|
Tego się nie spodziewali, już prędzej że ujrzą Boga, ale to po
prostu przekraczało ich zdolności pojmowania... nagle wszystkie
teorie dotyczące wszechświatów równoległych znalazły swoje
logiczne uzasadnienie, wszystkie tezy mówiące o tym, że ginący
kosmos jest zastępowany przez nowy też okazały się prawdziwe!
Kapitan Hans Olo obejrzał się na załogę wszyscy byli poruszeni,
nie dowierzali własnym oczom. Nikt nie spodziewał się że
ujrzy...
----------------------------------
Czy przodkowie mieli moralne prawo by decydować za przyszłe
pokolenia? Czy misja usprawiedliwiała fakt, że Ziemia stała się
dla nich niemalże mitem, starym, zakurzonym, który trzeba znać
właściwie tylko z obowiązku? Manta Saria, ogromny statek
kosmiczny przemierzał przestrzeń już od ponad trzech tysięcy lat
by dokonać czegoś, co kiedyś byłoby uważane za czyste
szaleństwo. Odkąd wieki temu naukowcy udowodnili, iż wszechświat
w pewnym miejscu sie kończy. Kiedy kolejnych parę wieków później
dowiedziono, że ów kraniec jest zbudowany z materii, jakby ktoś
specjalnie otoczył go wielkim murem, uznano, że sprawą
najwyższej wagi będzię sprawdzenie, co się za nim kryje.
Niektórzy nawet żartobliwie ochrzcili tą wyprawę mianem "odkryć
boga" - wkrótce się okaże czy żarty nie były prorocze.
Mijali wiele egzotycznych galaktyk. Gdy tylko którąś rokowała
nadzieję, na to że może istnieć tam życie lub choćby planeta,
którą możnaby zasiedlić, natychmiast wysyłali sondy badawcze.
Mimo braku sukcesów mogli sobie na ta rozrzutność pozwolić gdyż
dzięki dobrodziejstwom nanotechnologii owe pojazdy zbudowane
były z zaledwie kilku tysięcy atomów. Trzy tysiąclecia
przemierzania czarnej pustki. Ponad dwadzieścia pokoleń
znających Ziemię jedynie z podręczników - czasami zadawał sobie
pytanie czy to wszystko ma sens; czy nie zmierzają przypadkiem
ku własnej zgubie? Czy maja prawo spojrzeć w twarz Boga?
Udowodnić istnienie Najwyższego, jeśli naprawdę tam jest. Hans
Olo od pięćdziesięciu dziewięciu lat przewodził wyprawie i nie
było symulantu dnia by nie dręczyły go te pytania. Pytania bez
odpowiedzi.
Najważniejsza w dziejach ludzkości ekapada została zaplanowana w
najdrobniejszych szczegółach. W fazie przygotowań najtwardszym
orzechem do zgryzienia była kwestia produkcji pożywienia. Aby
załoga nie pomarła z głodu musieliby mieć, ze sto razy większą
od statku, ładownię pełną żywności. Upłynęło kilka lat, nim
wynaleziono generator cząsteczkowy i jednocześnie uratowano cały
projekt. Urządzenie przerabiało odpadki na atomy, z których
mogło potem skonstruować dowolną rzecz, pożywienie a nawet
napój. Wybawienie i przekleństwo w jednym. Przekleństwo, bo nic
nie mogło się zmarnować - nawet zmarłych i odchody muszą
rozbijać na atomy(a potem jeść w postaci wygenerowanego
pokarmu), nigdy nie poznają smaku prawdziwego ziemskiego
jedzenia, soczystych owoców, krwistych steków. Wszystko co
wyprodukowali miało podobny, lekko tekturowy posmak. Zmarli
przerabiani na pokarm - mimo iż spędził tu całe życie, mimo
tego, że nie znał innego jedzenia, ta myśl wzbudzała w nim
jakieś niedookreślone pierwotne uczucie obrzydzenia i grozy.
Fakt, że jego organizm przetrawia przerobione odchody jeszcze
jakoś dawało się znieść, ale to że być może któregoś dnia spożył
rodziców, matkę, ojca...
