|
DZIEŃ 1 - Matka
- Mamo nie! - Krzyczał
przestraszony Piotrek. Był jedynym dzieckiem w rodzinie państwa
Trelkowskich. W dzieciństwie lekarze stwierdzili u niego lekki
niedorozwój, co w późniejszych latach zdyskwalifikowało go z
udziału w powszechnej edukacji. Pobierał więc naukę
indywidualnie, cztery dni w tygodniu chodził do domu panny
Gładzik. Szło mu całkiem nieźle, przerabiał średnio rok szkolny
w dwa lub trzy lata. Wiedział, że jest inny, ale pogodził się z
tym. Jego przyjaciołom także to nie przeszkadzało, dlatego nie
śmiali się z niego. Miał już piętnaście lat, kruczoczarne włosy
i trochę zadarty nos i bał się tylko jednej rzeczy na całym
wielkim świecie - ciemności.
- Giń szatański pomiocie - Nacierała oszalała matka, raz za
razem tłukąc ciężką siekierą w blat stołu, pod którym chłopiec
kulił się ze strachu.
- Mogłeś nabrać tych pieprzonych szarlatanów, ale nie mnie...
Słyszysz bękarcie - Wrzeszczała w niebogłosy, ślina ciekła
strumyczkiem z kącika jej ust.
Piotrek złapał się kurczowo nogi stołu, zamknął oczy, próbował
wyobrazić sobie, że jest gdzieś indziej. Pamiętał jak kiedyś na
mszy ksiądz Robert opowiadał im o niebie, o aniołach i domach z
chmur. Chciałby się tam teraz znaleźć. W niebie musi być miło i
przytulnie - pomyślał.
- Wypierdalaj stamtąd... słyszysz - Trochę się uspokoiła, ale
nerwy nadal miała napięte.
- Wypierdalaj do piwnicy to nic ci nie zrobię - Musi znów
zamknąć tego pieprzonego bękarta w komórce, dopóki jej zszargane
nerwy nie ucichną. Musi go tam zamknąć dla jego własnego dobra.
Co się stało z tym dzieckiem, przecież tak go dawniej pragnęła,
ale nie tego... nie tego czym on jest teraz - upośledzony
bękart. Kuba ojciec chłopca zmarł dwa lata po jego narodzinach,
co za pech. Jej ukochany Kuba. To wszystko przez tego bękarta.
On doprowadził go do grobu. On go zabił. Wiedziała to tak
dobrze, jak to, że każdego ranka wstaje słońce.
Mariola była kobietą już dobrze po czterdziestce, szczupłą może
nawet za bardzo jak na swój wiek. Długotrwały stres i załamanie
nerwowe sprzed kilku lat poorało twarz zmarszczkami, przez co
straciła resztki urody. Kiedy była dzieckiem marzyła, aby być
blondynką, niestety z tego również wyszła klapa... jak z całego
jej życia. Dlatego każdego tygodnia musi farbować te straszne
rude włosy. Gdyby nie robiła tego regularnie - wyglądałyby jakby
miała powtykane w głowę tysiące miedzianych drucików. Kolor
włosów jak przypuszczała to również sprawka tego pieprzonego
smarkacza. Przez niego nie ożeniła się ponownie. Gówniarz
zmarnował jej życie - zaklęła do siebie. Odrzucała siekierę na
bok, usiadła rozkładając ręce i zaczęła płakać nad utracona
młodością i swoim zmarnowanym życiem.
Piotrek wyszedł cichutko spod stołu i pobiegł w stronę holu.
Ukrył się w dużej szafie na ubrania. W środku zapalił lampkę,
był wykończony, pomyślał jeszcze o komórce. Nienawidził i bał
się jej. Bał się także potwora który w niej mieszkał. Wiele razy
słyszał oddech, skrobanie, czuł jego obecność. Pamiętał jak
kiedyś mama kazała mu zejść po ziemniaki. Zapalił wszystkie
światła i głośno śpiewał. Nie lękał się wtedy tak bardzo.
Cieszył się ze swojej kryjówki. - lepsze to niż piwnica -
pomyślał. Wiedział, że on tam jest. Czai się w ciemności,
obserwuje i z pewnością chce go zabić. Na samo myśl o tym co
mogło się z nim stać drżał. Zaraz potem pogrążony we
wspomnieniach i pełen obaw zasnął.
Piotrek śnił, że biegnie przez las, gałęzie zaczepiają się o
koszulkę, chłoszczą twarz jego twarz. Coś go ściga, zbliża
się... jest tuż za nim. Czuje "tego" oddech na plecach. Biegnie
najszybciej jak tylko może, to jednak wciąż za mało, potwór i
tak go dogoni. Słyszy z tyłu tętent tysięcy ciężkich kopyt,
trzask łamanych gałęzi, wyrywanie drzew z korzeniami.
