|
Trudno określić, kiedy do tzw.
„krajów Zachodu” dotarły legendy o żywych trupach. Pokusiłabym się o
stwierdzenie, że można je datować na czasy niewolnictwa, a więc na XVII-XVIII
wiek, kiedy to sprowadzani z Haiti Murzyni przynieśli ze sobą swoje wierzenia.
Haitańska religia voodoo, z którą kojarzy się zombie, została zaadaptowana do
świadomości zachodniej i wraz z rozwojem kultury popularnej stała się pożywką
dla twórców gier, scenarzystów, pisarzy, rysowników. Warto tu jednak zaznaczyć,
że owe „zachodnie” żywe trupy już dawno zerwały swoje więzi z haitańskimi
wierzeniami, a z ich pochodzeniem bokorzy, czyli szamani voodoo, nie mają już
nic wspólnego. W mojej pracy zajmę się analizą kinowych wariacji motywu „żywej
śmierci” w kulturze masowej. Wspomnę także o grach komputerowych, wśród których
gry poświęcone tematyce żywych trupów stanowią mocną, liczącą duże grono
wiernych fanów grupę, a także o słynnym zespole Cannibal Corpse, którego dorobek
artystyczny inspirowany jest w dużej mierze tematyką zombie.
Pierwsze filmy o tematyce „żywej
śmierci” pojawiły się już w latach 30-tych, ale dopiero od lat 60-tych ubiegłego
wieku można mówić o „boomie” na żywe trupy. Legendarny już film Night of the
Living Dead (1968), wyreżyserowany przez George’a Romero, chyba
najsłynniejszego, legendarnego twórcę filmów o tej tematyce, stał się
prekursorem gatunku. Nie tylko przetarł on szlaki dla kolejnych twórców filmów o
zombie, ale również sam motyw „żywej śmierci” został nieco przeformułowany.
Podczas gdy pierwszy film o tej tematyce – White Zombie (reż. Victor Halperin),
jak również filmy nakręcone później , wciąż łączył zombie z voodoo, z magią, z
mrocznymi siłami, Romero porzucił te powiązania na rzecz czynników zewnętrznych,
w przypadku „Nocy…” była to katastrofa nieznanego satelity, który rozbił się na
Ziemi, a doniesienia o umarłych powstających z grobów pojawiły się po owej
katastrofie. To od filmu Romero, który należy obecnie do klasyki „zombie movies”,
jak i do klasyki horroru, rozpoczął się boom na żywe trupy, które na stałe
weszły do kultury masowej.
Różnorodność potraktowania
tematyki żywej śmierci przez twórców kina wynikła zapewne z faktu, że fenomen
zombie pozwala na dość luźne wysnucie wizji artystycznej. I to zarówno jeśli
chodzi o pytania dotyczące pochodzenia żywych trupów jak i ich zachowanie,
wygląd, działania, związki z ludźmi. Oglądając kilka różnych produkcji o tej
tematyce natrafić można na ogromną różnorodność w obrębie jednego motywu, można
by powiedzieć, że od wyobraźni twórców zależy, jakie będą zombie w ich filmie.
Chciałabym dokonać takiego porównania na podstawie kilku filmów z gatunku zombie
movies.
„Noc żywych trupów” Romero to film
niskobudżetowy. Ukazane w nim krwiożercze zombie nie straszą już tak, jak
straszyły w latach 60-tych, a to z powodu braku efektów specjalnych, do których
my jako odbiorcy kina XXI wieku jesteśmy przyzwyczajeni. Mroczny klimat filmu,
świetnie ukazany nastrój zagrożenia i nieustannie towarzyszące widzowi napięcie
to już za mało, by przestraszyć. Skonfrontowana z kolejnymi częściami trylogii
Romero, czy choćby z najnowszą jego produkcją – apokaliptyczną Land of the Dead,
wydaje się zaledwie lekkim wprowadzeniem do innych produkcji gatunku. Tzw. filmy
gore, czyli krwawe, ohydne, pełne okrucieństwa i hektolitrów sztucznej krwi w
pewnym okresie związały się z gatunkiem zombie movies. Ich prekursorem był Lucio
Fulci – włoski twórca zombie movies z lat 70-tych i 80-tych, dla którego filmów
gore jest warunkiem sine qua non. Jego filmy, bezlitośnie okrojone przez
cenzurę, są obecnie klasyką gatunku gore zombie movies i choć na transmisję ich
w telewizji publicznej nie ma co liczyć stanowią one perłę w każdej kolekcji
fana filmów o żywych trupach. Kręcone dwie dekady później kolejne części
inspirowanej trylogią Romera serii Return of the Living Dead również należą do
obu tych gatunków. Okrucieństwo i brutalność w ukazaniu żywych trupów w filmach
z tej serii została przerysowana do granic możliwości: paradoksalnie zombie
zostały obdarzone ogromną siłą fizyczną, a sposoby, w jakie mordują swoje ofiary
- posunięte do granic brutalności. Być może nie są tak obrzydliwe jak filmy
Fulciego, ale zdecydowanie są to filmy dla widzów o mocnych nerwach i żołądkach.