Nie mniej problemów nastręczała kwestia napędu. To że światła
nie da się prześcignąć było sprawa bezdyskusyjną jednakże dzięki
wykorzystaniu antymaterii jako paliwa i wynalezieniu nowych
niesamowicie odpornych na uszkodzenia materiałów, udało się
ostatecznie osiągnąć podświetlaną, nieznacznie tylko mniejszą od
prędkości fotonów. Mimo tych niezaprzeczalnych sukcesów naukowcy
wciąż załamywali ręce... statek musiałby lecieć ponad milion
lat, by dotrzeć do punktu docelowego. Przygotowania utknęły w
martwym punkcie na dziesięć lat. Z każdym dniem mniej ludzi
wierzyło w to, że wszystko zakończy się sukcesem. Pojawiały się
nawet głosy oburzenia iż budżet planetarny wydał na całe
przedsięwzięcie aż czterysta sześćdziesiąt miliardów eurolarów,
które oczywiście najbardziej obciążyły najuboższych podatników,
których gówno obchodzą jakieś tam wyprawy. Pewnej, nasiąkniętej
atmosferą rezygnacji, nocy jeden z młodziutkich stażem
astrofizyków zerwał się z łóżka i do rana niemalże z szaleństwem
w oczach wyliczał wzory, które wyśnił. Powstała teoria
synchronizacji zakrzywień czasoprzestrzennych. Najprościej rzecz
ujmując ów młodzik przyczynił się do stworzenia "mapy drogowej"
wszechświata i wytyczenia "autostrad" krzywizn
czasoprzestrzennych... w praktyce oznaczało to iż dotarcie do
punktu docelowego zajmie ludzkości prawie trzy tysiące lat; a to
już było do zaakceptowania. Gdy budowa statku była już na
ukończeniu zgromadzono najtęższe umysły obu płci. Spośród nich
wyselekcjonowano pięć tysięcy ochotników, z czego jedną połowę
stanowili mężczyźni a drugą kobiety. Wybrańcy musieli
zaakceptować tylko jeden warunek - mieli się dobrać w pary,
każda miała spłodzić dwójkę dzieci - chłopca i dziewczynkę.
Następne pokolenia nie miały już żadnego wyboru. Musieli
dobierać partnerów i parnerki z tych co byli na statku. A
ponieważ liczba populacji musiała być stała skazani byli na
oczekiwanie na pierwszego potomka. Skazani, ponieważ dopiero gdy
ktoś umarł, ktoś inny mógł zostać poczęty...
Nastał dzień zerowy. Dla pięciu tysięcy śmiałków rozpoczęło się
nowe liczenie czasu. Tak jak kiedyś początek wyznaczały
narodziny Chrystusa, tak teraz ich początkiem było oderwanie się
od orbity ziemskiej. Wybrańcy ludzkości na dobrowolnym zesłaniu.
Poświęcenie, o którym niezależnie od wyników po wsze czasy będą
uczyć w szkołach. Hans często zastanawiał się jak teraz wygląda
macierzysta planeta. Nigdy na niej nie był. Narodził się wśród
gwiazd a nie na odległej, błękitnej planecie ale czuł do niej
dziwną tęsknotę, jakby gdzieś głęboko w genach zakodowano mu
poczucie więzi z tą pierwotną matką ludzkości. Fakt faktem
otrzymywali przekazy wiązka informacyjną lecz były
zniekształcone na skutek oddziaływania różnorakich promieniowań
i krzywizn czasoprzestrzennych. Poza tym były niestety
nieaktualne. Najświeższe wiadomości miały prawie dwa tysiące
lat. Problemu komunikacji przy takich odległościach chyba nikt
nigdy nie rozwiąże. Lepsze to niż nic. Ziemia mogłaby w tym
momencie już nie istnieć a oni dowiedzieli by się o tym dopiero
za kolejne dwa tysiąclecia. Zapewne nie on jeden miewał takie
stany. Cała obecna załoga narodziła się na statku, w kosmosie.
Umrą również najpewniej w tej czarnej głuszy. Lecz każdy
obowiązkowo musiał poznać kulturę, historię, geografię i
przyrodę planety przodków. A to wszystko tylko po to by móc
nauczać kolejne pokolenia. By pamięć o tym miejscu nie zaginęła.
Kiedyś przecież wrócą tam ich potomkowie. Im dłużej lecieli, tym
więcej rodziło się teorii spiskowych. Ktoś stwierdził, że są
uciekinierami, że błękitna planeta została napadnięta przez
obcych. Ktoś inny, że nie ma dokąd wracać z powodu kolizji
macierzy z ogromnym meteorytem. Ktoś nawet wymyślił takie
kuriozum że niby Ziemia nie istnieje i nigdy nie istniała... że
statek był od zawsze, od zarania dziejów! Włos się na głowie
jeży. Najlepsze, starannie wyselekcjonowane geny, potomkowie
geniuszy i takie brednie legną się w co poniektórych głowach.
Jak dobrze, że są już prawie u celu.
Z zamyślenia został wyrwany przez gwałtowny wstrząs i głośny
pulsujący basowe dudnienie. Hamowali. Po raz pierwszy od kilku
lat wytracali prędkość. Dotarli do celu! Byli już w odległości
zaledwie kilkuset kilometrów od "końca wszechświata". Zwolniono
do czterystu - za półtorej godziny przyjdzie im się zmierzyć z
nieznanym. Czujniki wariowały, piskliwie alarmując załogę o
wielkiej materialnej przeszkodzie. Hans uznał, że trzeba je
wyłączyć; potrzebna będzie cisza i skupienie. Nadeszła
wiekopomna chwila - nie mogą sobie pozwolić na najmniejszy błąd.
