DUCHY
|
Halloween to wigilia
Wszystkich Świętych. Dawniej w Wielkiej Brytanii i Irlandii tego dnia obchodzono
celtyckie święto Samhain, kończące rok w czasach Celtów i Anglosasów. Ostatni
wieczór października był „wieczorem starego roku”, karnawałem duchów. Na
wzgórzach rozpalano wielkie ogniska, by je odstraszać. Tego dnia dusze zmarłych
odwiedzały swoje rodzinne domy, wszędzie panoszyły się duchy, czarownice i
gobliny. Starano się wówczas zdobyć łaskę nadprzyrodzonych mocy, rządzących
naturą… Poniższy artykuł jest poświęcony duchom – istotom na wskroś magicznym.
Pierwotnie miał być także o duchach i omenach śmierci (szyszymorach i
ponurakach), jednak zbyt mała ilość wolnego czasu nie pozwoliła mi na to, wszak
do szkoły trzeba się przygotować. Jeżeli chodzi o treść to nie jest
zachwycająca, nie wyczerpałam tematu jak to mam w zwyczaju. Mam nadzieję, że mi
wybaczycie…
Duchy to niematerialne istoty
pojawiające się nagle i niespodziewanie, bezcielesne widziadła, zjawy składające
się z mlecznej, mglistej pary lub przypominające ludzi postacie z krwi i kości o
nadprzyrodzonych umiejętnościach rozpływania się w powietrzu czy przenikania
przez ściany. Określenie „duch” najczęściej odnosi się do dusz ludzi zmarłych –
zarówno tych, które przebywają w zaświatach, skąd mogą powracać na pewien czas
na ziemię (duchy przodków) oraz tych, którzy błąkają się po ziemi jako upiory ze
względu na niedopełnienie wymaganych rytuałów pogrzebowych... (już się robi
strasznie…) Wiarę w istnienie duchów
poświadcza tradycja rozmaitych kręgów kulturowych. Obecne były w folklorze i
religii wielu narodów, odgrywały szczególną rolę w mitach, baśniach i legendach
pochodzących z różnych stron świata. Budziły lęk i grozę, często ich pojawienie
było zapowiedzią tragicznych wydarzeń...
Rozwój uczuć wyższych, czyli
cech typowo ludzkich nastąpił u bezpośredniego przodka człowieka,
Neandertalczyka. Miał on rozwinięte życie duchowe, połączone z magią i
religijnymi kultami, ściśle związanymi z poszczególnymi fazami Księżyca, stąd
też kult ten nazwano lunarnym [łacińskie luna to księżyc]. Przykładem tych
kultów są sposoby grzebania zmarłych – groby wyposażano obficie darami w postaci
ubiorów, ozdób, narzędzi i elementów uzbrojenie myśliwskiego. Wynikało to
głównie z obawy przed powrotem zmarłego z zaświatów, ogarniętego chęcią
upomnienie się o swój dobytek. Na wszelki wypadek jednak związano zmarłego
rzemieniami, a grób okładano ciężkimi głazami. Lęk naszego paleolitycznego
przodka dowodził że uświadomił on sobie zupełną bezsilność wobec zjawisk, na
które nie potrafił w żaden sposób wpływać. Od tej chwili kulty i wierzenia na
stałe weszły do kultury człowieka, by przez długie tysiąclecia ewoluować i
przybierać różne formy…
Egipcjanie wierzyli, że zmarli
powracają we własnych, ożywionych ciałach stąd wywodzi się zwyczaj mumifikowania
zwłok. W innych kulturach duchy mogły się jawić jako demony, zwierzęta bądź
rośliny. W starożytnej Grecji i Rzymie duchy zmarłych przybierały często postać
ponurych cieni, czarnych plam albo też niewidzialnych, podobnych poltergeistom
(hałaśliwych duchów przywiązujących się do konkretnej osoby) widm. Większość
starożytnych społeczeństw, zarówno wschodniego jak i zachodniego świata,
przyjmowało, że duchy są bardzo realnym i jednocześnie bardzo naturalnym
zjawiskiem, a w wielu kulturach obchodzono w ciągu roku specjalne uroczystości,
których celem było zapewnienie sobie dobrych układów ze zmarłymi. Słowiańskie
Dziady to uroczystość obchodzona kilka razy w roku między pospólstwem w wielu
powiatach Litwy, Prus i Kurlandii, na pamiątkę dziadów, czyli zmarłych przodków.
Paliło się wówczas ogniska, przynosiło jedzenie na groby i spożywało tam
posiłek. Podczas odbywających się wiosną rzymskich Lemuriów właściciele domów
wstawali w środku i przemierzali wszystkie komnaty, rzucając za siebie ziarna
bobu wymawiając jednocześnie następujące słowa: „Tymi ziarnami bobu wykupuję
siebie i swą rodzinę”. Obchodząc każde pomieszczenie dookoła powtarzali to
zdanie dziewięciokrotnie, by mieć pewność, że zmarli mają dość czasu na zebranie
darów. Następnie osoba sprawująca rytuał uderzała w ciężki brązowy cymbał i
wykrzykiwała: „Odejdźcie, duchy mych przodków!”, co podobno sprawiało, że
wszelkie niespokojne dusze pokornie wracały do swego świata na kolejny rok. W średniowieczu wiara w duchy
podsycana była opowieściami o dziwnych odgłosach wydobywających się z grobów lub
krypt, w których spoczywali zmarli. Przerażeni ludzie wzywali wtedy księdza,
który odprawiał swego rodzaju egzorcyzmy. Nikomu nie przychodziło do głowy, że w
grobie leży i naprawdę umiera żywy człowiek…
W miarę rozwoju medycyny
ludzie coraz częściej zamiast do grobu najpierw trafiali na stoły w
prosektoriach. Choć długo sekcje zwłok były zabronione, to jednak żądni wiedzy
naukowcy, lekarze i przyrodnicy potrafili wykradać zwłoki z zakładów
pogrzebowych lub nawet wprost z cmentarza. Zdarzało się czasem, ze potraktowany
chirurgicznym skalpelem „nieboszczyk” nagle ożywał. Do końca XIX wieku wiedza
medyczna ówczesnych lekarzy wciąż była na tyle mała, ze stan głębokiej śpiączki
lub letargu łatwo można było uznać za zgon. Coraz częściej więc decydowano się
na otwarcie grobów, w których „straszyło'”. Niestety niejednokrotnie było już za
późno. W 1856 roku na jednym z
angielskich cmentarzy postanowiono dokonać ekshumacji grobu, z którego dobiegały
dziwne odgłosy. Uzyskanie pozwolenia na ten czyn nie było jednak prosta rzeczą i
zanim miejscowy ksiądz oraz policja wyrazili na to zgodę, minęło trochę czasu.
Jakież musiało być przerażenie uczestników całej operacji, gdy po odbiciu wieka
trumny ujrzeli straszliwie powykręcane ciało młodego mężczyzny z poobgryzanymi z
bólu do krwi palcami. Nieszczęśnik udusił się zanim nadeszła pomoc. Dokładnie 37 lat później,
także w Anglii, w podobnych okolicznościach otwarto grób kobiety w zaawansowanej
ciąży. W trumnie odkryto zwłoki uduszonej niewiasty i... martwego noworodka,
który przyszedł na świat podczas rozpaczliwych wysiłków matki chcącej wydostać
się z pułapki. W judaizmie, islamie i religii
chrześcijańskiej duchami są anioły, czyli duchy czyste i diabły – demony, duchy
nieczyste. Z innych religii znane jest pojęcie duchów opiekuńczych, których
przychylność człowiek stara się pozyskać modlitwami czy darami oraz złych
duchów, których negatywnego wpływu starał się uniknąć ofiarami lub odpowiednimi
zabiegami magicznymi. Wyznawcy wedyzmu uważali, że wokół człowieka znajduje się
niewidzialny świat zapełniony demonami, duchami i geniuszami, które stanowiły
uosobienie sił i zjawisk przyrody.
