|
ROZDZIAŁ 1
Gdy się rodzimy, ogarnia nas błoga nieświadomość o otaczających
nas niebezpieczeństwach, dzieciństwo upływa nam szybko, wtedy to
właśnie snujemy wielkie plany, kiedy zaczynamy dorastać, nasze
poglądy na otocznie oraz przyszłość radykalnie się zmieniają,
przepełnieni siłą, pełni marzeń oraz nadziei na ich realizację
dążymy do celu. Gdy wkraczamy w dorosłe życie odkrywamy
otaczający nas marazm, pełni rozczarowań i porażek, zapominamy o
marzeniach oraz celach, jakie niegdyś snuliśmy, nastaje rutyna,
z którą nie potrafimy walczyć. Smutne, ale prawdziwe, tak
wygląda życie wielu, nie mniej jednak każdy z nas snuje nadal
marzenia o lepszym jutrze, o wielkiej przygodzie, która zdarza
się niewielu, o prawdziwej miłości oraz spełnieniu w karierze
zawodowej, to w starciu z szarą rzeczywistością wydaje się
ironiczną abstrakcją, która zawładnęła naszym nic nieznaczącym
życiem. Wielu żyje w błogiej nieświadomości, której uwieńczeniem
będzie śmierć cielesna jak zapomnienie. Paradoksalnie wielu
próbuje zapobiec tej kolei losu, jednak to tylko kolejna iluzja,
która stwarza namiastkę bezpieczeństwa a jedyne, co po nich
zostaje to nekrolog w gazecie, krótka notka prasowa a w niej
kilka słów o denacie, wyrazy szacunku dla rodziny oraz duży
nagłówek namaszczony grubą trzcionką o treści: „zmarł”,
„odszedł” bądź „nie ma wśród nas”. Nekrologi umieszczane są
licznie, można by powiedzieć, że to ostatnia posługa dla denata,
dla wielu również egoistyczny gest uciszający wyrzuty sumienia.
Osobna rubryka w prasie codziennej wymaga odpowiedniej oprawy
oraz osoby, która by usystematyzowałaby szereg napływających
zgłoszeń, musiałaby to być osoba, która nie boi się wyzwań,
która potrafi reagować w każdej sytuacji, jest wyrozumiała, mimo
to utrzymuje spory dystans od wykonywanego zlecenia, nie chodzi
tu oczywiście o pracownika krematorium bądź patologa. Wraz z
zapotrzebowaniem na daną usługę stworzono etat, jednak nie
myślcie sobie, że chętnych było od groma, zgłosiła się tylko
jedna osoba, absolwent filologii języka polskiego oraz
socjologii, pełen ideałów, traktujący daną pracę jako początek
wielkiej kariery dziennikarskiej, jak się okazało ta posada
stała się dla niego ślepą uliczką, z której już nie potrafił
uciec. Mawiają, że najgorsze są pierwsze dwa lata, potem
pracownik się przystosowuje, w jego przypadku było inaczej.
Sebastian Wolf, pracownik obecnie z pięcioletnim stażem pracy
już na samym początku swojej kariery zawodowej zrozumiał, że
jeżeli sam sobie nie urozmaici pracy, wkrótce stanie się jednym
z wielu biurowych rutyniarzy, którzy pracowali wówczas w
dzienniku o jakże wymownej nazwie „Codzienna”. Początkowo
przyłożył się do skrupulatnego skatalogowania bieżących zleceń,
prowadząc kartotekę stworzył olbrzymią kartotekę, która
zawierała wszystkie tragiczne zgony z miasta oraz ościennych
okolic, początkowo korzystał z pomocy zaprzyjaźnionych patologów
oraz z statystyk policyjnych, wraz z wzrostem swoich
umiejętności zyskał spore poważanie wśród współpracowników oraz
u naczelnego, jednak nie zapowiadało się na awans, zaoferowano
mu biuro w piwnicy redakcji, która pomieściła wszystkie
kartoteki, wycinki prasowe, oraz nagrania. Po pięciu latach
pracy w redakcji uzyskał przydomek „Kostek”, nie tyle, co od
wyglądu, chociaż tu zaznaczę, że był wyjątkowo wątłej postawy,
którą podkreślał obcisłymi ubraniami o odcieniach czerni, ów
przydomek zaświadczał, że mamy do czynienia z ekspertem, który
wie wszystko na temat przyczyn, zajść i skutków dotyczących