Należy zauważyć, że zombie movies
z lat 90-tych pozostawały w ścisłym związku z gore movies, dopóki powiązanie to
nie straciło na popularności. Kino z motywem żywej śmierci z początków XXI wieku
zerwało swoje związki z kinem gore, a twórcy skupili się na elementach innych
niż ukazywanie krwi i okrucieństwa.
Wykorzystanie efektów specjalnych
jest niewątpliwie istotnym elementem filmów o żywych trupach, jako że twórcy
chcą swoje filmy uczynić możliwie najbardziej wiarygodnymi. Słynna już scena z
Land of the Dead, gdzie zombie maszerują do miasta po dnie rzeki, scena porodu z
nowej wersji Dawn of the Dead, sceny z Resident Evil czy nawet z komedii Shaun
of the Dead – wszystkie one byłyby niewykonalne w czasach, gdy swój pierwszy
film o żywych trupach kręcił George Romero. Wachlarz możliwości, jaki pojawił
się wraz z rozwojem technik filmowych, dał twórcom zombie movies ogromne pole do
popisu. To właśnie dzięki efektom specjalnym możliwe było ukazanie gore w
filmach z serii „Powrót żywych trupów”. To, w jaki sposób twórcy wykorzystają
możliwości techniczne w swoich filmach, owocuje później zaklasyfikowaniem filmu
do gatunku lżejszych zombie movies bądź gore zombie movies. Co ciekawe, można
łączyć gore oraz elementy komedii, co daje często bardzo interesujący efekt
końcowy. W filmie „Braindead” (1992) Petera Jacksona żywe trupy zostały ukazane
w krzywym zwierciadle. Elementy gore są w filmie obecne i to bardzo licznie, a
jednak film jest lekki i zabawny, choć nie wykracza poza ramy gatunku.
Podobnie jest z nakręconą ponad
dekadę później angielską komedią Shaun of the Dead, gdzie angielski humor twórcy
połączyli z horrorem gore, jednak elementy komedii romantycznej uplasowały film
na pozycji prekursora nowego podgatunku.
Warto tutaj również wspomnieć o
tym, że nie tylko na Zachodzie kręci się komedie o żywych trupach – niedawno
nakręcona japońska komedia Tokyo Zombies daje nam dowód na to, jak głęboko motyw
żywej śmierci tkwi w kulturze masowej. Zaadaptowanie zombie do realiów
współczesnej Japonii było być może ryzykowne, ale okazało się wykonalne. Pomysł
wykorzystywania zombie do nielegalnych walk - zapasów z żywymi, jako że sport
ten jest bardzo popularną rozrywką w Japonii, daje nam obraz tego, jak rodzima
kultura potrafi przeformułować to, co zapożyczone i wyhodować z tego coś na
własnym gruncie.
