|
Polski
pisarz Horroru i Fantastyki, poeta, recenzent. Ma na swoim koncie sporo
publikacji (Horror Online, Carpe Noctem, Esencja). Zadebiutował na naszym rynku
wraz z Dawidem Kainem ze zbiorkiem pod tytułem „Piknik w piekle”(2004). Jego
twórczość należy do gatunku miejskiej grozy, mocno osadzonej w naszych realiach,
poruszającej tematykę wiary, naszego społeczeństwa oraz miłości. W 2005 wraz z
Dawidem Kainem stał się laureatem konkursu literackiego organizowanego przez
wydawnictwo „Rebis”. Opowiadania Kyrcza epatują makabrą, okrucieństwem, a nawet
erotyką. Grobowy humor, groteska i turpizm zlewa się w jedną całość wraz ze
ciekawym spojrzeniem na naszą kulturę...
[zobacz
więcej]
VANDAL: Witam, od
debiutanckiego Pikniku w piekle w duecie z Dawidem Kainem minęły cztery
lata, wcześniej publikowałeś także na łamach rożnych periodyków. Czy uważasz, że
przez ten czas zmieniło się podejście wydawców do autorów literatury grozy?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Witaj! Cholera, już
cztery lata?! Nieźle ten czas zasuwa. No, ale wracając do pytania –
rzeczywiście, jakoś tak od roku czy dwóch coś drgnęło, może nie w mentalności
wydawców, bo ta nadal jest ukształtowana żądzą zarobienia pieniędzy, ale na
pewno w ich podejściu do grozy czy horroru. Ukazały się dwa tomy Księgi
strachu, Trupojad, Pokój do wynajęcia, na dniach pojawi się
Czarna kokarda, swą antologię przygotowuje też wydawnictwo Replika,
ogłaszane są tematyczne konkursy… Dzieje się coraz więcej, a myślę, że i coraz
ciekawiej. Poza tym nie należy zapomnieć o powstaniu Czachopisma – pierwszego
polskiego magazynu skupiającego tak fanów jak i póki co nielicznych
profesjonalistów związanych ze wspomnianą tematyką.
VANDAL:
Chciałbym się również dowiedzieć, skąd wziął się
koncept na tak realistyczne i groteskowe zarazem teksty? Czymś się inspirowałeś?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Jak słusznie
zauważyłeś, ciągnie mnie do groteski, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę
(doświadczyłem tego na własnej skórze), że jej nadmiar bywa niestrawny. Dlatego
staram się równoważyć ją realistycznymi, a nawet naturalistycznymi elementami.
Inspiracją dla części tych historii były moje własne przeżycia, pożywką innych
były zaszłości, które przytrafiły się moim znajomym, w znakomitej jednak
większości są to wyssane z głębi serca projekcje moich lęków i obsesji. A tych,
pomimo upływu czasu, jakoś wciąż nie mogę się pozbyć. Oczywiście czerpię pomysły
także z literatury, muzyki czy malarstwa, ale staram się, by nie były to
nachalne zapożyczenia, a jedynie pogłębienie tego, co sam mam do powiedzenia.
VANDAL:
Czy masz jakiś przepis na ofiarę, z którą
czytelnik może się identyfikować?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Z tym bywa ciężko.
Generalnie identyfikujemy się z postaciami, które w jakimś stopniu są do nas
podobne albo dają się lubić. Tymczasem ludzie różnią się od siebie, a tych
ewidentnie pozytywnych jest jak na lekarstwo. Ostatnio nawet usłyszałem zarzut,
że bohaterowie moich opowiadań są przedstawiani w sposób nie wzbudzający
sympatii. Po zastanowieniu muszę przyznać, że jest w tym sporo racji. Wynika to
być może z faktu, że sam często mam problemy ze zrozumiem czy akceptacją tego co
robią moi współplemieńcy.
