|
CZYM STRASZĄ LEGENDY MIEJSKIE?
Baśnie z tysiąca i
jednego miasta. Kiedy nastąpią nowe ataki terrorystów na USA? Czy
Bin Laden jest reinkarnacja Adolfa Hitlera? Mimo rozwoju nauki nasze
rozumienie świata opiera się coraz częściej na przesłankach
irracjonalnych - do takiego wniosku można dojść poznając niesamowite
teorie narosłe wokół wydarzeń ostatnich kilkunastu miesięcy. Są one
efektem setek witryn internetowych o tajemniczych wydarzeniach,
prasowych wzmianek - drwiących, i poważnych w tonie, a także
historii przekazywanych z ust do ust. Niekoniecznie prawdziwych, ale
zawsze wywierających wrażenie. Tak rodzą się legendy miejskie. Pogłoski o
niepokojących wydarzeniach pojawiają się z nieznanego źródła i
rozprzestrzeniają spontanicznie. Towarzyszą im zapewnienia:
przytrafiło się to synowi kuzynki mojej dentystki, koleżance
znajomego siostry. Zdanie: "To rzeczywiście spotkało przyjaciela
mojego przyjaciela", uważane jest za motto takich wstrząsających
historii. W 1968 folklorysta Richard Dorson nazwał je „Urban Legends”
- legendami miejskimi. Obecnie, wykorzystując dezorientacje i strach
Ameryki, uderzają one ze zdwojona mocą. Podatność, na ich siłę
sugestii, rośnie, gdyż wypadki ostatnich tygodni trudno tłumaczyć
racjonalnie.
WSPÓŁCZESNE MITOLOGIE
Legendy miejskie
często próbują wyjaśniać zjawiska wywołujące strach, oswajać procesy
niezrozumiale i tajemnicze dla szarych zjadaczy chleba. Czy NASA
kontaktuje się z pozaziemską cywilizacją? Czy naukowcy, na usługach
rządu USA, odkryli sposób na niewidzialność? Do miejskiego folkloru
zalicza się szeroki wachlarz opowieści, począwszy od historii o
duchach i wiecznie żywym Elvisie, a skończywszy na UFO i spiskowej
teorii dziejów. Na tych współczesnych mitach żeruje m.in. Chris
Carter w serialach Z Archiwum X i Millenium. Ceniony badacz legend
miejskich, Jan Harold Brunvand z Uniwersytetu w Utah, uznał je za
integralną cześć kultury anglosaskiej; jak wykazał, pierwotne wersje
znanych legend funkcjonowały w niektórych przypadkach już od
początku XX wieku. Jednak dopiero Internet rozpowszechnił je na
wielka skale, popularyzując zwłaszcza opowieści wywodzące się z
tradycji angloamerykańskiej. Wydaje się, że tam właśnie „Urban
Legends” wywierają największy wpływ na zbiorowe emocje i przejawiają
największe zróżnicowanie tematyczne. Zastąpienie
przekazu ustnego elektronicznym, spowodowało rozszerzenie zasięgu i
przyspieszenie rozpowszechniania się legend. Globalizacja przyniosła
ich ujednolicenie. Szybko rozprzestrzenił się specyficzny rodzaj
legend, najbardziej przerażający internatów: ostrzeżenia przed
nowymi, bardzo złośliwymi wirusami, które niszczą wszystkie dane w
komputerze. Skuteczność Internetu, jako przekaźnika wstrząsających
historii, opiera się przede wszystkim na rzeszach łatwowiernych
użytkowników - żółtodziobów, najmniej odpornych na siłę perswazji
legendy. Emaile zawierają zazwyczaj wezwanie do działania: "ostrzeż
przyjaciół", "wyślij wiadomość wszystkim, których znasz". Troskliwe
prośby powodują błyskawiczne rozprzestrzenianie się opowieści w
sieci. Po wydarzeniach w
Nowym Jorku pojawił się nowy gatunek miejskich mitów: jego siłą
napędową jest lęk, że w natłoku informacji przeoczone zostaną te
najważniejsze. Wiele internetowych pogłosek związanych z wrześniowym
terrorem opiera się na wierze, jakoby fundamentaliści sygnalizowali
zamiar przeprowadzenia zamachów (np. na specjalnych stronach WWW),
ale ich uprzedzenia lekceważono. W sieci krążyły też maile
ostrzegające przed atakiem terrorystów planowanym na Halloween.