Starożytne duchy budziły
szacunek, nie lęk. Obecnie jednak cała wiedza – czy też dotycząca faktów, czy
fikcji - o duchach przedstawia je jako przerażające istoty, pojawiające się
tylko wtedy, gdy dusza zmarłego z jakiejś przyczyny nie mogła znaleźć spokoju i
ukojenia. Niektóre niespokojne duchy, jak Jakub Marley z „Opowieści wigilijnej”
Karola Dickensa, zostały skazane na potępieńczą tułaczkę za popełnione za życia
grzechy. Inne wędrują po świecie, ponieważ spotkała je nagła, niespodziewana, a
czasem niesprawiedliwa śmierć. Duchy te nawiedzają o północy miejsca związane z
ich życiem, np. zamki chcąc zemścić się na swoich oprawcach. Beanish Hall w
angielskim hrabstwie Durham nawiedza duch młodej nieszczęśnicy, która udusiła
się schowana do skrzyni – według legendy chciała w ten sposób uniknąć
narzuconego jej małżeństwa. Można jedynie mieć nadzieję, że narzeczony był w
istocie tak paskudny, jak myślała. Z kolei w Dunstanburgh Hall straszy
czternastowieczny hrabia Lancaster w odwecie za wyjątkowo partacko wykonane
ścięcie własnej głowy. Jak twierdzili świadkowie, niedoświadczony kat uderzał
toporem aż jedenaście razy, nim w końcu odciął głowę hrabiego. Nawet najtwardsi
woje mdleli na ten widok. Kiedy duch zostaje wygnany w
świat, musi zwykle błąkać się z miejsca na miejsce, nawiedzając domy albo
cmentarze dopóty, dopóty nie pomści swej krzywdy albo się nie wyzwoli.
Najpowszechniejszym sposobem pozbycia się niechcianego ducha jest wynajęcie
zawodowego egzorcysty, chociaż niekiedy duchy znikają, jeśli pochowa się ich
doczesne szczątki na rozstaju dróg. Jako że mają fatalną orientację w terenie,
ten drobny trik zbija je z tropu na wieczne czasy.
Ta wypowiedź, pochodząca z
sondy obejmującej tysiące ludzi z całego świata, świadczy, że nawet bez środków
halucynogennych umysł wytwarza dziwne przeżycia, które w dawnych czasach
przypisano by działaniu czarów. Wielu ludzi w ciągu swego życia ląduje w
półcieniu świadomości, w którym odczuwa obecność zagrażającego im zła. Zjawisko
to, nazywane przez współczesnych naukowców porażeniem przy sennym, znane było
już wiele wieków temu. Zauroczony pan młody niemieckiego malarza i grafika Hansa
Baldunga Griena to typowy, renesansowy obraz człowieka, którego we śnie dręczą
zwierzęta, gobliny i czarodzieje. Barwny opis omamów towarzyszących porażeniu
przysennemu można znaleźć w noweli La Horla Guy de Maupassanta, w której główną
rolę odgrywa przerażająca postać Horli. Zjawisko to mogło być również źródłem
inspiracji dla Henry’ego Fuselego, który w 1781 roku namalował obraz Nocny
koszmar, przedstawiający goblina siedzącego na brzuchu śpiącej kobiety. Ów
goblin odwiedził wiele krajów. Słowo incubus, oznaczające demona atakującego
ludzi we śnie, wywodzi się od łacińskiego incubareczyli „leżeć na”. W Nowej
Finlandii paraliż przy senny jest znany jako „stara wiedźma”, ponieważ często
kojarzy się go z wizerunkiem starej, brzydkiej jędzy, kucającej na piersi
sparaliżowanej osoby i czasami duszącej ofiarę. Chińczycy mówią o gui ya, czyli
nacisku ducha, gdy zjawa siada na śpiących i ich atakuje. W niektórych regionach
Niemiec określa się takie duchy mianem Hexendrückem. Daleko, w Indiach
Zachodnich, znana jest kokma - mały duch, który podskakuje na piersi śpiącego i
chwyta go za gardło. W starożytnej Japonii za paraliż przysenny obciążano
odpowiedzialnością ogromnego demona. W wielu językach istnieją słowa,
określające złośliwe nocne duch i mające wspólne pochodzenie: czeskie muere,
polska zmora, rosyjskie kikimora, francuskie cauchemar, staroangielskie maere i
pranordyjskie mara.
W dawnych czasach ludzie,
którzy często doświadczali stanu między snem a jawą, stawali się szamanami i
twierdzili, że potrafią dotrzeć do świata duchów. Tymczasem poczucie czyjejś
obecności, strach, omamy słuchowe i wzrokowe są zdaniem naukowców wynikiem
przejścia mózgu do stanu zwiększonej czujności, spowodowanego przez procesy w
śródmózgowiu, których normalnych zadaniem jest rozstrzyganie niejednoznaczności
związanych z zagrożeniem. (Jestem ciekawa ile osób dziś spokojnie zaśnie…) Tak,
więc możemy spekulować czy duchy istnieją naprawdę, czy też są wytworem naszej
wyobraźni…
Kiedyś, dawno temu, świat
nieskażony i rzadko zaludniony, zamieszkiwały liczne duchy, duszki i bóstwa.
Gnieździły się właściwie wszędzie: w żywiołach - ogniu, wodzie, powietrzu i
ziemi; w przyrodzie - w górach, skałach, jeziorach, lasach i drzewach. Obecne
były w gwiazdach, w wietrze, w piorunach, niektóre wcielały się w zwierzęta i
ptaki, inne w ludzi. Zasiedlały ludzkie domostwa i gospodarskie zagrody. Jedne
opiekowały się inwentarzem, członkami rodziny, pomagały w polu, w pracach
domowych, w polowaniu i w walce, inne szkodziły i psociły ile wlazło: plątały
przędzę, wypijały mleko, kradły kury, łamały koniom nogi, wciągały wędrowców do
bagna, nasyłały szarańczę, choroby i wojny.
Każda kultura miała swoje
bóstwa i demony, także nasza – polska, słowiańska. Chrześcijaństwo potępiało
rodzime duchy, usiłując wtrącić je do chrześcijańskiego piekła. Ale część z nich
przetrwała w nazwach, przysłowiach, zwyczajach ludowych, przesądach i legendach.
Nie ukrywam, że kultura słowiańska jest fascynująca. Poniżej znajduje się krótka
charakterystyka najciekawszych słowiańskich duchów i demonów:
• Boginki lub Mamuny - zamieniały malutkie dzieci na "odmieńce" i
"podrzutki". Szkodziły też kobietom w ciąży. Na wszelki wypadek powinno się
wiązać noworodkowi czerwoną kokardkę na rączce. Mamuny mieszkały w lasach i były
porośnięte rudym włosiem na całym ciele.
• Latawiec i latawica - To zwykle dusze wisielców i
straconych złoczyńców. Demony te miały pieczę nad zjawiskami atmosferycznymi.
Osobliwie gustowały w wirach i trąbach powietrznych, zaś odmiana zwana "płanetnik"
uwielbiała urządzać gradobicia i oberwania chmury. Naturalnie ze szkodą dla
ludzi. Demony te były z gatunku złośliwych, ale w sumie mało groźnych. Co więcej
można je było "obłaskawiać" za pomocą specjalnych zaklęć czy modlitw albo
obfitego poczęstunku i wtedy demon taki wręcz sprzyjał wybranym ludziom. Dość
często bywał to młynarz, któremu latawica dmuchała odpowiednio w skrzydła
wiatraka, jednocześnie zabierając wiatr konkurencji.
• Licho – zły demon lasu.