VANDAL: Wielu
autorów ma pewną porę dnia, w której to najlepiej im się pracuje. Przykładowo
King zawsze pisze rano. Jak jest z tobą?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Pisać i kochać się
lubię o każdej porze. Tyle, że nie zawsze są na to odpowiednie warunki. Cóż, nie
samymi przyjemnościami człowiek żyje, przynajmniej większość ludzi musi męczyć
się z ciągnięciem lub pchaniem wózka zwanego codziennością. Dopóki pracuję
zawodowo, z konieczności muszę traktować literaturę jako wymagające i bardzo
ważne, ale jednak hobby. Zdarza się, że z braku czasu stworzenie opowiadania
zajmuje mi miesiące, a nawet lata. Jakimś wyjściem z tego jest pisanie w
duetach.
VANDAL:
No właśnie, czy możesz powiedzieć coś o wspólnej
pracy z Dawidem czy Łukaszami? Zdarzało się często, że wynikały z tego sprzeczki
i nieporozumienia?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Cóż, pisanie z każdym
z nich miało swoje plusy i minusy. Jak wszystko na tym ponoć najpiękniejszym ze
światów. Jeśli tworzy się w duecie, siłą rzeczy człowiek musi być elastyczny,
musi umieć pójść na kompromis. Z Dawidem Kainem napisałem około dwudziestu
opowiadań, z których większość ukazała się drukiem, niektóre zdobyły nagrody na
różnych konkursach… Później pisałem z Łukaszem Śmiglem, co z jednej strony było
przyjemnym, a z drugiej niezwykle frustrującym doświadczeniem, głównie ze
względu na to, że Łukasz jest typem autystyka, który potrafi nie odzywać się
przez pół roku, pochłonięty sobie tylko wiadomymi czynnościami. Jednak
generalnie jestem zadowolony z tych tekstów, które udało nam się dopiąć na
ostatni guzik, czyli po prostu dokończyć.
Osobnym rozdziałem są opowiadania, które piszę z Łukaszem Radeckim. Choć nigdy
nie mieliśmy okazji spotkać się „na żywca”, dogadujemy się świetnie. Myślę, że w
jakiś pokrętny sposób jesteśmy podobni do siebie. On, poza pisaniem, zajmuje się
tworzeniem muzyki, no a dla mnie także granie w kapeli było ważnym elementem
życia.
VANDAL:
No właśnie, na twojej oficjalnej stronie, można
wysłuchać paru kawałków Lusthausu. Muszę przyznać, że mają świetny klimat.
Mógłbyś powiedzieć coś więcej o tym zespole?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Założyłem Lusthaus jeszcze na studiach. Od początku grałem
w nim na basie, pisałem też teksty piosenek, co było dosyć trudne, przynajmniej
z kilku powodów. Raz, że mieliśmy wokalistkę, więc musiałem wczuwać się w punkt
widzenia płci pięknej, dwa, z założenia piosenki miały być o czymś głębszym,
niekoniecznie o dupie Maryni, trzy, że nasz rodzimy język nie jest aż tak
śpiewny, jak wydaje się amatorom śpiewania „Mydełka Fa” po przyjęciu flaszki na
twarz.
W
zespole udzielało się kilku utalentowanych muzyków, dzięki czemu powstawały
coraz bardziej udane kompozycje. Niestety, ciągłe zmiany składu doprowadziły do
tego, że to co było fascynujące, z czasem zaczęło męczyć. W końcu ile razy można
ćwiczyć te same piosenki z kolejnym bębniarzem, klawiszowcem czy gitarzystą? Z
bólem, bo z bólem, ale postanowiłem rozwiązać zespół i skoncentrować się na tym,
nad czym mogłem mieć kontrolę.