wypadków, morderstw oraz samobójstw. Często współpracował z
policją, jako jeden z wielu biegłych ekspertów, często padała
propozycja, by zostawił dziennikarstwo i został kryminologiem,
jednak on nawet nie chciał o tym słyszeć, obracał się tylko na
pięcie znikając w korytarzu mrocznej piwnicy. Po mimo udanej
kariery zawodowej, odczuwał spory niedosyt emocjonalny, starał
się być zawsze miły i wyrozumiały, jednak, gdy unosił maskę
normalności podczas wieczornych eskapad nad pobliskie deptaki,
chciał krzyczeć, chciał płakać, wyładować złość, po mimo
narastającej samotności praca stała się jego obsesją, spychając
na dalszy plan rodzinę, znajomych po za kilkoma
współpracownikami nie posiadał, zatem każdy wolny czas poświęcał
na poszerzanie swojej i tak imponującej wiedzy. Jednak tej nocy
wszystko miało się zmienić, był dwudziesty trzeci grudnia, przed
dzień wigilii, którą, jak co roku miał spędzić ślęcząc nad
stosami nekrologów, wynikami badań oraz nad sprawami morderstw,
które jeszcze nie zostały rozwiązane. Dochodziła północ, jednak
na jego twarzy nie widać było znużenia, wszyscy z redakcji już
dawno poszli do domu, mieli dwa dni wolne, w budynku zostało
tylko trzech stróżów, mimo to z korytarza prowadzącego do jego
biura dochodził stukot cienkich obcasów, krok stonowany,
delikatny, jednak ów stukot nasilał się a w jego drzwiach
stanęła kobieta. Początkowo jej nie zauważył, jednak w powietrzu
zaczął unosić się różany polot kobiecych perfum, co zdecydowanie
wyczuł, wiedział również, że wszyscy już wyszli, bo sam włączał
alarm a strażnicy raczej nie używają drogich a na dodatek
niezwykle wysublimowanych kobiecych perfum, mogło to znaczyć
tylko jedno, w pomieszczeniu znajdowała się klientka, której
zależało na czasie…
-
Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze, ale musi Pan
zobaczyć…
Wyjęła z torebki swobodnie zwisającej na ramieniu kawałek
skrupulatnie złożonego papieru, po rozłożeniu okazuje się, że
jest to jedna ze stronnic gazety codziennej, która zawiera
właśnie rubrykę z nekrologami…
-
Zaraz, ale to nie możliwe, przecież to wydanie, które jeszcze
nie zostało oddane do druku, proszę zwrócić uwagę na datę…
Oburzony całym zajściem, kilkakrotnie jeszcze zerknął na
stronnicę. Po, mimo, że tego nie powiedział kobiecie, w głębi
czuł, że stronnica jest autentyczna, nacechowana jego
dziennikarskim kunsztem. Stronnica zawierała osiemnaście
nazwisk, zgony osób w różnym wieku i płci. Jednak wszystkie te
zgony łączyła data oraz tragiczne zajście, które doprowadziło do
zgonu.
-
Proszę zobaczyć, to moje nazwisko i data urodzenia… Tragicznie
zmarła… Przecież ja żyję…
Roztrzęsiona, wskazała palcem, lekko tylko zerknął na adnotację
prasową, jego wzrok przyciągnął ekstrawagancki wygląd nowo
przybyłego petenta…
-
Może ktoś próbuje tylko Panią nastraszyć, gdzie pani to
znalazła?
Próbował całą sytuacje obrócić w kiepski żart, jednak ów
stwierdzenie go jak i jego klientkę raczej nie przekonywało…
-
Jak Pan może, nie boi się Pan… Przecież Pana nazwisko również
tam, proszę zerknąć… Na samym dole…
Na jego czole pojawił się pot a na twarzy zaczerwienienie,
ciśnienie zaczęło rozsadzać mu żyły, które zaczęły się pojawiać
na skroni. Nagłym ruchem ręki sięgnął po prasę, zbliżył lampkę
biurową do stronnicy, miał nadzieję odkryć mistyfikację.
-
Dokąd się Pani teraz wybiera w tym stroju?
- Raczej wracam, uczestniczyłam w przedsięwzięciu, coś w rodzaju
gry alternatywnej…
Zmierzył ją surowym wzrokiem, w głębi zapewne posądzając o
wyuzdane igraszki seksualne…
-
To jak Pani weszła w posiadanie tego wydania?