Manta Saria sunęła niewzruszenie ku swemu przeznaczeniu,
zostawiając za sobą roziskrzoną biliardami galaktyk przestrzeń,
zmierzając ku idealnej czerni. Siły porządkowe i brygady
ratownicze postawione zostały w stan najwyższej gotowości.
Oddziały komadosów, na wszelki wypadek, zajmowały pozycje przy
blasterach i pojazdach bojowych. Na każdym z poziomów panował
niesamowity tumult. Ludzie tłoczyli się przed ogromnymi ekranami
mającymi transmitować całą akcję i przemowę głównodowodzącego.
Na ich twarzach malowały się przeróżne uczucia, od strachu po
ekscytację - może to ostatnie chwile ich życia a może otrzymali
właśnie przepustkę do nowego, lepszego świata...
Hans Olo przez prawie całe życie przygotowywał się do tej
chwili, wiele raz ją sobie wyobrażał, nawet w snach go czasami
nawiedzała. Gdy nastała, nie potrafił opanować emocji; glos
drżał, serce łomotało, pot spływał obfitymi strumieniami po
siwych skroniach. Załoga zdecydowanie nie powinna oglądać go w
takim stanie. Postanowił wysłać swego zastępcę by odczytał w
jego imieniu przemowę. Teraz najważniejszym zadaniem było
porównywanie ze sobą najświeższych danych. Byli już na tyle
blisko owej bariery iż mogli sobie pozwolić na jej dogłębną
analizę. Naukowcy krzątali się gorączkowo wokół urządzeń
badawczych i przeglądali setki wydruków. Jeszcze dziesięć. Góra
piętnaście minut i zwoła wszystkich do szczegółowego raportu.
Odbędzie się prawdziwa burza mózgów. Statek zatrzymał się w
odległości kilometra od krańca. Wystrzelono miniaturową
nanosonde badawczą. Mknęła z zawrotną szybkością by wyhamować
gwałtownie zaledwie metr od nieznanej materii. Natychmiast
zaczęła transmitować szczegółowe dane zarejestrowane przez
czujniki. Jednocześnie szykowała się do przeniknięcia przez
szczeliny międzycząsteczkowe bariery.
To nie była burza mózgów... to było istne tornado. Ostatecznie o
dalszych poczynaniach miały rozstrzygnąć informacje, które
nanosonda miała przesłać po przeniknięciu na drugą stronę.
Wszyscy w skupieniu wpatrywali się w ekrany transmisyjne.
Początkowo panowały nieprzeniknione ciemności z czasem zaczęło
się robić coraz jaśniej. W końcu ujrzeli oślepiającą biel.
Komputery zaczęły wypluwać nowe porcje danych. Jeden z naukowców
podbiegł do Hansa ściskając wydruk, jakby był czekiem na milion
eurolarów. Z nadmiaru emocji, przez trwającą wieczność chwilę,
nie mógł wydobyć z siebie głosu. W końcu wykrzyknął drżącym
głosem:
- Tam jest atmosfera!
Analizy i gorące dyskusje trwały kilka godzin. Ostatecznie
postanowiono iż trzeba przelecieć na drugą stronę. Fakt -
ryzyko, że stanie się cos nieprzewidzianego, było ogromne ale
nie po to tyle pokoleń dokonało żywota z dala od Ziemi by teraz
tchórzliwie się wycofali. Ze względu na istniejącą pod tamtej
stronie atmosferę postanowiono otoczyć Manta Sarię bańka plazmy
z ciemnej materii. Gdy tylko ów twór przylepił się do bariery,
zaczęli się przewiercać przez kraniec. W miejscu przelotu
wygenerowana została pętla czasoprzestrzenna aby nie było
ryzyka, że coś z tamtego świata, przeniknie tam gdzie nie
powinno. Nawet jakby trochę atmosfery przedostało się przez
klaster, dostanie się do pętli i ugrzęźnie tam na zawsze nie
czyniąc żadnych szkód. Po kilku, pełnych napięcia, godzinach
wlecieli wreszcie do nieznanego świata. Większość kamer została
momentalnie skierowana na barierę, by można było zobaczyć jak
wygląda z drugiej strony - była jasnoróżowa, bardzo chropowata
i...
-------------------------------------------
...i zaczęła się błyskawicznie oddalać, z prędkością tak
niewiarygodną, że sprzęt badawczy zaprotestował z powodu braku
skali. Nikt nie miał odwagi by choćby drgnąć. Wszyscy zastygli,
w niemym przerażeniu, w bezruchu. Tego się nie spodziewali, już
prędzej, że ujrzą Boga, ale to po prostu przekraczało ich
zdolności pojmowania... nagle wszystkie teorie dotyczące
wszechświatów równoległych znalazły swoje logiczne uzasadnienie,
|