Daniel
Podolak: Na pewno wychowywaliście się na
Koziołku Matołku, Makuszyńskiego czy choćby Kajtku, Żbiku i Klosie. Jak
wspominacie tamte czasy, gdy komiks nie był jeszcze wydawany w twardych,
ładnych albumach, a najszybciej można je było przeczytać w gazetach. Czy
lubicie komiks prasowy?
Jakub
Ćwiek: Obawiam
się, że niestety wyglądam na starszego niż jestem w rzeczywistości. Moja
przygoda z komiksem w swym początkowym stadium to już albumy „Kajka i
Kokosza” i „Tytusa” – komiksy wydawany po kawałku w prasie choć wciąż
obecne, odchodziły w zapomnienie. Trudno byłoby mi zresztą je kolekcjonować,
bo w moim domu gazety czytano niechętnie, a i małe miasteczko, w którym się
wychowałem nie stwarzało możliwości do handlowania komiksami między
kolegami.
Co do drugiej części pytania: Nie, nie lubię komiksu prasowego bo jestem z
natury strasznie niecierpliwy, a parę stron z albumu to za mało, by mnie
zadowolić. Nawet na tydzień. Zrobiłem się wygodny i teraz w grę wchodzą
wyłącznie albumy.
Łukasz
Orbitowski: Ja w ogóle lubię komiks, więc
prasowy także, to znaczy, z ogromną przyjemnością czytam Garfielda i
Dilberta, zwłaszcza Dilbert jest wspaniały. To podpada pod komiks prasowy?
Pamiętam masę rozbudzających wyobraźnię opowiastek ze „Świata Młodych”:
przygody Tajfuna albo „3X kontra Mamuty”, bardzo nie chciałbym teraz
zobaczyć tych rzeczy, bo zapewne są straszne i cała magia poszłaby w jasną
cholerę. Czyli tak naprawdę nie wiem, tamte komiksy wspominam tak jak się
wspomina dzieciństwo, trochę nostalgicznie, trochę mitologicznie. Tak
naprawdę nic o nich nie wiem.
Paweł
Deptuch: Hoho, akurat czasów Żbika i Klosa
to nie pamiętam, bo trochę jeszcze taki młokos jestem. Ale „Kajko i Kokosz”,
„Tytusy” czy „Thorgal” to jak najbardziej wchodziły w zakres mojej edukacji
(gdzieś tam w tle przewinął się też „Koziołek Matołek”, ale wtedy nie wywarł
na mnie wielkiego wrażenia). W „tamtych” czasach o jakikolwiek komiks w
ogóle było trudno, więc cokolwiek wyszło, stawało się z miejsca hitem (w
moim wypadku). Do komiksu prasowego, za młodu nie miałem dostępu (w każdym
razie nie przypominam sobie abym miał), ale teraz bardzo chętnie po niego
sięgam. Moje ulubione tytuły to oczywiście „Garfield”, „Calvin & Hobbes” a
ostatnio też „Fistaszki”, które doczekały się fantastycznego wydania pod
skrzydłami Naszej Księgarni.
* * *
Daniel
Podolak: Z czasem, gdy kapitalizm rósł u
nas w siłę, pojawiło się sporo ciekawych wydawnictw, między innymi TM-semic.
Pierwszy Spider-man, Punisher, pojawiły się już na początku 1990 roku. W
których najwięcej się zaczytywaliście i które z nich wywarły na was
największe wrażenie?
Łukasz
Orbitowski: A kiedy wyszedł pierwszy
Lobo? Bo był to pierwszy komiks, który zrobił na mnie naprawdę ogromne
wrażenie. Chyba Lobo pojawił się w którymś z Supermanów i było to coś
świeżego, elektryzującego. I nikt inny tak nie oddziałał. Spiderman wydawał
mi się głupkowaty, Punisher naiwny i okropnie narysowany, „Zabójczego żartu”
nie zrozumiałem. Mam głównie wspomnienia biznesowe, stałem pod halą targową
w Krakowie i handlowałem tymi rzeczami, skupowałem całe pakiety i goniłem w
detalu, czyli ta faza komiksu w Polsce kojarzy mi się z prywatnym wyrywaniem
się na samodzielność.
