektować się jakże pełnym plastycznych form
zapisie melodycznym.
Moim zdaniem wydanie owej ścieżki
dźwiękowej jest największym sukcesem całej produkcji, która bez tego
podkładu uzyskałaby miano kolejnego remake’a. Forma jak i treść
prezentuje znakomity kunszt kompozytora. Nasuwa się, zatem jedno
stwierdzenie idealnie pasujące do podsumowania a mianowicie, Jerry
Goldsmith kiedyś powiedział: „Jeżeli nasza muzyka przetrwa a nie mam
co do tego wątpliwości, to dlatego, że jest dobra…” Moim zdaniem nic
dodać nic ująć, bowiem zachęcać nie muszę do zakupu tej rewelacji…
ZOBACZ RÓWNIEŻ
AUTOR:
REQUIEM |
|