Opowiadały historie narzeczonego pewnej Amerykanki, Afgańczyka,
który z dnia na dzień zniknął, ale zostawił list odradzający
korzystanie z samolotów 11 września i zakupy w centrach handlowych
31 października. W związku ze spełnieniem się pierwszej części
przepowiedni, tajemniczy autorzy listu zawiadamiają o groźbie
spełnienia się drugiej. Mimo zapewnień FBI, że zbadała sprawę, a
list zawierający informacje to oszustwo, paniki nie opanowano.
Niedawne ostrzeżenia przed terrorystycznymi atakami, planowanymi na
Halloween, można zaliczyć do coraz większej grupy miejskich legend o
litościwych zamachowcach, pragnących chronić potencjalne ofiary.
Podobnie jak pojawiająca się w Internecie opowieść o Angielce,
której uprzejme zachowanie wobec nieznajomego nagrodzono radą, by w
określonym dniu unikała pobytu w Birmingham. Tajemniczy Brytyjczyk i
afgański narzeczony z historii o Halloween uosabiają to samo: wiarę,
że dobre uczynki i altruistyczna postawa wobec bliźnich zawsze będą
docenione. Historie, w których drobna uprzejmość wobec obcego
człowieka zostaje nagrodzona z nawiązką, istniały od lat w miejskim
folklorze pod postacią legend o hojnych milionerach. Ich bohaterowie
byli obdarowywani drogocennymi dobrami; w najnowszej wersji nagroda
jest bezcenna, a mianowicie wiedza ratująca życie. Opisywane przez
urban legends wydarzenia nie zawsze rozgrywają się w wielkich
miastach, ale odzwierciedlają emocje i sposób myślenia
współczesnego, wielkomiejskiego społeczeństwa. Modyfikacje historii
o pacjentach, umierających co tydzień w pechowym, szpitalnym łóżku,
o narkotykowych dilerach, szmuglujących kokainie w ciałach martwych
niemowląt, albo o szczurach gnijących w daniach popularnych
restauracji to mity na miarę naszych czasów, wyrażające ukrywane w
podświadomości obawy. Brunvand uznał za głównych twórców i odbiorców
urban legends ludzi wykształconych, mieszkańców wielkich metropolii,
osoby młode - czyli grupy społeczne, skłaniające się ku
racjonalizmowi, odrzucające myślenie magiczne i przesądy.
Paradoksalnie, historie te odpowiadają na ich zapotrzebowania.
Wynika to być może z lęku, ze kontrola intelektu zabija w nas
poczucie pewnych wartości, które chcemy zachować. Miejskie legendy
pozostawią się wiec poza krytyczną refleksją; zdając sobie sprawę z
naiwności takich wierzeń, pragniemy równocześnie, aby ich moralne
przekazy nie podlegały rozumowej weryfikacji. Często działa tez
"efekt aureoli": wierzy się w legendy, bo źródło informacji budzi
respekt. Urban legends są poparte autorytetem renomowanej prasy,
publikującej je na swych lamach, a rozpowszechniający listy dodają
mu wiarygodności przez dopisek (AP) lub (Reuters). W przypadku
przekazu ustnego potwierdzenie historii wydaje się możliwe dzięki
wrażeniu, ze świadek wydarzeń (ciocia narzeczonej kolegi kuzyna)
znajduje się tylko kilka ogniw dalej.
POUCZENIA, GROŹBY, KARY
Podobieństwo urban
legends do przekazu mitologicznego lub religijnego ujawnia się w ich
pouczającym charakterze; niekiedy kończą się one morałem. W
miejskich legendach, dotyczących zamachów terrorystycznych w USA,
zaskakuje motyw potępienia materialistycznej kultury Zachodu.
