Pamiętam wielką oślepiającą światłość, uczucie bezgranicznego
szczęścia i przepełnienia wszechogarniającą miłością. Zostałem
wyrwany z tego stanu. Wessany do ciemnego tunelu. Pochwyciły
mnie dwie świetliste istoty. Cudowne światło coraz bardziej się
oddalało aż znikło zupełnie... raj utracony. Nie czułem żadnego
lęku, wszystko było rozkosznie obojętne. Gdy zlecieliśmy na
ziemię istoty puściły mnie. Znalazłem się obok swego ciała.
Stałem spokojnie i patrzyłem. Z początku było mi ono zupełnie
obojętne - jakbym oglądał jakiś nudny eksponat w muzeum lecz coś
zmusiło mnie bym wniknął w powłokę cielesną a wtedy stosunek do
niej diametralnie się zmienił. Ożyłem. Leżałem teraz na chodniku
czując silny ucisk w piersi. Zaczęły powoli powracać zmysły,
przez kilka chwil mocno otumanione. Naśmierciłem się - pojawiłem
na tym świecie doznając rozległego zawału.
Momentalnie pojawiła się świadomość całego życia które mnie
czeka. Najdziwniejsze jest to że prawie do dzieciństwa znałem je
w najdrobniejszych szczegółach. Wiedziałem już że przez
kilkadziesiąt lat będę bibliotekarzem i że nie spełnią się
marzenia o zostaniu pisarzem. Cóż za okrucieństwo - człowiek
pojawia się na tym świecie i ma świadomość że będzie nikim, że
przed nim wiele nudnych lat przepełnionych niespełnieniem i
rozczarowaniami.
Najgorsza jest świadomość, że każdego czekają odrodziny;
moje będą za 78 lat, trzy miesiące i pięć dni. Przez pewien
okres życia ubywanie lat jest błogosławieństwem. Przybywa sił,
dręczy cię coraz mniej chorób. Zyskujesz sprawność, zarówno
cielesną jak i umysłową. Niestety w wieku dwudziestu kilku lat
pojawiają się pierwsze symptomy tego co nas czeka. Człowiek
popełnia coraz więcej głupot. Coraz mniej ma życiowego
doświadczenia i pieniędzy. W końcu zaczyna być uzależniony
finansowo od rodziców. Idzie na studia i tam robi się powoli
coraz głupszy. Apogeum zdebilnienia jest na początku szkoły
podstawowej. Następuje wtedy demencja młodzieńcza. Nie umiesz
już czytać ani pisać a stan umysłu jest opłakany.
Gdy tak wspominam czekającą mnie kiedyś młodość,
przypominają się obiadki rodzinne. To będzie codzienny rytuał
domowy. Zaczyna się w chwili gdy matka brudzi w zlewie naczynia
i sztućce poczym idzie tyłem w kierunku stołu. Gdy ustawi już
wszystkie upaćkane resztkami talerze wtedy w różnej kolejności
zasiadamy do stołu i zaczynamy posiłek. Początkowo odczuwam
wydobywający się z trzewi pokarm. Pod koniec tego odczuwania z
ust wychodzi kawałek kotleta, który natychmiastowo nadziewam na
widelec i odkładam na uświniony talerz. Za chwilę do tego
kawałka doczepiam następny i w ciągu kwadransa na talerzu mam
już calusieńki gorący i świeżutki kotlecik!!!
Po posiłku kiedy wszystko jest już na talerzach matka bierze
je do kuchni by po pewnym czasie wstawić do lodówki -
porozdzielany na różne części składowe obiad. Dalsze losy
posiłku wyglądają tak: Mija parę dni i matka wyciąga to wszystko
z lodówki pakuje do toreb i idą z ojcem odnieść je do
supermarketu. Gdy wracają w portfelu jest dużo nowych pieniędzy.
Jedyną wadą obiadów jest to że zazwyczaj potem przez pewien czas
człowiek jest głodny...
Dzieciństwo to koszmar. Człowiek się kurczy, traci rozum.
