|
To, jak znalazł się w tym ponurym lesie oraz fakt, że tuła się
po nim już trzeci dzień z rzędu jest najmniej istotne. Myślę, że
mógłby to być materiał na zupełnie inne opowiadanie, choć kto
wie, być może powstała by z tego całkiem ciekawa, choć nie
obszerna powieść. Najważniejsze w tym wszystkim są wydarzenia,
które zaistniały później. Niewiele później, a może nawet i
znacznie.
Okropnie zmęczony i głodny
przedarł się przez gęste krzewy, ostre i lepkie. Uniósł wzrok by
spojrzeć przed siebie, i właśnie teraz, kiedy każde
dotychczasowe zerkanie w dal, każde wyłanianie się zza drzewa i
każda napotkana polana nie dawała mu żadnych szans, w końcu
dostrzegł nadzieję. Przed nim, jak gdyby nigdy nic stała
drewniana chata.
Wyszedł jej na spotkanie i
znalazł się dokładnie naprzeciw masywnych, wejściowych drzwi
ozdobionych metalowymi ornamentami. Niewiele myśląc zbliżył się
do nich, niesiony niezwykłą energią, po czym, jak w transie,
naparł na klamkę. Drzwi poddały się tak łatwo jakby zostały
dopiero co naoliwione na zawiasach. To tym bardziej nastroiło go
pozytywnie, do tego stopnia, że postanowił zarejestrować godzinę
o której przydarzyło mu się takie szczęście. Przekraczając próg
rzucił okiem na zegarek. Elektroniczne cyfry wskazywały
trzynastą dwanaście, lecz kiedy znalazł się na dobre wewnątrz
chaty minutnik przeskoczył o jedną wartość do przodu. Dopiero po
chwili dotarło do niego, jak bardzo kontrastujące są te dwie,
niepokojące trzynastki obok siebie, względem takiego szczęścia
jakim było znalezienie schronienia, w którym najpewniej ktoś
nadal mieszkał.
Z zamyślenia wyrwał go potężny
huk. Odwróciwszy się zrozumiał, że był to efekt zatrzaskujących
się za nim drzwi. Nagle, znikąd, pojawił się niepokój zajmując
każdą żywą komórkę jego ciała. Czym prędzej szarpnął za klamkę,
lecz ta nie zamierzała nawet drgnąć. Z tej strony drzwi wydawała
się być przyspawana i nie do ruszenia. Zrezygnował z dalszej
szarpaniny i odwrócił się, kierując wzrok w głąb chaty. Dopiero
teraz dostrzegł, że w tym pomieszczeniu, długim na jakieś osiem
metrów, nie ma okien. Żadnego, najmniejszego otworu, poza
jednym, który znajdował się po przeciwległej stronie do drzwi
wejściowych, poza przejściem do kolejnego pokoju. Nie mogąc
obrać innego kierunku, udał się przed siebie w stronę
pomieszczenia, z którego dobywało się intensywne i ostro
migające światło, jakby ktoś stał przy przełączniku i bawił się
nim, wyłączając go, to natychmiast włączając.
Zanim zbliżył się do połowy drogi
jego nozdrza zaczęły odbierać dziwny swąd, jak gdyby smród
padliny, bądź mięsa pozostawionego na kilkugodzinne działanie
promieni słonecznych. Zrobił kolejny krok i zasłonił dłonią
nozdrza - fetor zdawał się intensywnieć. Do tego doszło miarowe
brzęczenie - był pewien, że to muchy, a wraz z nimi cała chmara
innego robactwa. Przez otwarte drzwi dostrzegł, że na środku
pomieszczenia leżą pozostałości roztrzaskanego stołu. Zbliżając
się do przejścia odruchowo zerknął na zegarek, było szesnaście
po pierwszej. Godzina jak godzina, pomyślał, lecz po tym, co
zobaczył odrywając wzrok od Timex’a i kierując go do wnętrza
drugiego pokoju miał zapamiętać ją do końca życia. Łapiąc się
obiema dłońmi za usta zdołał jedynie wycedzić kilka słów.
- Boże, co tu się stało?
W izbie ze szczątkami
drewnianego, a niegdyś również solidnego stołu, zobaczył
najohydniejszy, a jednocześnie najbardziej przerażający obraz w
życiu. Po lewej i prawej stronie na ścianach wisiały zwłoki
czworga osób. Wisiały, to zbyt łagodne słowo, ciała tych ludzi
były nadziane na stalowe haki niczym mięso w masarni. Na jednej
ścianie spoczywał młody mężczyzna wraz z kilkuletnim chłopcem, a
na przeciwnej kobieta (pewnie żona tego pierwszego) oraz
dziewczynka niewiele starsza od chłopczyka. Każde z nich wisiało
na osobnym ostrzu.