Najwyraźniej widoczny jest w pogłosce, że na zdjęciach płonących
wież WTC można dostrzec oblicze szatana. To czytelna metafora: pożar
objął symbole kapitalizmu i cywilizacji opartej na kulcie pieniądza,
wizerunek diabła w szalejącym ogniu oznacza, ze były to miejsca jego
władania. Miejskie legendy zrodzone w umysłach ludzi wychowanych w
cywilizacji zachodniej, upodabniają się zatem przewrotnie do idei
terrorystów-samobójców, popychanych nienawiścią do amerykańskiego
systemu wartości. Przytoczona wyżej legenda jest przejawem typowego
z psychologicznego punktu widzenia zachowania: panika prowadzi do
odszukiwania portretów demonów na zdjęciach pokazujących śmierć i
inne tragedie. Niezrozumiałe katastrofy przypisuje się chętnie
ciemnym mocom, pozostającym poza człowieczą kontrolą.
Interpretowanie dramatycznych wydarzeń jako zsyłanej przez siły
wyższe kary, pozwala zachować wizje świata uporządkowanego, w którym
nie ma miejsca na bezzasadne cierpienia. Łatwiej się pogodzić z
tragediami, rozumianymi jako zasłużony odwet, wówczas, bowiem część
odpowiedzialności za nie przejmują ich ofiary - niejako zasłużyły
sobie na Boski gniew. To w pewnym stopniu wyjaśnia inna legenda
miejska, związana ze zniszczeniem Pentagonu. Na zgliszczach miała
być znaleziona nietknięta ogniem Biblia; historia jasno wskazuje, ku
jakim wartościom powinna się zwrócić Ameryka. (W rzeczywistości nie
było żadnej cudem ocalałej Biblii. Źródłem legendy stało się zdjęcie
nietkniętej książki na zgliszczach Pentagonu, z tym ze był to
potężnych rozmiarów słownik.) Cudowne wydarzenia pełnią w tego typu
przekazach ważną rolę: przedział między dobrem i złem staje się
czytelniejszy, gdy dokonują go siły nadprzyrodzone. Śmiertelna powaga
nie zawsze jednak cechuje miejskie legendy. Często przeplątają się w
nich elementy humoru i horroru. Nie wyklucza to wcale pouczającego
charakteru urban legends. Śmiech może oddziaływać silniej niż
strach, a ośmieszanie bywa jedyną bronią w walce z poczuciem
bezsilności. Wisielczy humor cechuje rozsyłaną w mailach legendę
miejską o Samie Bin Ladenie; nienawiść terrorysty do USA miałaby być
jakoby konsekwencja złośliwej uwagi o jego przyrodzeniu, wygłoszonej
dawno temu przez zaprzyjaźnioną Amerykankę. Ta opowiastka wpisuje
się w szeroki nurt legend kpiących z ludzkich przywar, zwłaszcza z
próżności. To jeden z najstarszych typów miejskich mitów. Chcecie
być piękni, to cierpcie; ale wiedzcie, że pewna kobieta umarła po
odwiedzeniu zbyt wielu solariów w krótkim czasie, a pewien mężczyzna
udusił się, bo miał zbyt ciasne dżinsy. Zdarzyło się też, że pająk
zaplątany w wymyślna fryzurę dziewczyny (inna wersja: w dredy
pewnego luzaka) ugryzł jej posiadaczkę ze skutkiem śmiertelnym.