Jakub
Ćwiek: Mam wrażenie, że prawie
wszystko (oprócz G.I. Joe i Transformersów), ale trudno mi teraz powiedzieć,
które serie zbierałem od początku, a które uzupełniałem. Na pewno
uwielbiałem – wciąż uwielbiam – Batmana i Punishera, ale ogromną frajdę
sprawiali mi także X-MEN (to już później, z tą serią TM-SEMIC nie
wystartowało od razu) i niektóre zeszyty Supermana. Największe wrażenie?
Chyba pierwszy Lobo (ostatni Czarnianin) i Batmany: Zabójczy żart i Venom.
Paweł
Deptuch: Ja zdecydowanie należę do
pokolenia TM-Semic. To właśnie ich komiksy, w głównej mierze mnie
wychowywały. Wtedy, gdy weszli na rynek ze swoimi tytułami, to było coś
niesamowitego, zupełnie odmiennego i świeżego w moim odczuciu. Najchętniej
czytałem „X-Men” i „Batmana” (co zostało mi do dziś). Mutanci, choć mocno
przegadani, charakteryzowali się świetną paletą postaci (z Wolverinem,
Colossusem i innymi na czele) i bardzo fajnymi rysunkami. Z kolei Batman to
klasa sama w sobie... ale oczywiście bez Robina... Świetne też były numery „Spider-Mana”
w wykonaniu Todda McFarlanea (twórcy postaci Spawna). Największe wrażenie
jednak zrobiło na mnie 3-zeszytowe wydanie „Teenage Mutant Ninja Turtles”
Kevina Estmana i Petera Lairda z okładkami Glenna Fabry’ego. Był to kawał
brutalnego i męskiego komiksu, a zarazem taka rozgrzewka przed pojawieniem
się Lobo, którego też namiętnie czytałem.
* * *
Daniel
Podolak: Horror w książce, filmie czy
nawet słuchowisku potrafi przerazić, sposób w jaki buduje nastrój grozy,
sugestywne opisy, muzykę. Jest może konkretny tytuł, który wywołał dreszcze
na waszych plecach?
Łukasz
Orbitowski: Z ostatnich rzeczy,
miniaturka Gaimana „Przytul mnie” w antologii jego mniej znanych kawałków.
Paweł
Deptuch: Dużo jest takich tytułów...
Choć ostatnio wampiry, wilkołaki i inne stwory wywołują u mnie coraz
mniejsze napięcie. Z wiekiem człowiek zaczyna rozumieć, że to co najbardziej
przeraża siedzi w... ludziach. Dlatego też spore wrażenie robi na mnie proza
Morta Castlea. Ostatnie dwie jego książki: powieść „Obcy” i zbiór opowiadań
„Księżyc na wodzie”, to niezwykłe studium grozy, jakiej sprawcą jest właśnie
człowiek, jego wewnętrzne pragnienia, słabostki, oddziaływanie na innych.
Ukazanie prawdziwego oblicza ludzkiej natury wywołuje u mnie największe
ciarki na plecach...
* * *
Daniel
Podolak: Co sądzicie o filmowych
adaptacjach, komiksów ? Macie jakieś ulubione?
Jakub
Ćwiek: Wielkie zadatki miało 300,
ale niestety Snyder spieprzył w tym filmie wszystko, co dało się spieprzyć,
zostawiając z Millera jedynie scenerię i kilka świetnych tekstów. Bardzo
lubię zarówno Nolanowskiego, jak i Burtonowskiego Batmana, podobnie
Iron-mana i drugiego Spidermana (uważam, że te filmy mają wobec siebie
właściwy dystans), ale chyba nie będę oryginalny mówiąc, że najbardziej
lubię „Sin City”. Choć duże nadzieje pokładam w „Strażnikach”.
Łukasz
Orbitowski: Chyba Hellboy, pierwsza
część, druga już jest pozbawiona magii. Podobało mi się, bo del Toro
podszedł do tematu bez uprzedzeń, wyjął postacie, wątki i przerobił po
swojemu, zachowując nośność samej opowieści. Z rzeczy lżejszych, X-meni,
właściwie wszystko, co wymienił Kuba, z tym, że nie czytałem oryginału 300 i
nie umiem nic powiedzieć. Dorzuciłbym jeszcze „From hell” z Deppem.
Ekranizacje komiksów mają tę cechę, że rzadko, kiedy bywają średnie,
najczęściej są bardzo dobre lub świetne, lub kompletnie do niczego, żeby
wymienić wszystkie te Catwoman, Daredevily, Elektry. Sin City to niesamowity
film, absolutnie przerażający. Nie chcę nigdy do niego wracać.
