|
Mark Wadle często skracał sobie drogę do domu, idąc wąską,
wyludnioną uliczką wzdłuż muru starego cmentarza. Oczywiście
słyszał o ludziach, którzy w ciągu ostatnich kilku miesięcy
zaginęli w tajemniczych okolicznościach. Wiedział, że zawsze
znajdowano ich zmasakrowane zwłoki właśnie na XVIII-wiecznym
Cmentarzu Trzech Róż. Podobno trupy wyglądały przerażająco – z
twarzami z zastygłym grymasem niewyobrażalnego bólu i strachu,
licznymi śladami ostrych, mocnych zębów i wyszarpanymi – lub
wyżartymi, jak twierdzili niektórzy – dużymi kawałkami ciała.
Często zwłoki były pozbawione jednej lub kilku kończyn. Mówiono,
że było to dzieło jakieś piekielnej, olbrzymiej bestii, ale skąd
znalazłby się taki potwór w środku dwustutysięcznego miasta?
Mark wiedział o tym wszystkim, ale bynajmniej nie miał
zamiaru z tego powodu nadkładać drogi. Nigdy nie był człowiekiem
strachliwym. Poza tym ufał w siłę swych twardych pięści. Jego
zdaniem jakiś maniakalny, seryjny zabójca grasował w Portsmonth
lub jego okolicach i podrzucał ciała na cmentarz, by skierować
tu trop, podczas gdy faktycznie zabijał zupełnie gdzieś indziej.
Wadle był dwudziestopięcioletnim, przystojnym kawalerem.
Miał sześć stóp i dwa cale wzrostu, czarne, kręcone włosy i
szczery uśmiech, rozbrajający kobiety. Szczupły, ale barczysty i
muskularny, poruszał się lekko i zwinnie niczym czarna pantera.
Pracował jako dziennikarz sportowy w lokalnym tygodniku i
mieszkał w kawalerce na Black Marry Street. Jednak od kilku
tygodni większość nocy spędzał w pewnym domu przy Cmentarzu
Trzech Róż.
Wszystko zaczęło się pewnej ciemnej, wietrznej,
bezksiężycowej nocy, gdy Mark wracał do domu z suto zakrapianej
parapetówki. Właśnie minęła północ, gdy skręcił w cmentarną
uliczkę o nazwie Eternal Memory Street. Po lewej stronie
znajdowały się gęste krzewy i zarośla zdziczałego parku, w
nikłym, żółtawym świetle nielicznych latarni sprawiające
wrażenie czarnej ściany, poruszającej się dzięki porywom
zimnego, listopadowego wiatru. Z drugiej strony stał wysoki,
zniszczony mur z czerwonej cegły, odgradzający chodnik od
cmentarza. Uliczka wybrukowana kocimi łbami pięła się w górę, na
całej długości skręcając w prawo.
Mężczyzna minął wielką, szeroką i wysoką na ponad dwanaście
stóp bramę z kutego żelaza, zwieńczoną emblematem
przedstawiającym trzy róże, od którego cmentarz wziął nazwę.
Spojrzał przez kraty bramy – z ciemności rozświetlonej jedynie
światłem ulicznej latarni wyłaniały się duże, zdewastowane
grobowce. Nie zauważył, aby gdziekolwiek paliła się świeczka lub
znicz.
„To bardzo stary cmentarz” – pomyślał. - „Zaniedbany i
zapomniany. Pewnie rodziny pogrzebanych tu ludzi też już
powymierały.”
Tuż nad jego głową przeleciała sowa i głośno zahukała.
Przyspieszył kroku, by jak najszybciej być w domu. Podmuchy
wiatru były coraz mocniejsze i zimniejsze. Zaczął padać deszcz,
zacinający Markowi prosto w twarz. Nagle zrobiło mu się dziwnie
nieswojo. Postawił kołnierz płaszcza i spuścił głowę.
Niespodziewanie oprócz własnych kroków usłyszał inne,
głośne i szybkie. Odwrócił się na pięcie. W jego kierunku biegła
młoda kobieta. Mimo słabego światła natychmiast zauważył, że
jest zniewalająco piękna. Miała długie, czarne włosy i szczupłą
twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Między
rozchylonymi połami czarnego, sięgającego kolan płaszcza dojrzał
wiśniową sukienkę z dużym dekoltem.