Niespokojne dźwięki podsuwają wyobraźni myśl, że to ściga go
stado rozwścieczonych słoni. Ale nie tu, nie w Polsce. Nagle
drzewa przed nim stały się rzadsze, tak, że z przodu można było
zobaczyć przebijające się przez ciemność nikłe światło. Zbliżał
się do ściany lasu. Po kilkudziesięciu metrach z impetem wybiegł
na niewielką oświetloną blaskiem księżyca polankę. Zaczął
rozglądać się nerwowo na wszystkie strony, odetchnął z ulgą.
"To" odeszło, nieważne czym było odeszło. Postanowił przejść się
kawałek, lecz nagle się potknął, wszędzie wokół niego były
potrzaskane kości. Dźwięk wrócił. Chłopiec powoli podniósł wzrok
i zobaczył rozciągającą się przed nim otchłań o sto kroć gorszą
niż poprzednia.
DZIEŃ 2 - Piętno diabła
- NIEEEEEE! - Krzykiem wyrwał się
z koszmaru.
- Kolejny zły sen - pomyślał. Ostatnio zdarza mi się to coraz
częściej. - Jaki dzień tygodnia dzisiaj mamy ? ... acha środę -
pobudzony umysł szybko znalazł odpowiedz. Pogrążył się w
rozmyślaniach nad swoimi dzisiejszymi obowiązkami. Teraz pójdzie
pobawić się w ogrodzie, a wieczorem jest umówiony z panną
Głodzik na lekcje. Sprawdził na zegarku godzinę.
Była ósma rano, to znaczy, że mama już na pewno jest w pracy.
Cieszył się że już jej nie ma, bo wciąż pamiętał wczorajszy
wieczór. Kiedyś bardzo kochał mamę. Zwykł codziennie rano
chodzić na śniadanie do baru w którym pracowała. Jego ulubione
danie to jajka na bekonie, grzanki i gorąca czekolada, a na
drugie szarlotka, lub placek ze śliwkami do wyboru. Tak było
kiedyś zanim mama nie zachorowała na głowę - tak jak on. Wtedy
to rozpoczęły się wizyty wujka Roberta, które jeszcze bardziej
pogorszyły jej stan zdrowia. To była już przeszłość. Teraz
Piotrkowi muszą wystarczyć zimne tosty z wczorajszej kolacji.
Życie nie było dla niego łaskawe, lecz miał plan i wiedział już
co musi zrobić, dlatego wcale nie był zmartwiony. Czytał książkę
"Przygody Tomka w krainie kangurów" i chciał tak jak on wybrać
się w podróż do Australii. Postanowił, że jak zaczną się wakacje
to ucieknie z miasteczka. Wyprawę rozpocznie od przepłynięcia
jeziora i dalej przez rzekę, aż do oceanu. Dlatego bardzo
przykładał się go geografii, musi wcześniej poznać kontynent,
mapy i kraje. Marzył także o nauczeniu się kilku języków, ale na
to miał za mało czasu. Całym sercem wierzył że mu się uda.
Zimą zmierzchało bardzo szybko, to też gdy wychodził była już
szarówka. Dziwiło go dlaczego w zimie tak szybko robi się
ciemno. Padał gęsty śnieg. Pojedyncze płatki tańczyły na
wietrze. Ruszył drogą prosto, szedł wzdłuż domów, które chociaż
trochę osłaniały go przed wichurą. Zauważył piękne wzory na
oknach mijanych domów.
- To mróz je rysował - wiedział to ze szkoły. Mijał kolejne domy
państwa Komorowskich, Wojtasików i Urzędowskich. Właśnie
wychodził z wioski, kiedy zauważył jakiegoś bezpańskiego pas
idącego z naprzeciwka. - Biedna psinka - pomyślał.
- Chodź tu Azor... no chodź - zawołał chłopiec. Pies odwrócił
łeb w jego kierunku. Z oczodołów wyzierała na niego pustka.
Piotrek przestraszył się i odskoczył. Zwierzę skręciło w pole i
pognało ile sił w nogach.
- Musiałem się pomylić - powiedział do siebie, ale sam w to nie
wierzył, przecież na własne oczy widział ... pustkę.
Teraz szedł wiejską drogą, zalegał na niej stary, nie udeptany
śnieg który utrudniał podróż. Dróżka prowadziła lekko pod górę,
na wzgórze, gdzie znajdował się dom panny Gładzik.
Przewidywał że w
związku z pogodą podróż zejdzie mu dłużej, a nie lubił się
spóźniać, dlatego wyszedł trochę wcześniej.