Nieco podwyższył ton głosy, węsząc niesmaczny podstęp ze strony
redakcyjnych kolegów…
-
Musi mi Pan pomóc! Jeżeli mi Pan nie pomoże zabiją mnie, Pan i
Pana bliscy również podzielą mój los…
Roztrzęsiona chwyciła go za ramię, w jej głosie odczuwalna była
trwoga przed przeznaczeniem, które niechybnie tworzyło kolejny
podstęp. Po chwili dramaturgicznych zajść nastała chwila ciszy a
w jej oczach pojawiły się łzy. Próbował wezbrać siły, walczył z
narastającym napięciem, które wciąż ciążyło na jego
profesjonalnym podejściu do sytuacji, która, na co dzień nie
wzbudzała żadnych emocji. W swoim zawodzie spotykał wielu ludzi
i uczestniczył w sytuacjach, w których okazanie jakichkolwiek
uczuć okazałoby się słabością, na którą nie mógłby sobie
pozwolić. W tym przypadku poddał się uniesieniom chwili, po
części zafascynowany blond pięknością, która przebywała w jego
gabinecie. Po mimo grożącego mu niebezpieczeństwa zaufał jej,
może i chciał pomóc rozwiązać problem, który ciążył na obiekcie
jego zainteresowania. Jednak chwilę ciszy przerwał dźwięk
telefony, który dochodził z torebki przepasanej na smukłym
ramieniu…
-
Nie odbierze Pani?
Zaniepokojony, zapytał od niechcenia, jednak jego pytanie miało
wywołać określoną reakcję, która miałaby przybliżyć nieco postać
rozmówcy…
-
Nie wiem, nie powinnam, wiem, że to on dzwoni…
- Pani mąż?
Kolejne pytanie ukierunkowało tok rozmowy…
-
Nie, jestem samotna… Boję się odebrać, wiem, że powinnam…
Drżącym głosem wyszeptała jeszcze kilka słów niezrozumiałych dla
Wolfa… Sięgnęła po telefon komórkowy, który ciągle ponaglał
niezwykle głośnym dźwiękiem o przychodzącym połączeniu,
wciskając zielony klawisz odebrała. W słuchawce odezwał się
męski głos, kobieta nie wydała z siebie żadnego dźwięku, rozmowa
trwała krótko, zaledwie kilka słów, po czym wsunęła aparat do
torebki, wyciągnąwszy dłoń, chwyciła za pistolet, skrzętnie
schowany w płaszczu, przyłożyła do skroni…
-
Mam nadzieję, że zrozumiesz… Przepraszam…
Wymamrotała z przerażeniem. Wolf wyciągnął rękę w stronę
kobiety, chcąc jej wyrwać broń, jednak nie zdążył. Pociągnęła za
spust, krew bryznęła na twarz mężczyzny, kawałki skroni spływały
po kartotekach, a zwłoki osunęły się bezwolnie na zimną
posadzkę. Brodząc w kałuży krwi, próbował otrząsnąć się z szoku,
przez chwile również martwe ciało wzbudziło w nim odczucie
egzaltacji, chciał zadzwonić na policję, jednak brakło mu
odwagi, nie potrafiłby jednoznacznie wytłumaczyć powstałe
zdarzenie. Przypuszczalnie został by przetrzymany na
czterdzieści osiem godzin, co by skutecznie mu zabroniło
przeprowadzenie prywatnego śledztwa, które mogłoby oczyścić go z
zarzutów oraz uratować jego życie. Podejmując niezwykle trudną
decyzję kierował się doświadczeniem swoich kolegów oraz
konsekwencjami, które mogłyby go czekać po ucieczce z miejsca
zbrodni. Taką decyzje nie był w stanie podjąć samodzielnie,
chciał poradzić się w danej sprawie, tak jak to miał w zwyczaju
podczas trwania poprzednich śledztw dziennikarskich. Wykręcił
numer Ryszarda, obecnie emerytowanego reportera, publicysty,
który niejednokrotnie przeprowadzał szereg prowokacji prasowych
oraz uczestniczył w śledztwach, które obnażały najskrytsze
tajemnice polityków jak i osób publicznych…
Rozdział II
To była jedna z tych zimnych, grudniowych nocy, kiedy to za
oknem ciemności spowijają miejskie zakamarki. Kilka minut po
północy, dwudziesty czwarty grudnia, w kominku dogasał, chłód
zaczął ogarniać pomieszczenie znajdujące się na wyższych
piętrach starej kamienicy, która została wybudowana tuż przed
pierwszą wojną światową. To miejsce stanowiło znakomita ostoję
dla emerytowanego dziennikarza, który dwa lata wcześniej
owdowiał, teraz każdy swój wolny czas spędzał w tej niewielkiego
metrażu kawalerce przy lampce koniaku, który rozgrzewał nękane
reumatyzmem kości oraz wszelkiego rodzaju prasie oraz
literaturze poszerzającej zasób jego i tak już imponującej
wiedzy. Tuż przed emeryturą stał się legendą, dla wielu
autorytetem dla młodego pokolenia, między innymi dla Sebastiana
Wolfa, który sprzed laty stał się przyszywanym synem dla
bezdzietnego starca. Jak co wieczór i tym razem zagłębił się w
literaturze, która skutecznie słała go w odmęty snu, kiedy to w
pomieszczeniu rozległ się dźwięk aparatu telefonicznego.