- Co się stało?! – krzyknął do niej. - Ktoś panią
goni?
- Tak! – odpowiedziała trochę zdyszanym, zmysłowo
niskim głosem. - Jakiś zbir! Niech pan mi pomoże!
Młodzieniec nie dał się dwa razy prosić. Bez zastanowienia
przeskoczył na drugą stronę uliczki i urwał z młodego drzewka
mocną gałąź. Szybko oberwał mniejsze gałązki, ułamał czubek i
tak uzbrojony ruszył w dół Eternal Memory Street. Kobieta
zatrzymała się i obserwowała jego poczynania. Mark zdążył
pokonać kilkanaście metrów, gdy zza załomu cmentarnego muru
wybiegł mężczyzna z dużym nożem w ręku. Był stary, siwy i
odrażająco brzydki. Twarz miał wykrzywioną z wściekłości, a w
oczach żądzę mordu.
- Stój! – warknął
Mark, zagradzając drogę starcowi.
Mężczyzna zatrzymał się, zaskoczony. Chłopak wyglądał na
zdecydowanego, by podjąć walkę. Siwy człowiek zawahał się, a
chwilę potem odwrócił się i rzucił do ucieczki. Biegł w dół
uliczki. Mark bez namysłu popędził za nim. Starzec dobiegł do
bramy cmentarza, skręcił w nią i zniknął w ciemnościach.
Młodzieniec w pierwszej chwili chciał kontynuować pościg, ale
opamiętał się. W mroku czarnym jak sumienie mordercy starzec bez
trudu mógłby się gdzieś zaczaić i niepostrzeżenie pchnąć go
nożem.
Poszedł w górę ulicy i ze zdziwieniem zauważył, że kobieta
czeka na niego. Jeszcze dyszał po szybkim biegu.
- Przepędziłem go! Uciekł na cmentarz i zniknął –
poinformował dziewczynę, patrzącą na niego z zainteresowaniem i
dziwnym błyskiem w oczach. Była przejęta pościgiem, na co
wskazywał nerwowy ruch, jakim poprawiła włosy.
- Och, dziękuję za pomoc - uśmiechnęła się szeroko,
ale nie otwierając ust. – Ale mnie przestraszył ten psychopata!
Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się ze mną stało! – odetchnęła
głęboko z widoczną ulgą. – Przepraszam, nie przedstawiłam się.
Mam na imię Violetta.
- Miło mi! Jestem Mark – wyciągnął rękę, by ująć jej
zimną i delikatną dłoń.
Dopiero teraz mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Jej strój,
włosy i ciemne, duże oczy kontrastowały z bardzo bladą cerą.
Wydatne, szerokie usta pomalowała szminką o kolorze identycznym
z krwistoczerwoną sukienką. Biust Violetty, wypchnięty do przodu
przez ciasny gorset, falował przy każdym jej głębokim oddechu, a
wraz z nim oryginalny amulet z czarnego obsydianu, zawieszony na
złotym łańcuszku i bezskutecznie próbujący skryć się między
dużymi, jędrnymi kulami piersi. Widać było, że jeszcze przeżywa
swoją ucieczkę i pościg Marka. Mimo chłodu, ciągle padającego
deszczu i rozpiętego płaszcza nie zauważył, żeby było jej zimno.
- Dlaczego tak się wpatrujesz w mój dekolt? –
spytała ze słodkim, niewinnym uśmiechem na pełnych wargach. –
Podobają ci się moje piersi? – przesunęła palcami wzdłuż dekoltu
i dotknęła dłonią pokaźnego biustu.
- Masz bardzo ciekawy wisiorek – odparł
dyplomatycznie.
- Ach, to tam patrzyłeś – zalotnie poprawiła włosy,
a Mark poczuł, że rośnie w nim pożądanie. – Ta figurka to XVI-
wieczny amulet, przedstawiający Władcę Ciemności. Chroni przed
nocnymi potworami i bestiami mroku.
- Takimi jak wampiry? – kobieta coraz bardziej go
intrygowała.
- Wampiry,
nocnice, upiory, wilkołaki, mamuny i inne
straszydła.