Zastanawiając się nad
wydarzeniami do jakich musiało dojść w tym… miejscu, dostrzegł,
że w otwartych drzwiach do następnego pomieszczenia coś się
poruszyło. Źrenice urosły mu do granic tęczówki, a ciało zaczęło
się wręcz trząść i spinać w niekontrolowanych skurczach. I choć
teraz, wpatrując się w czarną otchłań trzeciego pokoju tej
złowieszczej chaty, nie widział niczego niepokojącego, to miał
pewność, że chwilę wcześniej coś tam było. Powoli zbliżył się do
potrzaskanego stolika i wyłamał z niego
kilkudziesięciocentymetrową nogę. Złapał ją oburącz niczym kij
do baseballa i bardzo ostrożnie ruszył w mroczną otchłań. Każdy
krok starał się stawiać jak najciszej, aby wychwycić najmniejszy
nawet szmer dobiegający z ciemności. Cisza. Kiedy jednak zbliżył
się na tyle blisko, aby zajrzeć do środka zauważył, że w jego
głębi znajduje się kolejne przejście. Lecz tym razem zobaczył
wyraźnie, że są tam lekko uchylone drzwi, zza których do środka
wpadała stróżka bladego światła. Nadal nie dostrzegłszy żadnego
ruchu, ani nie usłyszawszy żadnego dźwięku postanowił odważniej
wkroczyć do środka i sprawdzić co kryje się za kolejnymi
drzwiami. Jednak, nim zdążył postawić całą stopę w trzecim
pokoju, usłyszał przeraźliwy wrzask. W następnej chwili, pod
wpływem silnego ciosu, upadł na plecy, uderzając głową o
pozostałości stołu. Na szczęście nie wypuścił drewnianej nogi,
gdyż za chwilę miała mu być potrzebna.
Z czarnego jak smoła pokoju w
asyście koszmarnego skrzeku wyskoczyła nań upiorna postać. Na
pierwszy rzut oka wyglądała jak człowiek, na którego rozlano
jakąś żrącą ciecz.. Na pewno była kiedyś człowiekiem, wskazywały
na to strzępy ubrań, w jakie była odziana – spodni i koszuli;
lecz poruszała się bardzo szybko, zbyt szybko jak na człowieka.
Odchodzące płaty skóry, wiszące z oczodołu, na sznurze
składającego się z żył i nerwów, jedno oko oraz rozszarpana
krtań, przez którą można było dostrzec białe kości kręgosłupa,
stanowiły odrażające dzieło. Stwór odbił się z miejsca w
powietrze na dwa metry, pikując centralnie na mężczyznę. Ten
zamachnął się kijem i wymierzył najpotężniejszy cios, na jaki
było go stać z tej pozycji, wprost w jego głowę. Monstrum padło
na niego nieco oszołomione, ale niemal natychmiast zaatakowało
ostrymi szponami, tworząc trzy długie, otwarte rany na twarzy
chłopaka, po czym ponownie odskoczyło w górę. W tym momencie
mężczyzna dostrzegł coś jeszcze bardziej przerażającego. Ciała
na hakach zaczęły się ruszać w dziwnym rytmie jakby próbowały za
wszelką cenę zerwać się z haków. Stwór zdążył osiągnąć
maksymalny punkt skoku i ponownie zaczął opadać z jeszcze
potężniejszym wrzaskiem i wściekłością. Tym razem chłopak nie
zdążył zareagować i monstrum upadło na niego, wywołując ogromny
ból pod żebrami. Stwór ponownie się zamachnął i rozdarł koszulę
swojej ofiary, pozostawiając tym razem cztery głębokie otwory. W
głowie chłopaka odezwał się pierwotny instynkt mówiący: zrób
wszystko, żeby przeżyć. Sięgnął więc po najdalsze pokłady
energii i uderzył kolanem w podbrzusze napastnika, to jednak nic
nie dało. Złapał czym prędzej stwora za szmaty, przyciągnął do
siebie i obiema nogami przerzucił jego ciało nad sobą. Stwór
spadł na plecy, ale momentalnie pozbierał się na nogi i nim
chłopak zdążył się wyprostować skoczył z całych sił, uderzając
weń. Chłopak ponownie upadł, ale teraz to jemu udało się szybko
wstać i po raz kolejny złapał drewnianą broń, mierząc nią w
stojącą naprzeciw, karykaturalnie wykrzywioną istotę. Nagle
usłyszał za sobą ciche szuranie. Odwrócił się i nie mógł
uwierzyć swoim oczom. Ciała czwórki, wiszące jeszcze przed
chwilą na szpikulcach, wlokły się do niego ospale - ramię w
ramię. Stwór przed nim charczał i szykował się do następnego
ataku. Chłopak czuł, że ta walka jest z góry dla niego
przegrana. Musi uciekać. I w chwili, kiedy stwór oderwał się od
ziemi, mężczyzna ruszył z impetem w stronę żywych zwłok.
Zamachnął się, roztrzaskując główkę dziewczynki i nim pozostali
zdołali go sięgnąć, przeskoczył nad nią i pobiegł ile sił w
nogach w kierunku uchylonego skrzydła na końcu trzeciego
pomieszczenia.
Zanim zdążył zamknąć za sobą
drzwi te zatrzasnęły się samoczynnie. Spojrzał przed siebie w
stronę kolejnego przejścia i znieruchomiał. Nie wierzył w to, co
widzi. W oddali, na środku następnego pokoju, leżały
roztrzaskane szczątki drewnianego stolika. Nie wiedząc czemu,
zerknął na zegarek. Była trzynasta trzynaście.
AUTOR:
Grzegorz Kopiec
|
|