Zerwawszy się z antycznego fotela, obitego jedwabnym suknem
ruszył w stronę telefonu, zazwyczaj nikt o tej porze nie
odważyłby się przerwać mu spoczynek gdyby nie wydarzyło się coś
naprawdę ważnego, tym bardziej ciśnienie mu podskoczyło. Gdy
podniósł tylko słuchawkę, nadetnie zdążył się odezwać, gdy nagle
rozległ się podniosły głos mężczyzny…
-
Panie Ryszardzie, zdarzyło się coś… Nie uwierzy Pan, ale to
wszystko wydaje się takie…
Rozległ się rozegzaltowany głos mężczyzny, który starał się
przekazać bardzo ważną informację, ale nie był w stanie zebrać
myśli…
-
Chłopcze, uspokój się… Opowiedz mi wszystko po kolei, tylko
spokojnie…
Odrzekł w stonowanej intonacji głosu, niczym szeptem skutecznie
temperując temperament Kostka.
-
Pracowałem w biurze, już wszyscy wyszli, myślałem, że jestem
sam… Nie zauważyłem jej, chciała mi coś powiedzieć… Boże, nawet
nie wiem jak miała na imię… Wyciągnęła nekrologii, moje nazwisko
też tam było…
Przez chwilę zamilkł, w jego głosie pojawiła się
charakterystyczna chrypka, która wskazywała na zmęczenie…
-
Jesteś pewien, że to nie była prowokacja?
Od niechcenia zapytał profesor, bowiem w swojej karierze często
starano się go ośmieszyć…
-
Ona nie żyje, popełniła samobójstwo w moim biurze…
Znowu przerwał, lecz tym razem było to spowodowane, jakim
hałasem dobiegają z końca korytarza, prowadzącego do biura.
-
Ktoś idzie…, Co mam robić, profesorze…
Być może by spanikował, lecz natychmiast w słuchawce rozległ się
głos Ryszarda…
-
Chłopcze, nie rób nic pochopnego, pewnie to strażnik słyszał
strzały, zatrzymaj go, ja zaraz do ciebie przyjadę…
Po czym odłożył słuchawkę, nie czekając na potwierdzenie, wzuł
eleganckie, skórzane półbuty, odział stary płaszcz zamszowy,
które wiele lat wcześniej dostał od swojej zmarłej żony, od tej
pory nigdy się z nim nie rozstawał, szyję przepasał szalem w
szkocką kratę a na lekko siwiejącą czuprynę wsuną beret, tuż
przed wyjściem chwycił tylko hebanową laskę, bez której dłuższe
dystanse były nie do pokonania. Trzasną tylko drzwiami, co
zwróciło uwagę wścibskiej sąsiadki, która zamieszkiwała piętro
niżej, tylko okiem rzuciła przez judasza w jej drzwiach,
widziała profesora jak wybiega z kamienicy, co ją bardzo
zainteresowało, lecz nie zdążyła dojść do okna, Ryszard szybko
odjechał autem, które parkował od niepamiętnych czasów tuż pod
jej oknem. Gdy Ryszard ruszał z piskiem opon po oblodzonej
nawierzchni, nie przypuszczał, że ktoś go już od kilkunastu
godzin śledzi, nie mniej jednak był na tyle wytrawnym kierowcą
oraz doświadczonym dziennikarzem, że szybko się spostrzegł, iż
za nim jedzie ciemno zielony Ford. Przeczuwał, że ma to związek
z jego przyjacielem a najlepszym sposobem na pozbycie się ogona
będzie bezpośrednia konfrontacja. Gdy wyjechał po za miasto w
jedną z miej uczęszczanych dróg, mógł sobie pozwolić na śmiały
manewr, ryzykując przy tym sporo, jednak w danej chwili
najważniejsze było bezpieczeństwo Wolfa. Gwałtownie zaciągną
hamulec do oporu, redukując przy tym bieg i kręcąc kierownicą w
lewo, to spowodowało miraż odwracając pojazd o sto osiemdziesiąt
stopni. Porażając przeciwnika nadjeżdżającego z naprzeciwka
długimi światłami spowodował, iż pojazd się zatrzymał, nie
czekał na reakcję kierowcy, ruszył w stronę zatrzymanego Forda.