Paweł
Deptuch: Trudne pytanie. Tym
bardziej, że adaptacji komiksów jest coraz więcej i więcej, a twórcy filmowi
sięgają po coraz mniej znane tytuły. Naprawdę trudno się w tym ostatnio
połapać. Co do ich jakości to jest bardzo różnie. Na przykład taki „Wanted”,
jako adaptacja komiksu jest moim zdaniem beznadziejny. Powycinano kupę
wątków, dodano kilka zupełnie niepotrzebnych rzeczy, a efekt końcowy wyszedł
jak każdy widzi. Tym, co nie znają pierwowzoru film na pewno będzie się
podobał, w końcu pełno tam efektownych scen akcji i znanych aktorów.
Zdecydowanie łatwiej jest też przenieść na ekran pojedynczy album (jak na
przykład „Droga do Zatracenia” czy „30 dni nocy”) niż liczoną w setkach
zeszytów serię. Choć Sam Raimi („Spider-Man”), czy Brian Singer („X-Men”), a
ostatnio Chris Nolan, z takimi problemami się nie borykają. Do udanej
adaptacji komiksowej potrzebni są odpowiedni ludzie na odpowiednich
stanowiskach. Ktoś, komu bardziej zależy na zyskach jest na pewno mniej
wartościowy niż ktoś, kto ma wizję, chęci i zapał. Cieszę się jednak, że
powstaje dużo ekranizacji komiksu. Jest to świetny sposób, aby dotrzeć w
jakiś sposób z tą formą sztuki do większego grona odbiorców.
Ulubionymi adaptacjami, na dzień dzisiejszy, są ubiegłoroczne hity: „Iron-Man”
i „Mroczny Rucerz”. Uwielbiam też trylogię „X-Men”(chociaż część trzecią
trochę mniej) i Burtonowskie „Batmany”.
* * *
Daniel
Podolak: Jakiś czas temu, młodzi polscy
artyści wygrali konkurs za granicą na najlepszy komiks internetowy Hell
Break. Całość wyszła już w stanach drukiem. Polski komiks grozy, to hasło
mało, komu znane. Wróżycie temu graficznemu nurtowi lepszą przyszłość?
Paweł
Deptuch: Chłopakom od „Hell Break”
należą się na pewno gratulacje. Nie są oni jednak pierwszymi Polakami,
którzy komiks grozy tworzyli. Warto tu wspomnieć Szymona Kudrańskiego i jego
udany debiut u boku Steve’a Nilesa w antologii „30 Days of Night Annual
2004”, gdzie narysował całkiem udanego shorta. Na dniach ukaże się też jego
„Zombie Cop”. W styczniu tego roku z kolei Marek Oleksicki („Odmieniec”)
zadebiutował w USA albumem „Frankenstein’s Womb” do scenariusza samego
Warrena Ellisa. Pierwszym, który przetarł szlaki w polskim komiksie grozy
jest Jan Plata-Przechlewski i jego „Wampiurs Wars”. „Morfołaki” Skrodzkiego
i Skutnika oraz „Fastnachtspiel” Turka to już kultowe pozycje, które trzeba
po prostu znać. Sporo też ciekawych horrorów ukazywało się na łamach
magazynu „Produkt”: „Phantasmata” Kowalskiego i Gosienieckiego, „Josephine”
Clarencea Weatherspona, „Strachy” Śledzińskiego i Myszkowskiego czy „Shinear”
Mariana i Simsona. Przez ostatnie dwa lata na rynku ukazały się też dwie
bardzo dobre serie: kafkowski „Dom Żałoby” Szcześniaka z rysunkami różnych
artystów, oraz surrealistyczne „Morfium” Zawadzkiego i Zdanowicza. Polskim
komiksem grozy warto, a nawet trzeba się zainteresować, bo powstaje go wciąż
mało, ale jeśli już coś się urodzi to naprawdę warto po to sięgnąć. Czy
czeka go lepsza przyszłość? Wszystko zależy od chęci i zdeterminowania
autorów...