Zmieszanie w legendzie elementów komicznych i tragicznych daje, jak
widać, piorunujący efekt. Większość tych
współczesnych mitów to rzeczy zmyślone od pierwszego do ostatniego
słowa, ale czasami mają podstawę w faktach. Kto nie słyszał o chorym
na raka chłopcu, Craigu, który marzy o dostaniu się do Księgi
Rekordów Guinnesa i prosi o przesyłanie mu pocztówek? Craig jest
obecnie studentem, cieszy się dobrym zdrowiem od prawie dziesięciu
lat. Ale szpital, w którym leżał, wciąż dostaje tysiące kart
pocztowych. Ostatnio furorę robi opowieść o innym, ciężko chorym
chłopcu: w emailach o tytule "Solidaridad con Brian" przeczytać
można apele o pomoc umierającemu Brianowi. Pomoc ma polegać na
rozsyłaniu elektronicznego listu jak największej liczbie osób. To
zadziwiające, jak wielu internautów wierzy w pozbawione sensu i
logiki zapewnienie, ze email - łańcuszek może stać się cudownym
lekarstwem na nieuleczalną chorobę. List o Brianie, wysyłany przez
coraz to innych ludzi, znajduje w swojej skrzynce średnio raz w
tygodniu. Fakt leżący u podstaw legendy może z czasem ulegać
modyfikacji i obrastać w szczegóły zmieniające pierwotna historie w
powiastkę z morałem. Osoby nieprzestrzegające społecznych konwencji
i tych, którzy naruszyli tabu, spotyka nieuchronna zguba (np.
kobietę przystrojoną w suknie, w którą wcześniej ubrano ludzkie
zwłoki czekała śmierć). Zresztą urban legends dotyczą przeważnie
tematów zakazanych: narkotyków, religii i polityki, seksu i śmierci,
a najlepiej mieszanki tych elementów. Swego czasu popularne były w
Internecie różne wersje opowieści o AIDS Mary oraz AIDS Johnie. John
spędził noc z piękną nieznajoma, a rano odczytał napis szminka na
lustrze: Witaj w świecie AIDS. Z kolei Mary zakochała się w czasie
wakacyjnego wyjazdu; kiedy wracała do domu, ukochany wręczył jej
pudełko. Zamiast oczekiwanego pierścionka zaręczynowego znalazła w
nim kartkę: Masz AIDS. Śmiertelna choroba to wdzięczny temat
miejskich legend - przedstawia się ją jako karę za rozluźnienie
obyczajów i rezygnacje ze społecznie akceptowanych postaw. Jej widmo
straszy przy każdej próbie odejścia od zastanego systemu wartości.
SKĄD WIESZ, CO JESZ?
Podstawowe
uczucia, do których odwołują się miejskie legendy, to strach przed
śmiercią i chorobami, industrializacja i technicyzacja oraz
nieufność wobec obcych grup etnicznych, potężnych ludzi i
organizacji. Zadatki na najszybciej rozwijającą się gałąź miejskich
mitów maja widma technologicznych tragedii. Strach budzi nasza
zależność od maszyn, które wymykają się spod kontroli i od ludzi,
którzy nieumiejętnie posługując się zdobyczami cywilizacji wywołują
tragedie. Stad historia pani sprzątającej w szpitalu, która
podłączyła do prądu odkurzacz odłączając respirator oraz opowieść o
policjantach, których radary doprowadziły do katastrofy samolotu.
Pole do popisu wyobraźni daje tez dziedzina, od której odsuwa nas
postęp cywilizacyjny i ciągły pospiech: przygotowywanie pożywienia.
Nie zawsze wiemy, co ląduje w naszych żołądkach. Ta niewiedza
uruchamia fantazje; wszystkie najsłynniejsze restauracje "fast food"
mają swoje legendy-nieprawdziwe, ale i tak odbierające apetyt.