Tu za miastem zamieć wzmogła się, biały puch utrudniał widzenie,
toteż nie można było jednoznacznie stwierdzić, czy idzie się
jeszcze wydeptanym szlakiem czy już polami.
Po jakimś czasie zobaczył przed sobą wątłą nitkę światła, na
horyzoncie zarysował się wielki kontur domu. Wydawał się
olbrzymem górującym nad okolicą. Piotrek znajdujący się już
znacznie bliżej, dostrzegł jarzące się z okien światło. W
porównaniu do rezydencji był jak ziarnko fasoli, mały i wątły.
Olbrzym zdawał się patrzeć na niego, śmiać się i drwić z jego
małości. Zapraszał go.
Piotrek zapukał starą metalową kołatką, rozległ się głuchy
dźwięk uderzenia o wiekowe drewno. Drzwi otwarły się, stała w
nich panna Głodzik. Kobieta miała już swoje lata i nawet nie
starała się tego ukrywać. Dumna i wyniosła sprawiała wrażenie
oschłej i surowej. Tak też w istocie było. Jako jeden z niewielu
nauczycieli w miasteczku musiała przyjąć na swoje barki ciężar
edukacji młodego pokolenia Zapomnienian . W zasadzie nie lubiła
dzieci, dlatego też sama nigdy ich nie miała. Wolała raczej
pogłębiać swoją wiedzę, niż bawić się w rodzica. Zresztą nigdy
nie przekonała się do mężczyzn, bała się ich i dlatego pomimo
swoich 56 lat nadal pozostawała niewinną.
- Wejdź Piotrze - kobieta zaprosiła go do środka.
Wszedł na wielki hol z którego można było dostać się w inne
części domu, także na górę. Prowadziły tam szerokie rozwidlające
się na półpiętrze schody, na których spoczywał czerwony dywan.
Nigdy jednak nie zwiedzał domu, nawet więcej, miał zakaz. Kiedy
pierwszy raz się tu zjawił pani Głodzik poinstruowała go o
zasadach w nim panujących. Żadnego węszenia po pokojach, chyba,
że będziesz musiał iść do toalety, ale ona znajdowała się
naprzeciwko pokoju w którym się uczyli. Mówiła także, aby nie
zadawał jej żadnych pytań odnośnie domu. Wyjaśnił mu, że jest to
bardzo stara rezydencja, która należała od pokoleń do
założycieli miasta- rodziny Zapomnieniewiczów. A znalazła się w
jej posiadaniu poprzez znajomość ostatniego żyjącego członka tej
rodziny, którego miała zaszczyt poznać, ale który niestety już
dawno zmarł. Przekazał jej dom na dowód swojej wdzięczności, za
to, że zajmowała się nim kiedy zachorował i dotrzymywała mu
towarzystwa do ostatniego dnia jego życia.
Rezydencja była zimna i mroczna. Powietrze wewnątrz pozostawało
nieświeże pachnące stęchlizną, czuć, że dawno nikt tam nie
wietrzył. Panna Głodzik nie używała światła elektrycznego, toteż
wszystko zatopione było w mroku. Górną lampę zapalała jedynie
kiedy się uczyli. Piotrek bał się domu, powodów było wiele, ale
głównym stała się chyba ciemność i te dziwne wrażenie, że stary
gmach obserwuje go, ba nawet zna jego myśli. Wszystko co się tam
znajdowało przesycone było czymś niepokojącym, jakąś mroczną
tajemnicą.
- Idź do kuchni chłopcze, zaraz zrobię ci gorącą herbatę -
powiedziała z wyższością w głosie staruszka. - Przecież nie mogę
pozwolić, abyś się zaziębił - dodała. Ruszyli korytarzem do
kuchni znajdującej się we wschodnim skrzydle budynku.
Po dziesięciu minutach, Piotrek trzymał już w dłoniach kubek
parującego napoju.
- Pij chłopcze zanim ostygnie - ponaglała go panna Głodzik. Na
jej twarzy rysowało się zniecierpliwienie. Tak jakby na coś
czekała, co miało się stać już zaraz. Upił zaledwie pięć może
sześć łyków, kiedy zawirowało mu w głowie. Wzrok stał się mętny,
kształty zaczęły tracić formę. Wszystko stało się płynne,
wirowało w jakimś dziwnym nieznanym mu tańcu. Piotrek wstał od
stołu.
- Coo miii jjjjeeeeeeeeessssssss... - upadł na podłogę. Świat
powoli stał się czarny, zamknął oczy i stracił przytomność.