Kwestia pochodzenia żywych trupów
oraz cech je wyróżniających zostały w Hollywood otoczone niemalże kultem. Słowo
„zombie” zawiera w sobie pewną wizję artystyczną istoty fantastycznej i tej
wizji mniej lub bardziej trzymają się twórcy filmów o żywej śmierci. Wizja ta
może również zostać całkowicie zmodyfikowana, co owocuje filmem z pogranicza
gatunków. Tak było w przypadku angielskiej produkcji 28 Days Later, który nie
jest wprawdzie filmem o zombie, ale zarówno fabuła jest typowa dla gatunku jak i
bohaterowie są do żywych trupów bardzo zbliżeni. Tajemniczy wirus furii, który
przynosi światu apokalipsę, zmieniając ludzi w opętane żądzą mordu,
nieracjonalne stworzenia, budzi jednoznaczne skojarzenia. Wprawdzie w filmie
słowo „zombie” zostało zastąpione słowem „zarażeni”, którzy są szybcy, silni i
jak najbardziej żywi, ale pomijając ten element można byłoby „28 dni później”
uznać za zombie movie. Zresztą kwestia poruszania się żywych trupów również
doczekała się modyfikacji – w remake’u „Świtu żywych trupów” z 2004 po raz
pierwszy widzowie ujrzeli na ekranie biegające zombie. Twórcy przełamali
tradycyjną wizję żywego trupa na rzecz „odświeżenia” nieco przykurzonej
tematyki. Takie odważne odejście od wizji Romero było według mnie jedynie
kwestią czasu. Paradoksalnie – w pewien sposób od własnej wizji odszedł sam
ojciec gatunku, który w „Ziemi żywych trupów” uzbroił swoje żywe trupy w cechy,
których nigdy nie miały one posiadać, dzięki czemu ludzie mieli szansę z nimi
walczyć – w inteligencję i uczucia. W końcowej scenie żywe trupy, po dokonaniu
zemsty na żywych za zbrodnie, jakie popełnili, wracają spokojnie do swojego
dawnego „życia”. Inteligentny, charyzmatyczny można by rzec przywódca zombie
posiada uczucia wyższe charakterystyczne tylko dla żywych – za to odważne
potraktowanie tematu Romero został nagrodzony uznaniem fanów na całym świecie.
Po tych wszystkich przemianach wizerunku żywego trupa trudno się spodziewać, co
dalej wymyślą twórcy.
Współcześnie, gdy społeczeństwa
krajów Zachodu uległy daleko posuniętej komputeryzacji, a popularność gier
komputerowych dorównała popularności kina i telewizji (o ile jej nie przerosła),
motyw żywej śmierci dotarł również na ekrany komputerów. Prekursorem gatunku
była oczywiście legendarna już seria Resident Evil, która doczekała się
kilkunastu produkcji i wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. Jest to
tzw. „strzelanka”, której fabułę w dużym uproszczeniu można określić jako
eliminację zombie. Akcja dzieje się w różnych miejscach, ale misja do wykonania
jest za każdym razem identyczna – uwolnić świat od plagi żywych trupów i otoczyć
opieką ostatnich ocalonych. Seria doczekała się dwóch kinowych adaptacji.
Zachęceni sukcesem serii twórcy
gier postanowili wprowadzić pewną istotną dość modyfikację, aby przyciągnąć
fanów żywej śmierci do sklepów i komputerów – jako że z Resident Evil nie było
co konkurować konkurencyjni producenci wpadli na pomysł, by motyw zombie w grze
„wywrócić do góry nogami”. W grach Stubbs the Zombie oraz Possession gracz
zamiast w uzbrojonego po zęby żołnierza czy policjanta wciela się w… żywego
trupa. Pomysł ten okazał się strzałem w dziesiątkę dla obu produkcji. Pierwsza
to gra komediowa, a fabułę osadzono w alternatywnej Ameryce lat 50-tych, druga
to survival z elementami strategii, gdzie gracz wciela się w doskonałego,
wyhodowanego w wojskowym laboratorium zombie-żołnierza. W obu grach bohater
tworzy swoją armię zombie, którą potem może kierować, by osiągnąć swój cel – dla
tytułowego Stubbsa jest to odnalezienie ukochanej, dla wojownika – zemsta na
ludziach - swoich oprawcach.
Ciekawą rzeczą jest, że w grach z
gatunku przetrwał motyw zombie jako istoty związanej ze złem – w ostatniej
części serii Doom żywe trupy z piekła rodem wraz z innymi potworami z mroku
opanowują laboratorium i bazę wojskową na planecie, gdzie w jakiś sposób
nieopatrznie otwarto wrota do piekła. Podobnie w serii Blair Witch Project,
gdzie zombie związane były z indiańskimi demonami, które opanowały miasteczko i
okoliczne lasy. Jak można się domyślić, zadaniem gracza jest wytępienie żywych
trupów i pokonanie demonów ewentualnie jeszcze zamknięcie portalu do świata
śmierci i zła, by sytuacja już nigdy się nie powtórzyła.