Jakub
Ćwiek: Ja w ogóle wróżę lepszą
przyszłość polskiemu komiksowi. Nie można powiedzieć, by w obecnej sytuacji
było dobrze, ale z całą pewnością jest lepiej i idzie ku dobremu. Co do
grozy... mamy dobrych grafików, zdarzają się dobre teksty grozy, więc
wystarczy chęć, trochę czasu, by lepiej zrozumieć medium, jakim jest komiks
i do przodu. Polska czeka na wydawcę eksperymentatora, który zainwestuje w
komiksy klasyczne, nie eksperymentalne, a zbudowane na historii, fabule.
Znajdzie się ktoś taki, a komiks ruszy z kopyta. Także ten związany z grozą
wszelaką.
Łukasz
Orbitowski: Trudno powiedzieć,
polski komiks zajmuje się głównie walką o przetrwanie, zresztą, dopiero
uczymy się tej sztuki. Jak u diabła Polak ma rywalizować z Millerem albo
Mignolą, czyli facetami, którzy dorastali w świecie przesiąkniętym kulturą
komiksu, skoro ten gatunek sztuki dopiero zaczął do nas docierać. O grozę
jestem w miarę spokojny, skoro horrory w Polsce się sprzedają, te literackie
i filmowe, skoro pojawili się rodzimi twórcy, to i z komiksem powinno coś
ruszyć.
* * *
Daniel
Podolak: Spora część twórców komiksu,
dociera do odbiorców poprzez symboliczną kreskę, wykorzystywanie alegorii ,
zawieranie społecznych i politycznych przesłanek. Który waszym zdaniem
komiks zasługuje na miano „najbardziej przemawiającego” do was jako
czytelnika? Może komiksy Frankfońskie?
Jakub
Ćwiek: Ja niestety pozostaję
prymitywem amerykanofilem (no dobra, angolofilem też), a na poziomie grafiki
szczytem eksperymentalności pozostaje dla mnie kreska we „From hell” Moore’a
czy pozorna niedbałość Sandmana. Wynika to pewnie z mojego podejścia do
sztuki w ogóle – cenię sobie abstrakcjonistów, ale w ich dziełach nie
doszukuję się treści, wręcz nie chcę jej tam widzieć.
Co do treści, uwielbiam postmodernistyczne zabawy Moore’a i Gaimana. Cenię
sobie mitotwórcze historie Millera i jego przesłania zawarte zwykle w
prostych, żołnierskich słowach. Przede wszystkim jednak szukając w komiksie
czegoś wybitnego, oczekuję ponadczasowości. Dlatego ideałem pozostaje dla
mnie album „300”.
Paweł
Deptuch: Dla mnie komiks to komiks.
Nie ważne czy amerykański, japoński czy frankofoński. Czytam wszystko co
mnie interesuje pod względem fabularnym, jak i graficznym. Są to zarówno
tytuły nastawione na szybką akcję i nawalankę, dramaty, kryminały,
science-fiction, horrory, przygodówki i wiele innych. Każdy kontynent ma dla
mnie coś ciekawego do zaoferowania, a ja chłonę to jak gąbka.
Łukasz
Orbitowski: Nie wiem. Naprawdę nie
wiem. Znów chyba Hellboy, podoba mi się sposób rysowania Mignoli, choć
mistrzem kreski jest dla mnie Andreas. Ja w ogóle mam kłopot, bo uwielbiam
komiksy, a nie znoszę sposobu ich rysowania, Rosiński jest dla mnie
koszmarny, że o Sandmanach nie wspomnę, nie lubię napaćkanych barw ani
hiperrealizmu, wolę rzeczy bardziej oszczędne. Ale, co ważne, nie jestem
krytykiem komiksu, komiksu znawcą, jedynie człowiekiem, który w komiksie się
zakochał i mogę za chwilę odszczekać tę opinię. Może do kreski, okropnej
kreski, złej kreski też można przywyknąć? A jak zła kreska, to z wyobraźnią,
niewątpliwie, najważniejszym odkryciem jest dla mnie Wilq.
* * *
Daniel
Podolak: Jakie macie zdanie na temat
komiksów porno?
Jakub
Ćwiek: Takie jak na temat porno w
ogóle. Mogę nie mieć nic przeciwko elementom porno, jeśli służą historii,
jeśli są w niej niezbędne. Niestety cała masa twórców, także wybitnych,
ulega złudnej atrakcyjności rysowania penisów, wagin i strumieni ściekającej
zewsząd spermy. Skupieni na tym zapominają, że mieli coś do powiedzenia.
Łukasz
Orbitowski: Widzisz, ja jestem
pozaerotycznym wielbicielem pornografii, fascynują mnie bowiem odrealnienia.