Przyprawa z karaluchów to ulubiony motyw twórców fast - foodowych
mitów. Za najciekawszą legendę miejską dotyczącą barów szybkiej
obsługi można uznać historię o Frankenchicken, drobiowej odmianie
monstrum Frankensteina. Zmodyfikowany genetycznie drób, posiadający
np. trzy pary skrzydeł, miał wg niej zastąpić zwykle kurczaki na
fermach KFC, a restauracja zaniechała z tego powodu używania słowa
kurczak na określenie swych produktów. Wielka przyszłość
można też rokować historiom żerującym na lekach przed obcymi grupami
etnicznymi i różnego typu mniejszościami. Kilka miesięcy temu
krążyła w Internecie legenda miejska wywodząca się z lat '60. i
zanalizowana dokładnie przez Brunvanda. Ostrzega ona przed gangiem
gwałcicieli, którego członkowie zakradają się na tylne siedzenia
samochodów i atakują kobiety kierujące pojazdami. Legendę uznano za
seksistowską: bezradna, bierna ofiara jest we wszystkich wariantach
kobieta, natomiast czarny charakter i ewentualny wybawiciel (obydwaj
obdarzeni zdecydowaniem, sprytem i siłą fizyczną) to mężczyźni. Jest
tez inny podtekst: w większości wersji napastnik lub wybawiciel
(który początkowo wydaje się ofierze podejrzany) ma czarny kolor
skóry. Bywa tez opisywany jako odpychający w wyglądzie kierowca
ciężarówki. Ukazuje to, wg Brunvanda, obawę białych przedstawicieli
klasy średniej przed zagrażającymi bytowi społecznemu "intruzami".
Legenda może zawierać krytykę irracjonalnej wrogości społecznej:
wzorcowym zachowaniem w przytoczonym przypadku byłoby wysłuchanie
ostrzeżeń potencjalnego wybawiciela, mimo ze kolor jego skóry
wyzwala niechęć i nietolerancje.
WSZYSTKO SIĘ MOŻE ZDARZYĆ
Najbardziej ponuro
robi się, gdy rzeczywistość zaczyna naśladować fikcje. Zycie potrafi
dopisywać niespodziewane ciągi dalsze do zmyślonych dla siania
przestrachu opowieści. Tak ma się rzecz z rzekomym "wirusem
Klingermana", przed którym ostrzegały maile krążące w sieci juz w
ubiegłym roku. Ten nieznany medycynie wirus miał atakować z
tajemniczych niebieskich kopert, rozsyłanych w USA (poczta
tradycyjna, nie elektroniczna). Ostrzegawcze listy opisywalny
tragiczne skutki otwierania przesyłek z nadrukiem Fundacji
Klingermana: wszystkie ofiary wirusa hospitalizowano, wiele z nich
umarło. Po akcjach islamskich terrorystów takie proroctwa wydają się
jeszcze bardziej przekonujące. Wirus Klingermana co prawda nigdy nie
istniał - ale nieznane pocztowe przesyłki długo budziły w Ameryce
panikę. Roznoszony ta droga wąglik potwierdzał słuszność strachu
przed bronią biologiczna. Legendy miejskie brzmią czasem jak
urzeczywistnienie najkoszmarniejszych snów obywateli globalnej
wioski. Od dawna obecny był w nich motyw bezsilności wobec
zmasowanego ataku ukrytych przeciwników. Szok po zamachach
terrorystycznych proteguje uczucie bezbronności i podatność na
przekazy legend. Projekcja
zbiorowych lęków, jaka jest mit miejski, w kilku tragicznych
przypadkach znalazła również odbicie w postaci działań
naśladowczych. Przez wiele miesięcy powracały w USA ostrzeżenia
przed strzykawkami zakażonymi HIV, umieszczanymi w kinowych
fotelach. Później faktycznie zdarzył się przypadek umieszczenia tam
igieł. Zazwyczaj jednak
mity miejskie oddziałują w sposób mniej groźny - tak jak krążący w
Internecie od września mail "cytujący" apel prezydenta Busha do
amerykańskich kobiet. W związku z tym, ze muzułmańscy
fundamentaliści uważają za grzech oglądanie nagich ciał, panie
proszone są o wyjście w określonym dniu z domów w strojach Ewy.
Zdemaskowani terroryści wezmą nogi za pas.