• Nimfy, Świtezianki, Syreny, Wodnice - pięknymi
ciałami, śpiewem i obietnicami wabiły w odmęty wodne tak młodzieńców jak i
nieszczęśliwe dziewczyny.
• Nocnica - męczy nocą dzieci, stąd ich płacz. Aby
się jej pozbyć można zawołać na pomoc Faunę - leśną babę; niestety dotyczy to
tylko mieszkańców wsi.
• Omamy - zamieszkiwały tereny bagienne i podmokłe.
Błędnymi ognikami zwabiały ludzi na moczary i topiły.
• Płanetnicy -
przybywali wraz z ulewą na chmurze
deszczowej. Płanetnicy nie szkodzili ludziom. Można ich było poznać po wodzie
zawsze cieknącej z kubraków lub z warkocza.
• Południce - zjawiały się w samo południe na polu,
powodując wiry powietrzne i gniotąc zboże. Niekiedy porywały dziecko zostawione
bez opieki albo mordowały dorosłego, który zasnął na miedzy. Południce powstają
ze zwłok ofiar zabójstw, wypadków i samobójstw, których ciała nie zostały
pogrzebane, ani ukryte. Bez wyjątku pałają nienawiścią do żyjących, nie ma
znaczenia czy kieruje nimi chęć zemsty, zazdrość, czy żal.
• Rusałki leśne - zwodziły wędrowców i zamęczały
ich na śmierć łaskotaniem.
• Śmierć - występowała pod postacią kobiety
odzianej w białą chustę. Człowiekowi niekiedy udawało się ją oszukać, np.
przestawiając łóżko ciężko chorego (gdy śmierć stała już u jego wezgłowia).
• Strzyga, strzygoń - były to duchy, upiory
zmarłych, mogące zarówno szkodzić ludziom jak i pomagać swojemu rodowi.
Wspaniały opis interwencji strzygi w obronie rodu znajduje się w trylogii
"Krzyżowcy" Zofii Kossak - Szczuckiej. Rycerz, który wezwał na pomoc Strzygę,
wiedział, że musi zapłacić za to śmiercią.
• Trzybek – to demon, który roznosił po świecie
zarazy i morowe powietrze.
• Ubożę – duch domowy.
• Utopce - to złośliwe istoty wciągające ludzi do
bagna lub w topiel wodną. Szczególnie zawzięte są na pijaków, wracających
wieczorami z karczmy drogą koło stawu, czy rzeki. Niekiedy przybierały postać
konia, niby niewinnie pasącego się nad rzeką.
• Zmora, mara - dusza wychodząca z człowieka
podczas snu. Nęka i dusi inne osoby siadając im na piersiach, niekiedy zaś
wysysa z nich krew. Zmory można się pozbyć obiecując jej coś do jedzenia;
wówczas następnego dnia zgłosi się po nie, pod postacią milczącej żebraczki.
Pomagają też rozsypane koło łóżka nagietki.
• Wodnik - władca jeziora, stawu, strumienia,
rzeki, a nawet kałuży. Wodnik siedział w wodzie i albo puszczał bąbelki, albo
topił ludzi. Każdy, kto chciał się wykąpać musiał mu złożyć jakąś daninę, np.
czarną kurę albo garść grochu.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
.:: Czarny pies z Ogrodzieńca ::.
W pobliżu miasteczka
Ogrodzieniec, na szczycie Góry Zamkowej (504 m n.p.m.), w fantastycznej scenerii
poszarpanych i przedziwne kształty przybierających skał wapiennych, wznoszą się
największe w Polsce, a drugie bodaj co do wielkości w Europie, ruiny starego,
gotycko-renesansowego zamczyska. Była to niegdyś gotycka warownia, wzniesiona w
XIII - XIV wieku, rozbudowana w stylu renesansowym w wieku XVI przez Bonerów. Ocalały z niej ruiny
trójskrzydłowego kompleksu mieszkalnego, trzy baszty, brama wjazdowa i fragmenty
muru obronnego. Po drugiej wojnie światowej zabezpieczono zespół zamkowy jako
trwałą ruinę. Malownicze to miejsce. Mury
tak zespoliły się tutaj ze skałą, że z dala nie rozpoznasz, co tu jest tworem
natury, co dziełem ręki ludzkiej. Malownicze, ale i straszne. O ruinach tych
wiele, bowiem opowiedzieć mogą mieszkańcy dochodzącej niemal pod same zamkowe
mury osady Podzamcze. Owo Podzamcze, od czasów
reformy administracyjnej (1975) dzielnica miasta Ogrodzieniec, to 46 zagród,
restauracja „Pod Zamkiem”, dom wycieczkowy PTTK, kapliczka i - na tym koniec. W nocy jednak Podzamcze staje
się widownią dziwnych wydarzeń, których bohaterem jest ogromny, czarny pies.
Pies ten, znacznie większy od jakiegokolwiek zwykłego wilczura czy nawet
bernardyna, ciągnie zawsze za sobą długi na trzy metry, brzęczący na wybojach
łańcuch i niezmiennie zmierza ku zamkowym murom. Że nie jest to zwykłe zwierze
świadczy fakt, że opowieści o owym psie przekazywane są w Podzamczu z pokolenia
na pokolenie. Widywali owo tajemnicze stworzenie ojcowie i dziadkowie obecnych
gospodarzy, przed pierwszą, a nawet przed rosyjsko-japońską wojną. Widywali go
dzisiejsi staruszkowie, gdy jako chłopcy jeszcze chodzili nocami pasać konie na
dworskiej koniczynie. Wspominali oni, że nocą żaden koń nie ośmielił się przejść
zamkowej bramy, choć rozciągający się za nią zewnętrzny dziedziniec to kilka
morgów znakomitej, soczystej trawy.
Relację o ogrodzienieckim
Czarnym Psie przekazał nam jeden z miejscowych rolników. - Było to chyba w roku 1963, w
sobotę 25 lipca, bośmy się następnego dnia na odpust do Giebła wybierali.