Wokół nie było zabudowań, księżyc oświetlał pokryte szronem
pola, z jego ust uchodziła para, która skraplała się na jego
dorodnym zaroście, który był jego chlubą od piętnastu lat. Nie
zdążył podejść na tyle blisko, by zauważyć kogokolwiek, nagle
kierowca wyłączył silnik, zgasił światła, pozostawiając pojazd
na środku drogi. Ryszard zwolnił kroku, jego serce zaczęło
szybciej bić a na czole pojawiły się oznaki zmęczenia...
-
Kto tam jest? Pokarz swoją twarz...
Krzykną, miał przy tym nadzieje nieco zdezorientować napastnika,
niestety nie wywołało to przez dłuższy czas żadnej odpowiedzi.
Zatrzymał się tuż przed pojazdem, próbując wypatrzeć kierowcę
oraz ewentualnych pasażerów. Ku jego zdziwieniu wnętrze Forda
było puste, zbliżył się do auta od strony kierowcy, w stacyjce
znajdowały się klucze a na tylnim siedzeniu leżał zimowy, damski
płaszcz, zatem napastnik musiałby być kobietą, bądź jedna z
pasażerek zostawiła odzież wierzchnią w samochodzie swojego
chłopaka, zatem kierowcą musiałby być mężczyzna. Przez chwilę w
myślach próbował ułożyć czarny scenariusz przebiegu całej
sytuacji, w której obecnie się znajduje, gdy nagle odczuł czyjś
dotyk na lewym ramieniu. Zamarł w bezruchu, by w ułamku sekundy
odwrócić się w stronę napastnika, chwycić za dłoń i skutecznie
obezwładnić...
-
Proszę tego nie robić...
Usłyszał delikatny głos kobiecy, który skutecznie przyspieszył
mu bicie serca, bowiem jego słabością a zarazem przekleństwem
zawodowym były kobiety...
-
Kim Pani jest?
Zapytał zachrypniętym głosem, jednak stanowczo...
-
Zapraszam na rozmowę, w końcu to Pan mnie zatrzymał a nie ja
Pana...
Odezwała się głosem typowo kobiecym, który przybrał na tonie,
poniekąd zabrzmiało to jak flirt z nieznajomym...
- A
gdzie...
Nie zdążył dokończyć, gdy jego wzrok został przykuty przez
smukłą sylwetkę kobiety w świetle reflektorów, która zmierzał do
jego pojazdu. Bez chwili zastanowienia podążył, jednak wraz z
pierwszym krokiem poczuł bardzo bolesny skurcz podudzia, który
skutecznie utrudnił mu poruszanie. Zachowując powagę oraz
pozory, utykając na prawą kończynę udał się za kobietą. Zanim
doszedł dziewczyna już się rozgościła w samochodzie, zasiadła na
tylnim siedzeniu, próbując się nieco ogrzać, zauważył, że
ściągnęła trzewiki, kuląc się we wnętrzu wyczekiwała na
Ryszarda.
-
Pani pozwoli, że wejdę...
Zaniepokojony, nieco speszony wsunął się do pojazdu zajmując
przednie siedzenie, od strony kierowcy...
-
Proszę jechać przed siebie!
Krzyknęła....
-
Ale dokąd?
Zapytał, czekając na rychłą odpowiedź...
-
Proszę jechać przed siebie, musimy pozostać w ruchu, nie możemy
się zatrzymywać... Muszę...
Przerwała w połowie, jej uwagę przykuł nadajnik telefonii
komórkowej... Ryszard zerkając w lusterko automatycznie to
wychwycił, jednak nie chciał prowokować kobiety...
-
Muszę Panu tyle rzeczy powiedzieć, nie wiem, od czego zacząć,
tak mało czasu....
Roztrzęsiona sięgnęła ręką do kieszeni, otworzywszy okno
wyrzuciła telefon komórkowy... Po tym fakcie zaczęła drżeć...
-
Dobrze się pani czuje, może zawiozę na pogotowie?
|