VANDAL:
Jak byś ocenił naszych rodzimych twórców grozy?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Tych z ugruntowaną
pozycją nie ma póki co zbyt wielu, z kolei tych, którzy dopiero próbują znaleźć
swoje miejsce na rynku, pojawiło się takie mrowie, że wskazanie na kogoś
konkretnego byłoby niekoniecznie uczciwym zagraniem, bo sugerowałoby, że mam
rozeznanie w nowościach. A tak nie jest, niestety. Rozumiem jednak, że domagasz
się nazwisk… Ze starych wyjadaczy niezmiennie cenię sobie Łukasza Orbitowskiego,
z tych nieco nowszych, wspomnianych już dwóch innych Łukaszów i Dawida, poza tym
Roberta Cichowlasa i Michała Galczaka… Ciekawie zapowiada się Bartosz Ryszowski,
którego dwa opowiadania z prawdziwą przyjemnością przeczytałem na Horror Online.
Z
pewnością ominąłem mnóstwo innych, obiecujących autorów, po prostu ze względu na
to, że nie miałem czasu zapoznać się z ich twórczością.
VANDAL:
Słyszałem, że obecnie nad czymś pracujesz.
Mógłbyś coś może powiedzieć o swoich nowych projektach?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Jeszcze w tym roku
światło dzienne powinien ujrzeć zbiór opowiadań, które napisałem wspólnie z
Łukaszem Radeckim, następne w kolejności są dwie moje powieściach, przy których
powolutku dłubię, zaangażowałem się w pewien projekt filmowy… Mnóstwo innych
rzeczy jest we wstępnej, że tak powiem, fazie, tak więc nie chciałbym rozgadywać
się na ten temat, by nie zapeszać.
VANDAL:
Nawiązując do tematyki opowiadań zbiorku
Horrorarium. Takie teksty jak Karmagedon, Dekalog czy Teraz
i na zawsze, porażają surowym stylem i splotem wydarzeń. Zaskakujący
klimatyczny finisz i niedopowiedzenia cechują twoją twórczość. Czy uważasz w
związku z tym, że stare płyty z kawałkami Le fanu, Lovecrafta czy Blackwooda nie
inspirują, że wypaliły się na amen?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Dziękuję za słowa
uznania… Wymienieni przez Ciebie pisarze stworzyli tak wiele absolutnie
intrygujących dzieł, że odwracanie się od ich dziedzictwa byłoby po prostu
głupotą, choć mnie osobiście bardziej kręcą nieco nowsi autorzy, tacy jak Peter
Straub czy Kathe Koja. Jak by nie spojrzeć na ten temat, czym więcej się czyta,
tym szersze ma się horyzonty. Oczywiście trzeba niekiedy też trochę pożyć,
doświadczyć czegoś nowego, postawić się w nowych sytuacjach, tak by po prostu
mieć o czym pisać, no i móc się w to wczuć.
VANDAL:
Jako że nadchodzi premiera polskiego horroru
Pora mroku masz zamiar wybrać się do kina i zaufać reżyserowi? Może to znak,
że coś się w naszej ubogiej kinematografii grozy w końcu ruszy?
Kazimierz Kyrcz Jr.: Oczywiście, bardzo
chętnie zobaczę Porę mroku, szczególnie że część jego akcji została
osadzona w zakładzie psychiatrycznym. Jak wiesz, niektóre z moich opowiadań
także rozgrywają się w takiej scenerii. Zresztą, patrząc na to co się dzieje
wokół czasami mam wrażenie, że cały świat jest jednym wielkim domem wariatów.
Ale to tak na marginesie. Wracając do Twojego pytania - myślę, że praca reżysera
jest tu najważniejsza, ale warto spojrzeć na powstawanie filmu w nieco szerszej
perspektywie. Chodzi mi o to, że nie wszystkie pozytywne elementy danego tytułu
są jego zasługą, i z kolei nie za wszystkie wpadki ponosi winę.
Spędziłem ostatnio sporo czasu na planie i przekonałem się, że produkcja filmu
jest niezwykle skomplikowanym przedsięwzięciem, gdzie w grę wchodzi całe mnóstwo
niemożliwych do przewidzenia czynników. Niezwykle ważny jest dobór ekipy
aktorskiej i realizatorskiej, ze szczególnym naciskiem na operatora, który - o
ile ma talent i doświadczenie – potrafi nadać kolejnym scenom smaku i głębi.
|
|