Chcieliśmy wspólnie z sąsiadem wygnać krowy na pastwisko już nocą, żeby z samego
rana móc pójść na odpust. Była już chyba jedenasta wieczorem, może nawet
później, tyle że jasno było, bo księżyc wyraźnie świecił. Najpierw poszliśmy do
mojej obory (moja chałupa bliżej zamku stoi) i wówczas, nim weszliśmy we wrota,
zobaczyłem ogromnego czarnego psa. Strachliwy nie jestem i psów się nie boję,
ale jak zobaczyłem, że ten diabeł ciągnie za sobą łańcuch i biegnie do zamku, to
zaraz zacząłem uciekać. Sąsiad też uciekał. Tej nocy już żeśmy tam nie wrócili i
krów na pastwisko nie wygnali. Odszukaliśmy drugiego świadka
owych wydarzeń, który w całej rozciągłości potwierdził opowieść, z tą różnicą,
że jego zdaniem było wtedy później, prawie dochodziła północ (opowiada, że gdy
znalazł się w domu było dobrze po północy), a także, że pies ukazał się gdy już
otworzyli drzwi obory i że najpierw zatrzymał się, a dopiero potem pobiegł
uliczką w górę. Obaj nasi rozmówcy nie
kontaktowali się ze sobą przed naszą indagacją, a więc wykluczyć można
jakiekolwiek celowe zmyślanie. Zresztą o Czarnym Psie mówią
także i inni mieszkańcy Podzamcza. Wspominają oni wydarzenie, które na
wszystkich wywarło niemałe wrażenie. Otóż pewnej nocy do ogrodzienieckiego zamku
przyjechało „taksówką” (czyli samochodem osobowym) jakieś towarzystwo z miasta -
dwóch panów i jedna pani. O dwunastej w nocy ludzie mieszkający najbliżej murów
usłyszeli dobiegający z tamtej strony krzyk kobiecy, po czym ujrzano, jak
mężczyźni wynosili do samochodu zemdloną swą towarzyszkę. Od tej pory nikt na
zamek nocą się nie zapuszczał. Zreasumujmy tedy suche fakty:
Czarnego Psa ogrodzienieckiego widziało zbyt wiele osób, by można tu mówić o
jakiejkolwiek próbie świadomego wprowadzania rozmówców w błąd. Pies ten, w
niezmienionej postaci, pojawia się od co najmniej kilkudziesięciu lat (taki w
każdym razie okres obejmują pewne relacje), a zatem - zważywszy, że psy żyją
najwyżej kilkanaście lat - nie może tu wchodzić w grę błąkanie się w tej okolicy
jakiegoś bezpańskiego zwierzęcia. Symptomatyczne są ponadto relacje o zachowaniu
się koni wypasanych na dworskiej koniczynie (historię o nocnych odwiedzinach
zamku pomijamy tu, jako nie w pełni sprawdzoną, nie udało nam się bowiem
odszukać uczestników owej wyprawy). Słowem, wyjaśnienia tajemniczego zjawiska
poszukiwać trzeba w historii ogrodzienieckiego zamczyska, a także w literaturze
poświęconej manifestacjom sił nadprzyrodzonych. Pierwsi znani historii
posiadacze Ogrodzieńca to potężny w średniowiecznej Polsce ród Włodków. W 1414
roku Baltazar Włodek piszący się już z Ogrodzieńca posłował w imieniu Jagiełły
do Krzyżaków. Inny Włodek ogrodzieniecki poległ w bitwie pod Chojnicami. W 1470
roku ród ten podupadł i za sumę ośmiu tysięcy florenów auri puri Ogrodzieniec
wraz z dwoma miastami i kilkoma wsiami sprzedany został bogatym mieszczanom
krakowskim, Ibramowi i Piotrowi Salomonowiczom, a potomkowie ich w roku 1523
sprzedali zamek jednemu z najbogatszych ludzi ówczesnej Polski, świeżo
uszlachconemu bankierowi królewskiemu, burgrabiemu zamku wawelskiego, Janowi
Bonerowi. Jego synowiec piszący się już
Seweryn Boner na Ogrodzieńcu i Kamieńcu pan i dziedzic, wzniósł tu wspaniałą
renesansową rezydencję, która przepychem zaćmić miała wszystko, co do tej pory w
Polsce zbudowano i w ten sposób dodać blasku nie pokrytemu jeszcze patyną wieków
klejnotowi rodowemu. Ruiny tego właśnie pałacu oglądać dziś możemy wśród
skalnych ostańców. Rezydencja Bonerów nie była
zamkiem warownym. Liczne mury, bramy i baszty pełniły jedynie funkcję
dekoracyjną w okresie, gdy na polach bitew coraz większego znaczenia nabierały
muszkiety i artyleria. Tak czy inaczej, ogrodzieniecka rezydencja Bonerów
wzbudzała powszechny podziw. Cesarz Ferdynand I nadał właścicielom państewka
ogrodzieniecko-zamienieckiego nieznany wówczas tytuł barona.
Nowy baron Seweryn Boner, nie
miał jednak męskiego potomka, któremu mógłby przekazać tytuł i dobra. Jako wiano
jedynej jego córki Zofii, Ogrodzieniec przeszedł w ręce wojewody lubelskiego
Jana Firleja herbu Lewart. W ręku Firlejów pozostawał Ogrodzieniec przez lat
ponad sto. W roku 1669 Mikołaj Firlej odstąpił Ogrodzieniec wraz z kilkoma
wsiami i górami srebrnymi Olkuszowi przyległymi, za 267 tysięcy złotych
polskich, kasztelanowi krakowskiemu Stanisławowi Warszyckiemu. Zatrzymajmy się chwilę nad tą
postacią. W siedemnastowiecznych źródłach historycznych Stanisław Warszycki
wymieniany jest często. Pan ogromnej fortuny, pierwszy dostojnik
Rzeczypospolitej, nigdy nie poddał się Szwedom, od początku do końca „potopu”
stojąc wiernie u boku Jana Kazimierza. Wraz z księdzem Kordeckim bronił
Częstochowy, a jego rodowe gniazdo Danków, to jeden z niewielu skrawków Polski,
na którym nigdy nie stanęła noga żołnierza Karola Gustawa. Ponadto słynął Warszycki jako
zapobiegliwy gospodarz, sprowadzający do swych włości cudzoziemskich
rzemieślników, dbający wielce o rozwój rzemiosła i rękodzieła. Słowem, gdyby
zawierzyć oficjalnej historiografii - postać świetlana. A jednak, tu i ówdzie
współcześni wspominają, że charakteru był nielekkiego, a dla poddanych nie był
bynajmniej ojcem. W okolicy Dankowa, jego
rodowej siedziby, z uporem krąży legenda, że ów obronny dwór, którego zdobyć nie
mogli Szwedzi, wzniesiony został z potu i krwi poddanych. Również krew i łzy
skrapiały każdy talar legendarnych bogactw, które później jako wiano córki
Warszyckiego, Barbary, dostały się w ręce Męcińskiego i zdeponowane zostały
właśnie w Ogrodzieńcu. O skarbach tych przez wiele lat krążyły niezwykłe wręcz
legendy, jednak większość ich, jak się wydaje, przewieziona została w końcu
XVIII stulecia do klasztoru na Jasnej Górze. Na zewnętrznym dziedzińcu
ogrodzienieckiego zamku zachowała się grota zwana „męczarnią Warszyckiego”. To w
tej właśnie grocie pan kasztelan osobiście nadzorował torturowanie opornych
poddanych. Sprzeciwu zresztą nie znosił z żadnej strony i pewnego dnia kazał na
oczach całej służby wychłostać na dziedzińcu zamkowym swą żonę. Sam z lubością
ponoć wsłuchiwał się w jęki nieszczęśliwej. Uporczywa jest także szeroko
rozpowszechniona zarówno w okolicach Dankowa jak i Ogrodzieńca legenda, że
Warszycki nie umarł śmiercią naturalną, lecz za życia porwany został przez
diabły do piekieł. Zastanówmy się, zatem, czy
fakty te - zestawione ze sobą - nie stanowią ciągu przyczynowo - skutkowego?
Znany z wybuchowego charakteru i wsławiony okrucieństwami wobec poddanych pan i
czarny, ciągnący za sobą długi łańcuch pies? Grasse w swej Bibliotheca Magica et
Pneumathica (Leipzig 1843) stwierdza, że na terenie Szwabii i Turyngii znane
były wypadki, kiedy to osoby słynące za życia z okrucieństwa, po śmierci
przemieniały się w zwierzęta, najczęściej właśnie w psy. Czyżby, zatem zagadka
Czarnego Psa z Ogrodzieńca w ten sposób mogła być wytłumaczona? Po bodaj dziesięć lat
trwających pracach konserwatorskich, ruiny zamku w Ogrodzieńcu zostały w roku
1973 uroczyście udostępnione zwiedzającym, w postaci tzw. trwałej ruiny.
Działacze PTTK z Zawiercia planują stworzenie w zamku małego muzeum (czy
powstało? pewnie nie). Być może Czarny Pies, który wypłoszony pracami
budowlanymi przez ostatnie lata nie pojawiał się tutaj, znów w najbliższym
czasie rozpocznie swoje conocne wędrówki. Zainteresowanych informujemy,
że podobno pojawiał się na polach przyległych do murów zamku między godziną
22.30 a 24. W Podzamczu warto obejrzeć
zabytkowe chaty i barokową kaplicę, w Ogrodzieńcu - barokowy kościół z 1787 roku
o rokokowym wystroju wnętrza oraz obmurowane źródła Czarnej Przemszy.
.:: Tajemniczy rumak z Chęcin ::.