Coraz więcej czasu poświęca na beztroskie, idiotyczne zabawy w
rodzaju dekonstruowania budowli z klocków lub zamku w
piaskownicy. Z czasem dramatycznie maleje zasób używanych słów.
Później zaczynasz wydawać jakieś dziwaczne dźwięki i już nawet
wysrać się sam nie potrafisz. To objawy niemowlęctwa, wtedy to
nikniesz w oczach i nawet nie masz już zbyt wiele świadomości.
Ma to jednak, paradoksalnie swoje plusy - w tym fakt, że nie
zdajesz sobie sprawy ze zbliżających się wielkimi krokami
odrodzin. A to przecież kres twej drogi na tym łez padole. Kres
polega na tym że gdy jesteś już tak głupi jak miska z budyniem
malinowym to trafiasz z rodzicielką do szpitala i tam jej
organizm cię wchłania. Potem nosi w brzuchu przez 9 miesięcy aż
kompletnie przestaniesz istnieć ale wtedy jest tobie to już
obojętne - nie istniejesz.
Wracając do mego życia. Mam teraz 78 lat. Za trzy lata
nastąpią naśmierciny Anny - ukochanej żony. W tej chwili moje
wspomnienia o niej już troszkę wyblakły i pożółkły w odmętach
czasu ale wiem że rozbłysną pełnią barw i wyrazistości z
momentem jej naśmiercin. Zanim dojdzie do aktu naśmiercin i
zstąpi dusza, ciało musi dojrzeć w cielsku matki ziemi. Z prochu
tworzy się szkielet, który potem obudowuje się trzewiami i
mięśniami a te z kolei obrastają naskórkiem. Kilka dni przed
naśmiercinami ciało jest zimne i blade. Wydobywamy je wtedy z
ziemi w miejscu zwanym cmentarzem. Wraz z upływem czasu w ciało
wnika dusza i zaczyna się nowe życie.
Gdy naśmierciła się żona czułem jakby mi ktoś w głowie
przestawił jakiś przełącznik uruchamiając inny sposób
postrzegania rzeczywistości. Koniec samotności. Teraz ona była
częścią mego życia. Poczułem głęboką przyjaźń i więź; jakby była
częścią mnie samego. Momentalnie uświadomiłem sobie te wszystkie
nasze dole i niedole, przez które jakoś przebrniemy. Za 54 lata
czeka nas płomienny, pełen namiętności romans, który będzie
poprzedzał... jej zniknięcie z mojego życia. To straszne, że
kiedyś muszę ją stracić. Pewnego dnia zniknie z mej świadomości
fakt, że w ogóle istniała. To jest tak przygnębiające że aż
ciężko wyrazić słowami; niestety każdemu to przeznaczone.
Niedługo naśmiercą się moi rodzice, zaledwie kilka lat po
naśmiercinach żony. Ich dusze zstąpią do ciał w momencie
potężnego karambolu. To oni będą towarzyszyli mi kiedyś w mych
ostatnich chwilach.
Zabawne jak to ludzkość głupieje. Coś jest a później tego
nie ma. Ludzie korzystają z wynalazków a potem te znikają -
zapomnieli o nich naukowcy. I tak cofamy się w rozwoju w
niewytłumaczalny sposób - i jest to naturalne. Nasza cywilizacja
marnieje w oczach. Nie wiem co było przed moimi naśmiercinami.
Niestety tak już jest że z każdą chwilą umyka nam to co było
przed chwilą. Tracimy to bezpowrotnie. Domyślam się, że na pewno
jako ludzkość byliśmy bardziej rozwinięci. Z nauk, które zaznam
w młodości w różnych szkołach wiem, że cywilizacja powoli chyli
się ku upadkowi. Będą 2 okrutne wojny światowe. Znikną
komputery, telewizory i auta. Skończymy jako dzikie małpoludy z
maczugami ale... ale to już nie jest mój problem. Mam przed sobą
78 lat nudnego przewidywalnego życia i kilka chwil radości. To
na nie będę czekał z utęsknieniem nim nadejdzie kres mych dni...
AUTOR:
Krzysztof T. Dąbrowski
|