- Skąd go masz? Wygląda na bardzo cenny i unikalny.
- Przywiozłam z Rumunii. Niedawno byłam tam na
wspaniałej wycieczce – uśmiechnęła się leciutko.
- Karpaty, zamki na wyniosłych skałach, Dracula i te
sprawy?
- Dokładnie – roześmiała się.
Miał wrażenie, że stara się nie uśmiechać zbyt szeroko.
Zrobiła na nim wrażenie młodej, dystyngowanej arystokratki,
którą nauczono, by nie okazywać swoich uczuć przy obcych.
Pomyślał sobie, że jest bardzo atrakcyjną kobietą i chciałby
poznać ją lepiej. Sprawić, by w jego towarzystwie śmiała się w
głos i nie musiała hamować swoich emocji.
- Co tak się mi przyglądasz? – spytała zmysłowym
głosem, spoglądając mu w oczy. Spodobałam ci się? Chciałbyś się
ze mną umówić? – jej wzrok niemal go zahipnotyzował.
- Tak. Chciałbym. Bardzo.
Kilka dni później, po długim spacerze z Violettą wzdłuż
rzeki Jangren, pierwszy raz odwiedził jej duży dom. Mieszkała
przy Cmentarzu Trzech Róż w starej, jednopiętrowej willi.
Znajdowała się ona kilkaset metrów od miejsca, w którym się
poznali – przy końcu Eternal Memory Street, w najwyższym punkcie
ulicy.
Zewnętrzna elewacja budynku była dość mocno zniszczona, ale
miała bardzo ozdobną fasadę. Przed głównym wejściem, które
stanowiły rzeźbione, dębowe drwi, stał portyk, podtrzymujący
czterema smukłymi kolumnami trójkątny fronton. W jego rogach
stały czarne, kamienne gargulce, w czasie deszczu efektownie
wypluwające strumienie wody. Wewnątrz dom był ładnie utrzymany:
cały wyłożony drewnem, pełen starych obrazów, rzeźb i antycznych
mebli.
Zdziwił się, że samotną kobietę stać na taką posiadłość.
Wyjaśniła mu, że dom dostała w spadku, a urządziła go za
pieniądze zarobione na handlu dziełami sztuki. Często
podróżowała do Rzymu, Wenecji, Florencji, Londynu, Paryża,
Bukaresztu, Pragi, Budapesztu i Moskwy, by kupić mało znane, ale
cenne obrazy, meble lub rzeźby, a potem sprzedać je z dużym
zyskiem. Wspomniała, że jest historykiem sztuki i nieskromnie
dodała, że zna się na antykach jak mało kto.
Tym, co najbardziej łączyło Marka z Violettą, był seks. W
łóżku była niesamowita. Prawdziwy wulkan inwencji i namiętności.
Chyba nie było takiego miejsca w ponad trzystumetrowym domu, w
którym się nie kochali. Prawdopodobnie trudno byłoby również
znaleźć pozycje, których nie wypróbowali. Zastanawiały go tylko
dwie rzeczy. Violetta nie chciała całować się „z języczkiem”. I
nigdy nie zdejmowała swojego krwistoczerwonego gorsetu.
Najczęściej kochali się w sypialni o ścianach i suficie
wyłożonych lustrami na olbrzymim, zabytkowym łożu. Pokój tonął w
półmroku, bo miał tylko jedno niewielkie okno, wychodzące na
cmentarz. Oprócz łóżka o bogato zdobionych, drewnianych bokach i
dużego regału z cennymi, zabytkowymi, oprawionymi w skórę i
często liczącymi sobie kilka wieków książkami, stało tam też
kilka wykutych z marmuru rzeźb dłuta dawno zapomnianego,
średniowiecznego mistrza. Wszystkie przedstawiały ludzkie
postaci naturalnych rozmiarów. Dwie z nich były nagimi nimfami,
stojącymi w wyuzdanych pozach i głaszczącymi się po wyjątkowo
obfitych biustach. Pozostałe cztery prawdopodobnie miały wygląd
zbliżony do ideału mężczyzny Violetty, bo zawsze, gdy je
odkurzała, czyniła to z dużą delikatnością i zmysłowością w
ruchach, czule całując muskularne torsy wyrzeźbionych
|