Każdy, kto przejeżdżał
warszawską szosą, musiał kilkanaście kilometrów za Kielcami dostrzec wznoszące
się nad okolicą ruiny: trzy potężne, widoczne z dala baszty, wieńczące szczyt
Góry Zamkowej. Zamczysko w Chęcinach
wzniesiono na przełomie XIII i XIV wieku na najwyższym z okolicznych wzgórz,
gdzie niegdyś płonęły słowiańskie wici. Królewską warownię rozbudowywano
dwukrotnie: w XV i XVII wieku. W ciągu kilku stuleci pełniła ona kolejno rolę
twierdzy, skarbca (Władysław Łokietek ukrył w zamkowej kaplicy skarb koronny
przewieziony z katedry gnieźnieńskiej) i więzienia stanu. Tu właśnie oczekiwali na wykup
krzyżaccy komturowie, wzięci do niewoli w bitwie pod Grunwaldem, a kilkadziesiąt
lat później z zakratowanych okien królewskiej twierdzy patrzył smętnie na pejzaż
Gór Świętokrzyskich niezwykle urodziwy dworzanin Władysława Jagiełły - Hińcza z
Rogowa - więziony tu, ponieważ zbyt łaskawie spoglądała w jego stronę
dwudziestoletnia żona siedemdziesięcioletniego władcy, Sonka. Był czas, gdy w
Chęcinach zamieszkiwała królowa węgierska Elżbieta, siostra Kazimierza
Wielkiego, a wdowa po Karolu Robercie. W 1607 roku pożar strawił
zabudowania zamkowe. Odbudowano je wprawdzie, ale już w roku 1657 Jerzy II
Rakoczy, książę siedmiogrodzki, złupiwszy Chęciny zdobył i zniszczył również
zamek. Reszty dokonały wojska szwedzkie w 1707 roku. Zamek nie wrócił już nigdy
do dawnej świetności. W ocalałych pomieszczeniach jednej z najpotężniejszych
twierdz piastowskich mieściły się... sądy i kancelaria dworska. Wypalone mury
rozebrano częściowo w 1795 roku. Dziś są to już tylko ruiny,
których malowniczość przyciąga rzeszę turystów. Ocalały trzy baszty, część
budynków i murów obwodowych. Do zamku można dojść dwiema drogami: jedną wygodną,
szeroką, drugą - wąską i krętą, prowadzącą przez brzozowy zagajnik, a potem
stromo wspinającą się na skały. Na tej właśnie ścieżce usłyszeć można tętent
konia, pędzącego cwałem z Góry Zamkowej.
Z tym niezwykłym zjawiskiem
akustycznym spotkali się dwaj nasi informatorzy: pewien plastyk-amator z
Warszawy i uczeń liceum z Gdańska. Pierwszy z nich, w połowie października 1972
roku odwiedzał podczas urlopu co bardziej malownicze zakątki kraju. Zatrzymał
się na kilka dni w Chęcinach, szkicując ruiny i widok z Góry zamkowej. Któregoś
dnia, pod wieczór, schodziła nagle z góry, gdy naraz usłyszał odgłos
przypominający tętent końskich kopyt. Obejrzał się - droga była pusta. Poszedł
więc dalej. Po chwili znów usłyszał tajemniczy odgłos. Pewien, że drogą biegnie
koń, usunął się na bok. Czekał chwilę - na próżno. Tajemniczy rumak nie pojawił
się, mimo że tętent powtórzył się jeszcze dwukrotnie - po raz drugi zupełnie
blisko. Nasz rozmówca przyznaje, że nie było to zbyt przyjemne wrażenie, tym
bardziej, że zaczynało się już zmierzchać, a wokół - ani żywej duszy. Licealista z Gdańska
uczestniczył w 1793 roku w obozie wędrownym, którego trasa wiodła przez Chęciny.
W przeddzień wyjścia z Chęcin wybrał się pod wieczór z dwoma kolegami do zamku.
W drodze powrotnej, gdy schodzili już stromą ścieżką ze zbocza Góry Zamkowej,
usłyszeli wszyscy trzej wyraźny tętent galopującego konia. Zjawisko to
powtórzyło się kilkakrotnie. Było to tym dziwniejsze, że nigdzie: ani w ruinach
zamku, ani na łąkach u podnóża góry nie widzieli pasących się koni. Wrażenie
było wręcz niesamowite. Nie wiadomo jak powstają
dźwięki przypominające uderzenia końskich kopyt. Może źródłem ich są kamienie,
toczące się szczelinami lub wymytymi przez wodę korytarzami w głębi wzgórza,
zbudowanego z wapienia?
.:: Złowróżbne malowidła i nawiedzony dom ::.
Nowy Sącz poszczycić się może
posiadaniem jednego z najciekawszych parków etnograficznych w naszym kraju. Na
przedmieściu miasta, na stokach porosłych lasem wzgórz, stanęła... autentyczna
dziewiętnastowieczna wioska z białym dworkiem, kapliczką przydrożną, kuźnią i
kilkudziesięcioma chatami. Z czterech regionów ziemi
sądeckiej przeniesiono tu najstarsze i najbardziej charakterystyczne dla ludowej
architektury z tamtych stron budowle. Wyposażono je w oryginalne sprzęty, w
dawne narzędzia rolnicze i zapomniane już przedmioty gospodarstwa domowego,
którymi posługiwały się prababki. Dbający o autentyzm
etnografowie urządzili poszczególne zagrody w najrozmaitszy sposób: jest więc
uboga chata komornika, jest dom wiejskiego szewca, pochylona chałupka
babki-zielarki z ogródkiem, w którym rosną lecznicze rośliny; jest kuźnia,
spichrze, są wreszcie zabudowania bogatych gospodarzy z jasnymi izbami, gdzie
pękate pierzyny piętrzą się aż po belkowane stropy, rząd świętych obrazów
podpiera powałę, a malowane skrzynie wypełniają wyprawne, ręcznie tkane ubiory i
bele bielonego na słońcu lnianego płótna. O każdej z chat przeniesionych
do skansenu etnografowie starali się zebrać jak najwięcej wiadomości,
przeprowadzając wywiady ze starymi mieszkańcami wsi, w których je zbudowano. W taki właśnie sposób dwie
pracownice parku trafiły do Wierchomli Wielkiej koło Piwnicznej, skąd
przeniesiono do Nowego Sącza bogatą łemkowską zagrodę, zbudowaną w połowie
ubiegłego stulecia. Obejście to otaczała w okolicy
ponura sława miejsca nawiedzonego. Podobno przed wieloma laty, być może jeszcze
w ubiegłym wieku, któryś z właścicieli zginął tragicznie, czy popełnił
samobójstwo. Odtąd w chacie słychać było dziwne stukoty i trzaski, czasem
dźwięczały szyby, a sprzęty przesuwały się przez izby... Zagrodę rozebrano i
przewieziono do Nowego Sącza. Na podstawie dokładnego wywiadu starano się
odtworzyć jak najwierniej wyposażenie łemkowskiej zagrody. Kiedy w izbach
stanęło już wszystko na swoim miejscu, chatę zamknięto na klucz. Gdy po kilku
dniach pracownicy parku weszli do urządzonego z taką pieczołowitością wnętrza,
zobaczyli, że większość mebli jest odsunięta od ścian, a niektóre drobne
przedmioty leżą porozrzucane w nieładzie na podłodze. Czyżby wierchomlański duch
przybył tu razem ze swoją chatą i "poprawiał" teraz etnografów? W jakiś czas potem stróż nocny
parku, człowiek wcale nie skory do jakichkolwiek przywidzeń, obchodząc zabytkową
wioskę zobaczył na kamiennych schodkach przed tą właśnie chatą skulony ciemny
kształt, przypominający zgarbionego człowieka, siedzącego z twarzą ukrytą w
dłoniach. Gdy podszedł bliżej usłyszał jakby stłumiony płacz. Zjawa nie
odpowiedziała na jego pytania, tylko zniknęła...