Znowu znajduje się w swoim śnie, ale tym razem Piotrek wie, że
to nie on jest bohaterem. Stoi jakby z boku, widzi biegnącą
postać. Coś ściga uciekającego mężczyznę. Porusza się równolegle
do niego, ale nie używa siły. Jest tam obecny tylko duchem,
jakby oglądał film. Postać biegnie w znaną mu stronę - ku
niewielkiej polance. Piotrek próbuje krzyczeć, chce ostrzec
mężczyznę przed znajdującym się tam koszmarem. Ten jednak nie
może go usłyszeć i biegnie dalej.
- Obudź się! plask!
- OBUDŹ SIĘ !
Ktoś krzyczy, skołowany jeszcze chłopiec przeciera oczy. Jest
zimno drży na całym ciele. Jego ręce są przemarznięte do szpiku
kości. To panna Godzik wrzeszczy na niego, każe mu wstać.
Dlaczego... ona bije go po twarzy, raz za razem trafiając w
czerwone od mrozu policzki. Zaczął zdawać sobie sprawę dlaczego
nie może się poruszyć. Ma ręce związane za plecami sznurkiem i
leży na płaskim kamieniu. Rozejrzał się.- O boże znał to miejsce
to "drzewo wisielców" - przestraszony nie mógł zrozumieć
dlaczego się tu znajduje. Co robi panna Głodzik.
Kobieta pochylała się nad odręcznie narysowanym znakiem. Wokół
kamienia na którym leżał Piotrek, w równych odstępach płonęły
czarne świece. Starucha mamrotała coś pod nosem, przypominało to
modlitwy jakich uczył w kościele ksiądz Robert. Ale te były
bardziej straszne, nie rozpoznawał języka w jakim były
wypowiadane.
Nagle coś zaczęło pojawiać się na drzewie, jakieś dziwne
jaskrawe światło. Mgła spowiła koronę wyschniętego dębu. Światło
zmieniło się w czarną dziurę - jakby cały mrok skondensował się
w tym właśnie miejscu - pomyślał, że to nie może dziać się
naprawdę. To tylko sen... Teraz go sobie przypomniał, tam na
polanie stało się to samo.
- NIE ! NIE ! Proszę mnie zostawić - Krzyczał jak oszalały, ale
staruszka nawet nie zwracała na niego uwagi.
Wtedy ujrzał "to". Najpierw pojawiły się nogi, później tułów,
ręce i głowa. Z ciasnej dziury wyłaniali się wisielcy. Demony
zrodzone z piekielnych czeluści, odnalazły dzięki swoim gorliwym
wyznawcą drogę do życia.
Panna Głodzik zanosiła się histerycznym śmiechem, widać było, że
długo to planowała. Była z siebie naprawdę dumna. Pan ją sowicie
wynagrodzi w następnym życiu. Ale teraz ofiara musi zginąć. -
Bierzcie go! - rozkazała swoim rozkładającym się sługom.
Piotrek próbował odplątać supły. Potrafił to, mama często
związywała go i wrzucała do komórki. Lecz on był sprytny. Przez
wiele lat nauczył się uwalniać z każdych więzów. Robił to niczym
sam Houdini.
Kiedy potwór już miał go sięgnąć swoja kościstą dłonią, odkręcił
się na bok i uskoczył. Biegł ile sił w nogach kierując się na
wschód.
Czarownica była wściekła, jej misternie uknuty plan spełzł na
niczym. - Gońcie go śmierdziele! - Wrzeszczała się na całe
gardło. Nie wiedziała jednak, że raz wezwane demony nie odejdą
póki nie dostaną obiecanej ofiary. Dla nich nie było różnicy.
Ciało i krew, wszystko jedno czyja - ofiary, czy wyznawcy musi
zostać im poświęcona.
Do uszu Piotrka, z daleka doleciał przeraźliwy pisk panny
Głodzik. Wiedział, że może to oznaczać tylko jedno. Staruszka
jest martwa, nie współczuł jej, ale wiedział, że nie chciałby za
nic w świecie podzielić jej losu. Jej agonalny krzyk rozpaczy
odbijający się echem w jego głowie wyrażał wszystko - ból,
cierpienie, strach i lęk. Chłopiec nadal biegł i nie miał
zamiaru się zatrzymywać, minął kilka żywopłotów, znajdował się
już na polach. Wtedy usłyszał głos.
- Witaj Piotrze - było to ciepłe i miłe powitanie. Chłopcu
wyostrzyły się wszystkie zmysły.
- Nie bój się, nie skrzywdzę cię, chcę abyśmy zostali
przyjaciółmi. Chcesz tego? - Głos hipnotyzował Piotrka, czuł do
kogo on należy, ale nie lękał się. Pan znał jego potrzeby.
Obiecał mu bezpieczeństwo.
- Już nigdy nie będziesz musiał się bał - szeptał do jego ucha.
|