O popularności gier z tego gatunku
świadczy pojawianie się co jakiś czas nowych produkcji: równocześnie z filmem
Romero wydano grę Land of the Dead: The Road to Fiddler’s Green, ponadto w ciągu
ostatniego roku powstały dwie inne: Dead Rising – interaktywna i dająca graczowi
wiele możliwości, o bardzo dopracowanej grafice oraz Dead Island. Liczne grono
fanów serii Resident Evil doczekało się w tym roku kolejnej części kultowej gry
firmy CapCom. Nowością w niej będzie wplecenie w fabułę elementów
okultystycznych, a więc jak widać zombie wracają do swoich pierwotnych korzeni.
Chciałabym ponadto wspomnieć, że
również literatura zaadaptowała na swój grunt motyw żywej śmierci. Kultowa
książka mistrza horroru Stephena Kinga – „Pet Sematary” traktuje o mocy
przywracania zmarłych do życia, którą posiada ziemia w pobliżu starego
indiańskiego cmentarza. Powstały także książki z gatunku apokaliptycznych
powieści o zombie, ale nie zyskały jak na razie zbyt dużej popularności. Od lat
nie próżnują w tym temacie twórcy komiksów, zarówno luźno adaptując motywy z
filmów Romero czy gier z serii Resident Evil, jak również w oparciu o własne
pomysły.
Ostatnią kwestią, jaką poruszę w
tej pracy będzie dorobek kontrowersyjnego zespołu z gatunku grind/gore metalu –
amerykańskiej grupy Cannibal Corpse. Zespół istnieje od przeszło dwóch dekad,
jest owiany legendą i ma liczne grono fanów na całym świecie. W marcu
koncertował w Polsce, także w Krakowie, gromadząc jak zwykle liczne grono fanów,
pośród których byłam również ja. Dlaczego piszę o nich w tej pracy – wystarczy
zerknąć na okładki ich płyt czy poczytać teksty. Motyw żywej śmierci jest
wszechobecny w ich twórczości, a obraz, jaki się wyłania z tych tekstów jest
raczej bliższy filmom Fulciego i kinu gore niż lekkim produkcjom z początku XXI
wieku. Brutalne, krwawe i obrzydliwe wizje zombie wyłaniają się z tekstów
piosenek: „Unleashing The Bloodthirsty”, „Coffinfeeder”, „The Undead Will Feast”,
„Living Dissection”, „Innards Decay”, „I Cum Blond”, „Addicted To Vaginal Skin”,
„Post Mortal Ejaculation”, „Return To Flesh”, „The Pick-Axe Murders”, „The
Bleeding”, „Unite The Dead”, „Bloodlands”, „Monolith”, „Festering In The Crypt”,
„Pit Of Zombies”. Wizje autora tekstów mogłyby doskonale posłużyć twórcy
ekstremalnego, szokującego filmu gore, jako że każdy tekst Cannibal Corpse jest
pewną historią – dopracowaną i kompletną. Pomijając szokującą tematykę taka
adaptacja motywu żywej śmierci jest według mnie adaptacją bardzo ciekawą.
Wiadomo, że twórcy kinowi nie mogliby pozwolić sobie na przeniesienie na ekran
takich wizji, ale nie zmienia to faktu, że tematyka zombie daje naprawdę ogromne
pole do popisu dla wyobraźni twórców kina, gier, literatury czy muzyki. Według
mnie choć wiele już widzieliśmy to tematyka w dalszym ciągu nie została
wyczerpana, a wiele pomysłów zasługuje na dalsze rozwinięcie. Fenomen żywej
śmierci w kulturze masowej jest jednym z najciekawszych, najdłużej obecnych i
dających mnóstwo możliwości zagadnień. Z zainteresowaniem będę obserwować dalszy
rozwój tej tematyki w każdej dziedzinie, w jakiej znajdzie się dla niej miejsce.
  |
|