Z siedemnastowiecznym
modrzewiowym dworkiem szlacheckim, przeniesionym do parku etnograficznego ze wsi
Rdzawa koło Bochni, wiąże się również ciekawa i niesamowita opowieść. Dwór ten pierwotnie należał do
dóbr klasztornych - dzierżyli go kanonicy regularni, a największa z komnat
służyła im za domową kaplicę. Ściany jej pokrywały wówczas freski namalowane w
stylu późnego baroku, a przedstawiające sceny z Nowego Testamentu i żywotów
świętych. Kiedy za czasów cesarza Józefa
II zakon rozwiązano i posiadłość przeszła w ręce świeckie, freski zniknęły pod
warstwą tynku, a dawna kaplica stała się salonem. Po stu latach z górą, z
początkiem naszego stulecia, w czasie remontu dworu zapomniane freski wyjrzały
spod nawarstwień kolejnych przemalowań i zachwyciły ówczesną właścicielkę
Rdzawy. Chcąc obejrzeć malowidła w całej okazałości kazała delikatnie zdjąć
warstwę tynku. I wtedy właśnie w załomie muru znaleziono deszczułkę z wyblakłym
napisem: Te malowidła przynoszą nieszczęście. Już po niedługim czasie
posiadacze dworu skłonni byli uwierzyć, że napis mówił prawdę: dla szczęśliwej
dotychczas rodziny nadszedł czas wielkich zmartwień. Być może właśnie, dlatego, w
kilka lat później freski znów zniknęły pod białą farbą. Zainteresowano się nimi
dopiero w latach sześćdziesiątych, kiedy zaczęto restaurować zabytkowy dwór. Być
może był to zbieg okoliczności, ale niedługo po przeprowadzeniu prac
konserwatorskich w dawnej kaplicy kanoników, profesor czuwający nad renowacją
zginął tragicznie. Czyżby fakt ten można było wiązać z ponownym odkryciem
złowróżbnych malowideł na ścianach rdzawskiego dworu? Sądecki park etnograficzny z
każdym rokiem stawać się będzie ciekawszy - niedawno do zabytkowej wioski
przeniesiono stary kościółek, który dotychczas stał w Cerekwi koło Bochni i
równie wiekową cerkiewkę z okolic Sącza. Warto, więc odwiedzić Nowy
Sącz, aby poznać dawne budownictwo drewniane z tych okolic, zanikające już
zwyczaje regionalne związane z różnymi porami roku i wydarzeniami z życia wsi:
poszczególne chaty w skansenie ustrojono tak, jak ongi przybierano je w dzień
Wigilii, zapustnych zabaw, wesel, chrzcin, a nawet pogrzebu. Zwiedzając park
zwróćcie uwagę na złowróżbne freski w salonie dworku i nawiedzaną łemkowską
chatę..
.:: Rycerz z Melsztyna ::.
Na szczycie najwyższego z
łagodnych wzgórz, schodzących nad brzeg Dunajca, wznosił się za czasów Łokietka
niewielki warowny gródek - jedna z fortec strażniczych, broniących szlaku
handlowego i wojennego, wiodącego doliną Dunajca. Kilkadziesiąt lat później,
około roku 1340, kasztelan krakowski, Spycimir Leliwita, Spytkiem zwany,
wybudował w tym miejscu ogromny zamek. Spycimir Leliwita, gorliwy stronnik
Łokietka z czasów walk o zjednoczenie państwa polskiego, cieszył się
życzliwością zarówno króla Władysława jak i jego syna, Kazimierza Wielkiego.
Łokietek nadał mu godność wojewody i urząd kanclerza, Kazimierz - powierzył
zarząd królewskiego skarbu. Syt zaszczytów i chwały Spytek
zadbał o powiększenie swych dóbr. Kazał karczować lasy nad rzeką Białą i
Dunajcem, a na wydartych puszczy ziemiach osiedlał osadników. Na 10 lat przed
wzniesieniem rodowej siedziby w Melsztynie, nadał prawa miejskie osadzie zwanej
Tarnów, dając jej swój własny herb Leliwa: półksiężyc z gwiazdą na błękitnym
polu. Syn przyjaciela dwóch królów -
Jan - poszedł w ślady ojca. Za czasów Kazimierza doszedł do najwyższej godności
w Polsce - był kasztelanem krakowskim. Pomnożył też rodzinne dobra; umierając
przekazał swemu synowi 3 miasta i 32 wsie. Trzeci z rodu, Spytko II
Leliwita, miał sławą i znaczeniem przyćmić splendory ojca i dziada. Nie doszedł
jeszcze do lat osiemnastu, kiedy mianowano go wojewodą krakowskim. Za zasługi
przy wprowadzeniu na tron Jadwigi otrzymał liczne włości na Śląsku i część
Podola jako lenno. Jakby nie dość jeszcze było tych zaszczytów, poślubił
najpiękniejszą i najbogatszą dwórkę królowej - Elżbietę, córkę wielkorządcy
Siedmiogrodu Emeryka Laczkwi. Ten, ponoć szczęśliwy, związek trwał lat
dwanaście. W roku 1399 Spytko zginął w bitwie z Tatarami pod Worsklą, a wdowa
opłakawszy męża poślubiła śląskiego Piasta, księcia ziębickiego Jana. Dwie córki
Spytka Elżbieta wydała za mąż równie świetnie. Obie sięgnęły po książęce mitry:
Jadwiga została żoną Bernarda, księcia na Niemodlinie, a Katarzyna złączyła
swoje losy z Januszem II Młodszym, władcą części Mazowsza. Melsztyn i okoliczne dobra
przeszły na synów: noszącego rodowe imię Spytka IV i jego brata Jana, który w
młodym jeszcze wieku poległ w walkach z Turkami pod Gołubcem. Spytko IV ożenił
się z Beat ryczą, córką wielkopolskiego magnata Dobrogosta z Szamotuł - jednego
z pierwszych Polaków, którzy zostali wyznawcami Jana Husa.
Młoda para przebudowała zamek
w 1461 roku, nadając mu charakter wielkopańskiej rezydencji. Pod wpływem teścia
i żony pan na Melsztynie skłaniać się zaczął ku nauce czeskiego reformatora, co
wywołało niechęć wielu duchownych. Kiedy po śmierci Jagiełły na tron wstąpić
miał syn jego, małoletni Władysław, a biskup Oleśnicki stanąć u jego boku jako
pierwszy doradca, Spytko sprzeciwił się temu. Wszechwładny biskup zagroził
rzuceniem nań klątwy z powodu wyznawania nauki Husa. Wrogość pomiędzy panem z
Melsztyna a biskupem wzrosła i zakończyła się utworzeniem w 1439 roku
konfederacji, zawiązanej w Nowym Mieście Korczynie, a mającej na celu "naprawić
szkody wynikłe z winy młodego wieku króla Władysława i zgubnego wpływu jego
złożonej z prałatów rady". Wynikiem konfederacji była
bitwa pod Grotnikami (1439 r.), w której Spytko i jego stronnicy ponieśli
klęskę. Nad ciężko rannym rycerzem odprawiono sąd, ogłaszając go zdrajcą. Ciało
nieszczęsnego, odarte ze zbroi i szat, leżało przez trzy dni na polu walki,
zanim wdowie i dzieciom zezwolono je pogrzebać. Trzeba przyznać, że biskup
Oleśnicki nie mścił się na żonie i potomkach swego adwersarza. Zwrócił im
obłożone sekwestrem dobra, a gdy wdowa i synowie Spytka wyrzekli się "husyckich
błędów", zajął się ich losem. Młodzi Melsztyńscy gorliwie
pokutować zaczęli za ojcowskie winy. Starszy, Jan, wybrał stan duchowny.