Wiesz, te kobiety o monstrualnych cycach i silikonowych ustach na pół
twarzy, faceci z fiutami na dwa metry i klatami modela. Szukam w porno nie
podniet, ale odrealnienia, tak samo, jak godzinami mogę gapić się na
Michaela Jacksona albo Joelcyn (…). Niewiele widziałem komiksów porno i
tutaj znów barierę stanowi kreska, mniejsze lub większe przekłamanie
rzeczywistości, jakie jest w każdym rysunku. Ja chcę prawdziwych monstrów,
przecież te aktorki, aktorzy, naprawdę istnieją, komiks nie da mi tych
wrażeń.
Paweł
Deptuch: Tego typu komiksów akurat
nie czytam i trudno mi cokolwiek powiedzieć na ich temat. Na pewno mają
swoje grono odbiorców i wiernych fanów, ale ja do nich nie należę.
* * *
Daniel
Podolak: Mamy dziś na rynku parę dobrych
wydawnictw, za pośrednictwem, których wychodzą drukiem rewelacyjne
zagraniczne horrory. Które waszym zdaniem warte są uwagi?
Jakub
Ćwiek: Jeśli mówimy o komiksach,
bardzo podobało mi się ostatnio „Objawienie” – dobra rzecz, ciekawie
zilustrowana. Zachwyciło mnie też „Trzydzieści dni, trzydzieści nocy” (rany
boskie! Kto wymyślił ten polski tytuł?!), ale już „Abra Makabra” osiągnęła
zaledwie przeciętny poziom. Komiksowy „Hellraiser” miał parę ładnych wejść,
ale ogólnie mocno się zawiodłem.
Paweł
Deptuch: Na pewno na uwagę zasługuje
pomysł Egmontu na serię wydawniczą „Obrazy Grozy”. Pod jej szyldem ukazało
się sporo ciekawych horrorów („Lovecfart”, antologie „Hellraisera”, „Swamp
Thing”), ale też niestety kilka słabszych pozycji. Niemniej kolekcja jest
warta uwagi. Oprócz tego warto sięgnąć po: „Hellblazera” i „Kaznodzieję”
Gartha Ennisa, „Sandmana” Gaimana, „Hellboya” Mignoli, włoskiego „Dylana
Doga” i „Drapieżców” Dufauxa i Mariniego. Inni wydawcy z horrorem romansują
dosyć rzadko. Taurus Media niestety zawiesił rewelacyjnego „Zbira”, ale całe
szczęście wciąż wydaje znakomite „Żywe Trupy” Roberta Kirkmana. Mandragora z
kolei wydała całkiem niezłe „30 Dni Nocy” i „Abrę Makabrę” Nilesa i
Templesmitha. Dobre też są komiksy Thomasa Otta i Maxa Anderssona, które
wydaje Kultura Gniewu. A z mang warto sięgnąć po zrobionego w klimatach
gierki „Blood” „Priesta” oraz opartego w pewnym stopniu na faktach „Islanda”
z wydawnictwa Kasen. Tytułów jest cała masa, ale nie sposób ich wymienić
wszystkich, a inna sprawa, że niektórych nie warto.
Łukasz
Orbitowski: Nie chcę ci spieprzyć
pytania. Nie wiem. Podobają mi się niektóre rzeczy z Egmontu i Kultury
Gniewu.
* * *
Daniel
Podolak: Którym z herosów Marvella czy
DC , chcielibyście być?
Jakub
Ćwiek: Żadnym, bo „za wielką mocą
idzie wielka odpowiedzialność” czy jak to tam mówił wujek Ben. Ale jeśli
musiałbym koniecznie wybrać, to pewnie Gambit. Oczywiście, jeśli uprzednio
udałoby mi się obrobić z kasy Iron mana.
Paweł
Deptuch: Czy to pytanie pułapka?
Jeśli nie będzie z tego żadnych konsekwencji to mogę się podzielić tą
tajemnicą. Nie będę zbyt oryginalny, jeśli powiem, że z Marvela, najbardziej
fascynował mnie Wolverine, wraz z jego pazurami i charakterkiem. Co prawda w
żadnym stopniu go nie przypominam (chyba, że owłosienie też się liczy), ale
gdybym miał wybierać to wskazałbym właśnie tę postać. Jak już wspomniałem,
lubię też Colossusa... A z DC... albo Batman albo Martian Manhunter.