Młodszy, Spytko V, chciał pójść w jego ślady, lecz uproszony przez matkę zrzucił
suknię kleryka i poślubił, słynącą nie tyle z urody co cnót i pobożności,
Katarzynę Giżycką. Był to ostatni okres świetności rodu. Spytko V gościł w
Melsztynie ludzi nauki i sztuki. Pobożność nie przeszkadzała mu w gromadzeniu
świeckich ksiąg i obrazów; przyjaźnił się z wieloma światłymi ludźmi z
królewskiego dworu. Między innymi we Melsztynie przebywał przez rok kronikarz
Jan Długosz, odsunięty w owym czasie od królewskich łask. Na Spytku V, a raczej na jego
potomstwie, zakończyła się świetność rodu. Dwaj synowie zaprzepaścili ojcowską
fortunę, a starszy z nich, Jan, sprzedał w 1511 roku zamek Melsztyn Jordanowi z
Zakliczyna. Melsztyn przechodził później z rąk do rąk, w roku 1771 był fortecą
konfederatów barskich, zdobyty i spalony przez wojska rosyjskie stał się ruiną
zamieszkiwaną przez sowy, nietoperze i... zjawy.
Dziś na szczycie góry
pozostała tylko kamienna wieża, część murów zamku i wejście do lochów,
prowadzących ponoć aż do Zakliczyna. Jak opowiadają, na wąskiej,
kamienistej drodze, wijącej się zboczem góry, spotkać można wieczorami postać
konnego rycerza w zbroi, jadącego z rozwianym proporcem w kierunku zamku. Czasem
znów da się słyszeć przybliżający się tętent kopyt oddziału konnego, a na murach
zamkowych pojawia się zjawa kobiety w bieli. Pani Joanna O. z Warszawy,
spędzająca wakacje w pobliskim Zakliczynie, wybrała się pewnego dnia ze swymi
synami do Melsztyna. Spędziwszy dzień u stóp zamkowej góry, postanowili - jako
że wieczór był ciepły, a noc zapowiadała się jasna - obejrzeć wschód księżyca ze
szczytu wzgórza. Kiedy schodzili zapadł już zmrok. Naraz do ich uszu doszedł
odgłos kopyt. Przypuszczając, że to któryś z okolicznych rolników prowadzi
konia, spokojnie schodzili w dół. Nagle tuż przed nimi pojawiła się wyniosła
postać mężczyzny w rozwianym ciemnym płaszczu, pędzącego na karym. koniu.
Zaskoczeni cofnęli się na pobocze ścieżki. Jakież było ich zdumienie gdy postać
- w ich oczach - jak gdyby rozwiała się w powietrzu.
OPOWIEŚCI O DUCHACH POLSKICH ZOSTAŁY
ZAMIESZCZONE ZA ZGODĄ AKTORÓW.
|
|
|
LEKSYKON |
|
|
*
ANKOU: widmo śmierci, chodzące wraz z wózkiem i zbierające dusze niedawno
zmarlych, występuje najczęściej w Anglii i Francji.
*
BANSHEE: duch żeński, który zwiastuje śmierć członków niektórych
irlandzkich i szkockich rodów. Tuż przed czyjąś śmiercią, Banshee zaczyna
rozpaczliwie jęczeć i płakać Podobno Banshee ukazał się pewnemu Irlandczykowi
przepowiadając śmierć prezydenta Stanów Zjednoczonych Kennedy'ego w 1963 roku.
*
BARGUEST -pies-widmo, przynosi śmierć wszystkim, którzy go ujrzą. Jest to podobno
wielki kudłaty, czarny zwierz o oczach jak spodki. Najczęściej widywany jest w
pobliżu cmentarzy. Ma dysponować nadprzyrodzonymi mocami. Psy te widywano w
wielu miejscach Anglii i Francji.
* Drugie ciało
- 1 - Ciało wydzielone w stanie asomatycznym, będącym pierwszą fazą zjawiska
eksterioryzacji (stanu egzosomatycznego). Drugie ciało w początkowym etapie
powstawania jest niewidoczne, osoba ulegająca eksterioryzacji traci wówczas
zdolność dotykania przedmiotów, ręce jej "przechodzą" przez ciała materialne.
Przejście od stanu asomatycznego do drugiej fazy eksterioryzacji stanu
parasomatycznego, a tym samym przejście wydzielonego ciała w ciało
parasomatyczne jest bardzo płynne i zależy od warunków, w jakich się one
manifestują. Niektórzy autorzy amerykańscy, np. Sylvan J. Muldoon (ur. 1902) i
Robert A. Monroe (ur. 1915) sądzą że w obu przypadkach chodzi jedynie o stopień
zagęszczenia energii, dlatego też drugi z wymienionych autorów uważa, że stanowi
asomatycznemu towarzyszy wydzielenie tzw. Drugiego Ciała posiadającego określoną
masę i ciężar. 2 - Ciało utożsamiane niekiedy z ciałem parasomatycznym.
* Duchy dobre
- Ich naczelne cechy to: panowanie ducha nad materią i pragnienie dobra. Ich
jakość i umiejętność praktykowania dobra mają związek ze stopniem rozwoju, który
osiągnęły: jedne posiadają wiedzę, inne mądrość i dobroć, zaś te najbardziej
rozwinięte odznaczają się wiedzą i przymiotami moralnymi. Ponieważ jeszcze
zupełnie nie wyzbyły się one swej materialności, zawierają w sobie pewne ilości
pozostałości życia cielesnego, które uwidaczniają się czy to w ich mowie, czy w
obyczajach. Gdyby nie to, byłyby Duchami doskonałymi. Rozumieją one Boga i
nieskończoność, i korzystają już ze szczęścia ludzi dobrych. Cieszą się z dobra,
które czynią i w chwili, gdy uda im się zapobiec złu. Łącząca je miłość jest dla
nich źródłem ogromnego szczęścia, którego nie zakłóca zazdrość, wyrzuty
sumienia, czy jakiekolwiek z nieszlachetnych uczuć dręczących Duchy trzeciego
rzędu. Jednak wszystkie one muszą przejść próby, by osiągnąć absolutną
doskonałość. Jako Duchy tchną one w ludzi dobre myśli; zawracają ich ze złej
drogi; ochraniają osoby, które zasługują na ich ochronę; likwidują wpływ Duchów
niedoskonałych na osoby, którym wpływ ten nie odpowiada. Ludzie animowani przez
te Duchy są serdeczni, nie znają nienawiści, zazdrości czy zawiści, czynią dobro
z miłości do dobra. Do tego rzędu należą Duchy zwane popularnie dobrymi
geniuszami, geniuszami opiekuńczymi, Duchami dobra. W dawnych czasach uznawano
je za czyniących dobro bogów.
* Duchy
dobroczynne - Ich główną cechą jest dobroć. Chętnie robią
one przysługi i ochraniają ludzi, lecz ich wiedza nie jest szeroka; ich rozwój
dokonał się bardziej w kierunku moralnym niż intelektualnym.
* Duchy
erudycyjne - Wyróżnia je głównie zasób ich wiedzy. Zajmują
się one nie tyle moralnymi, co naukowymi sprawami, w kierunku, których wykazują
wiele zdolności. Traktują naukę jedynie z punktu widzenia jej pożyteczności, nie
łącząc z nią pasji właściwych Duchom niedoskonałym.
* Duchy
lekkomyślne - Są to Duchy niewykształcone, lubiące
oszukiwać dla żartu, nieświadome konsekwencji swych czynów, kpiarsko usposobione. Mieszają się do wszystkiego, na wszystko mają odpowiedź, zupełnie
nie przejmując się prawdą. Zabawiają się dostarczając niewielkich przykrości i
niewielkich radości; wymyślają wyzwiska; przy pomocy żartów i oszustw
wprowadzają w błąd tylko dla kawału Są one uzależnione od Duchów wyższych, wobec
których spełniają funkcje służebne. Komunikując się z ludźmi używają mowy
dowcipnej i żartobliwej, lecz prawie zawsze ogólnej. Wykorzystują one manie i
śmieszne przywary niektórych osób, aby je napiętnować w sposób zgryźliwy i
sarkastyczny. Przybierają sobie dziwaczne imiona, co czynią raczej dla zabawy
niż ze złośliwości.
* Duchy
najwyższe - Przeszły one wszystkie stopnie hierarchii i
wyzbyły się wszystkich materialnych nieczystości. Osiągnąwszy doskonałość
dostępną jakiemukolwiek stworzeniu nie muszą już doświadczać prób i cierpień.
Nie musząc wcielać się w zniszczalne ciała, żyją wiecznym szczęściem w łonie
Boga. Doświadczają niemożliwego do opisania szczęścia, ponieważ nie dręczą ich
już potrzeby życia materialnego. Lecz szczęście to nie jest bynajmniej
korzystaniem z jakiejś monotonnej bezczynności, doznawanej wiecznie. Duchy te są
wysłannikami i współpracownikami Boga, którego polecenia wypełniają, by utrzymać
harmonię we wszechświecie. Panują one nad wszystkimi Duchami niższymi od siebie;
pomagają im w doskonaleniu się i wyznaczają im zadania. Cudownym zajęciem Duchów
czystych jest wspieranie ludzi, gdy ci odczuwają ból, kierowanie ich ku dobru i
ku odkupieniu błędów, które oddalają ludzi od najwyższego szczęścia. Duchy te
nazywamy czasem ,Aniołami, Archaniołami, Serafinami.
* Duchy
neutralne - Te nie są wystarczająco dobre, aby czynić
dobro, ani wystarczająco złe, aby czynić zło. Przechylają się one na jedną lub
na drugą stronę i nie wybijają się ponad przeciętność ludzką, czy to pod
względem moralnym, czy intelektualnym. Czują się związane ze sprawami ziemskimi
i tęsknią do banalnych uciech tego świata.
* Duchy
nieczyste - Skłaniają się one ku złu i jest ono ich
głównym zajęciem. Jako Duchy oddziałujące na ludzi czy to poprzez inspirację,
czy w komunikatach na seansach spirytystycznych dają one zdradliwe rady, sieją
niepokój i wzajemną nieufność. Nakładają wszelkie maski, by oszukać. Związują
się z ludźmi o wystarczająco słabych charakterach, by czynić ich wykonawcami
swych sugestii, mając na celu ruinę tych ludzi. Cieszą się, opóźniając rozwój
tych nieszczęśliwców, którzy przegrywają we wszelkiego rodzaju próbach
życiowych. Duchy tej klasy można stosunkowo łatwo rozpoznać w ich komunikatach
przekazywanych na seansach. Przepojone są one trywialnością i brakiem
delikatności w wyrażaniu myśli, co zarówno u Duchów, jak i u ludzi jest zawsze
znakiem moralnej i intelektualnej niższości. Ich komunikaty ukazują
nieszlachetność ich skłonności. Nawet, jeśli Duchy te używają mądrych mów by nas
oszukać, w końcu zdradzają swe pochodzenie, bo nie potrafią odgrywać tej farsy
przez dłuższy czas. Niektóre ludy uczyniły z nich złośliwych bogów; inne
nazywają je demonami, złymi geniuszami czy Duchami zła. Ludzie animowani przez
takie istoty wykazują skłonności do wszelkich niegodziwości, które z kolei
procentują negatywnymi pasjami i cechami charakteru: lubieżnością,
okrucieństwem, hipokryzją, chciwością, skąpstwem, zakłamaniem.
* Duchy
niedoskonałe - Według spirytystów duchy, które
charakteryzuje: skłonność ku złu, duma, egoizm i wszelkie wywodzące się z tych
cech złe pasje, potrafią przekazywać jedynie fałszywe i niekompletne idee,
wywołują zawiść i zazdrość wśród ludzi. Dzielą się na pięć podstawowych klas: 1
- Duchy nieczyste - skłaniają się ku złu i jest ono głównym przedmiotem ich
zajęć. Jako duchy nakłaniają do nieprawości, sieją niepokój i wzajemną
nieufność, nakładają wszelkie maski by oszukać. 2 - Duchy lekkomyślne - skłonne
do oszustw, szyderczo nastawione, wtrącają się do wszystkiego, na wszystko mają
gotową odpowiedź, zupełnie nie przejmują się prawdą, wprowadzają w błąd swoimi
kłamstwami i żartami. 3 - Duchy pseudo-światłe - posiadają szerokie wiadomości,
lecz na próżno wierzą, że wiedzą więcej niż jest w rzeczywistości. Przebija
przez nie dufność, duma, zawiść i upór. 4 - Duchy neutralne - nie wybijają się
pod względem intelektualnym, moralnym, czują się związane ze sprawami świata
materialnego, za którym stale tęsknią. 5 - Duchy stukające.
* Duchy
nieporządne - Właściwie klasa ta nie zawiera Duchów
odznaczających się jakimiś specjalnymi cechami charakteru. Została ona
wyodrębniona ze względu na ich specyficzne zachowania podczas seansów i
manifestacji spontanicznych. Duchy te mogą równie dobrze należeć do takiej czy
innej klasy trzeciego rzędu. Manifestują one swą obecność najczęściej przy
pomocy efektów fizycznych, takich jak stukanie, ruchy i nienormalne
przemieszczenia ciał bezwładnych, falowanie powietrza itp. Bardziej niż
pozostałe Duchy wykazują swe przywiązanie do materii i zdaje się, że to właśnie
one w wielu wypadkach wywołują liczne zmiany zachodzące na kuli ziemskiej, a to
za sprawą posiadania umiejętności oddziaływania na powietrze, wodę, ogień i
ciała stałe. Wszystkie Duchy potrafią wywołać tego typu zjawiska, lecz Duchy
wyższe zwykle "zlecają" ich wykonanie Duchom niższe] kategorii, które są
bardziej przydatne do spraw materialnych niż intelektualnych. Duchy wyższe
korzystają z usług Duchów tej klasy.
* Duchy
pseudo-światłe - Posiadają one szeroką wiedzę, lecz na
próżno wierzą, że wiedzą jeszcze więcej. Posiadając pewne doświadczenie w
niektórych dziedzinach nadają swym komunikatom poważny ton, co jednak wprowadza
nas w błąd. Ich umiejętności i wiedza są najczęściej tylko uprzedzeniami i
wyobrażeniami wyniesionymi z ich ziemskiego istnienia. Jest to pomieszanie kilku
prawd z absurdalnymi błędami, przez które prześwieca zarozumiałość, duma,
zazdrość i upór, od których Duchy te jeszcze się nie uwolniły.
* Duchy wyższe
- Te ze swą wiedzą łączą mądrość i dobroć. Ich mowa wyraża iedynie serdeczność;
jest zawsze godna i często przepiękna. Wyższość tych Duchów ponad innymi pozwala
im na przekazanie nam właściwej wiedzy na temat spraw świata bezcielesnego, w
granicach tego, co wolno człowiekowi wiedzieć. Chętnie porozumiewają się z
ludźmi, którzy szczerze szukają prawdy i których dusze wystarczająco uwolnione
są od ziemskich powiązań, by mogli oni tę prawdę pojąć. Odwracają się od tych,
którzy wywołują je powodowani tylko ciekawością, czy od tych, którzy pod wpływem
materii odchodzą od praktykowania dobra. Gdy wyjątkowo wcielają się na Ziemi,
przybywają one spełnić jakąś misję, a dla nas są uosobieniem typu doskonałości,
do jakiego dąży ludzkość na tej planecie.
|
|
|
|
|
|
AUTOR:
SATANIST |
|
|
|
|
|
 |