Łukasz
Orbitowski: Zdecydowanie Lobo. Nawet
teraz, gdy mam jakiś kłopot, zastanawiam się, co Lobo zrobiłby na moim
miejscu, co nie jest specjalnie trudne.
* * *
Daniel
Podolak: Komiks undergroundowy. Jakie
macie zdanie na temat tej podziemnej sztuki?
Jakub
Ćwiek: Za słabo znam, by wypowiadać
się na temat tego zjawiska. W ogóle dziwi mnie troszkę pojęcie komiksu
undergoundowego, bo niby, przed czym się ukrywa? Kto sprowadza go do owego
podziemia? Twórcza niezależność? Pragnienie wydania czegokolwiek przy
pominięciu trybów rynku? Dożyliśmy czasów, gdy w zasadzie wszystko można
powiedzieć wprost, a konsekwencje są generalnie współmierne do skali czynu.
Uważam, więc – powtórzę, nie znając zjawiska za dobrze – że underground
komiksowy jest zwyczajnie zbędną próbą nobilitowania się twórców. Pisać jak
Moore - w strukturach rynku, ale o tym, o czym się chce - oto prawdziwe
wyzwanie!
Łukasz
Orbitowski: Najczęściej underground
jest tak bardzo under, że nie mogę się dokopać. Z punktu widzenia twórcy,
jasne, to etap, który trzeba przejść, najlepiej szybko. Podziemnie ma tę
cechę, że zabija cię, jeśli tkwisz w nim zbyt długo. W Polsce zrodziło
jednak parę fajnych rzeczy, które potem wyszły w Produkcie, najważniejszym
był oczywiście Wilq, ale też Obudno, pierwsze odcinki „Osiedla Swoboda”,
zapomniana już saga gangsterska „Pokolenia”. Potem przyszly czasy
Likwidatora i skończyło się rumakowanie.
Paweł
Deptuch: Komiks undergroundowy nie
jest zły pod warunkiem, że jest alternatywą dla komiksu mainstreamowego. W
Polsce niestety porobiło się tak, że nie dorobiliśmy się własnego nurtu
głównego (nieśmiało ten stan rzeczy zmienia seria „Biocosmosis”), a
większość twórców ucieka do podziemia. Dlaczego? Bo tam nie ma żadnych norm
ani ograniczeń względem umiejętności warsztatowych czy zakresu głupoty
scenariusza. W undergroundzie tworzyć może każdy i nie ma znaczenia czy ma
talent czy nie; czy jest leniwy czy pracowity. Owszem, pojawiają się perełki
– jak wszędzie, wyjątek potwierdza regułę – ale jest to dosłownie kropla w
morzu. Za taką sytuację winić należy polskich wydawców, którzy bardzo
niechętnie współpracują z rodzimymi twórcami. A jeśli brak motywacji i
perspektyw, brak też efektów w postaci dobrych komiksów zasługujących na
uznanie.
* * *
Daniel
Podolak: Jakubie, wiem że pracowałeś z
Dawidem Pochopieniem nad szkicami i projektami do „Kłamcy”. Czy zamierzasz
skończyć pracę nad tym projektem?
Jakub
Ćwiek: Prace nad nim są już dawno,
dawno skończone (ponad rok) problem natomiast rozbił się o wydawcę, którego
znaleźć nam dość ciężko. W każdym razie szukamy wciąż i wciąż, bo historia
wyszła fajna i dla wszystkich miłośników Kłamcy mogłaby okazać się ciekawym
bonusem i dodatkiem do kolekcji.
* * *
Daniel
Podolak: Napisałeś Jakubie scenariusz do
„Galileo” grafiką zajmuje się Artur Wawrzaszek. Możesz uchylić rąbka
tajemnicy i zdradzić coś na ten temat?
Jakub
Ćwiek: Galileo to opowieść o
starożytnych greckich bogach, którzy po swoim zmierzchu osiedli w Palestynie
i teraz pragną odzyskać dawną chwałę. Przeszkadza im w tym tajemniczy
Galilejczyk, o którym mawiają, że może być wcieleniem żydowskiego mesjasza.
To tak pokrótce. Prace trwają, Artur i jego bart Edek dopieszczają graficzną
stronę komiksu, a ja... czekam ciekaw, co z tego wszystkiego wyjdzie.