(powyższy tekst pochodzi ze strony www.uniwersytet.uw.edu.pl i
został umieszczony za zgodą autorki, pani Katarzyny Andrejuk)
Martwy chłopak
Dziewczyna i jej
chłopak udają się na randkę do lasu, jego samochodem. Kiedy zrobili
to co mieli zrobić, chłopak wychodzi na chwile z samochodu celu
oddania moczu na pobliskie drzewo. Dziewczyna zostaje i czeka na
niego w samochodzie. Gdy po 5 minutach chłopak nie wraca,
zaniepokojona dziewczyna wychodzi i patrzy w ciemny las. Po chwili
zauważa mroczna postać mężczyzny, w której nie rozpoznaje swego
chłopaka. Przerażona wsiada do samochodu i go odpala - w trakcie tej
czynności słyszy dziwne skrzypiące drapanie po dachu samochodu, w
końcu wciska pedał gazu i odjeżdża by powiadomić policje. Gdy po
jakimś czasie wraca wraz z policja na miejsce, okazuje się, że
powiesiła własnego chłopaka, który był związany lina a w momencie
ruchu samochodu zawisł na drzewie. Drapanie w dach to były próby
powiadomienia, dziewczyny by nie ruszała.
Opiekunka do dziecka
Małżeństwo
wynajęło opiekunkę do dziecka na jeden wieczór. Nie zdawali sobie
jednak sprawy, ze dziewczyna jest pod wpływem LSD. Gdy po paru
godzinach nieobecności w domu zadzwoniliby upewnić się, że wszystko
w porządku, dziewczyna odebrała telefon i poinformowali ich, ze
wszystko jest świetnie a w tej chwili piecze indyka na kolacje.
Dopiero gdy skończyli rozmawiać uświadomili sobie, ze nie mieli w
domu indyka. Okazało się, ze dziewczyna upiekła ich dziecko.
Krwawa Mary
Opowieść mówi o
tym, że jeśli staniemy przed lustrem i wypowiemy czasem 3 razy lub
5, 9 i 13 słowo Krwawa Mary, za każdym razem obracając się w około
własnej osi a mówiąc patrząc w lustro, za ostatnim razem zjawi się
Mary i zrobi nam kuku. Opowieść stara jak wynalazek lustra,
wykorzystana przez twórców cyklu Candyman.
NASTOLATEK GINIE PODCZAS NIEUDANEGO
TRICKU NA KOLEJCE STRACHU
To prawdziwa
historia. (23 października 1990 roku, Chicago Tribune) 17-letni
Brian Jewell udawał wisielca w "kolejce strachu". Miał na szyi
pętle, którą zawiązano tak, że nie powinna się zaciskać. Kiedy
przejeżdżały wagoniki, robił z szubienicy krok w dół udając, że
wisi. Do tej pory trick udawał się za każdym razem. Operator kolejki
zaniepokoił się dopiero wtedy, kiedy Jewell nie wypowiedział swojej
kwestii, kiedy obok niego przejeżdżali kolejni amatorzy mocnych
wrażeń. Kolejny taki
śmiertelny wypadek miał miejsce 29 października w Charlotte w stanie
North Carolina. 15-letni William Anthony Odom wraz z przyjaciółmi
urządzał halloweenowe przyjęcie; w piwnicy u swojej ciotki urządził
"nawiedzony dom". Znaleziono jego ciało pośród sztucznych pajęczyn i
plastikowych nietoperzy, zwisające z szubienicy. W tym przypadku
również pętla nie miała prawa się zacisnąć. Agencja Associated
Press poinformowała w październiku 2001 roku o kolejnym wisielcu.
14-latek Caleb Rebh, który pracował w "kolejce strachu" w mieście
Sparta w stanie Michigan, postanowił uatrakcyjnić swoja role. Był
znudzony zwyczajnym wyskakiwaniem zza drzew i straszeniem
przejeżdżających ludzi, wiec wpadł na pomysł zastąpienia szkieletu,
który zwisał z pobliskiego drzewa. Założył sobie pętle na szyje, ale
kiedy puścił sznur, gałąź wystrzeliła z powrotem do góry i
pociągnęła go ze sobą - chłopak był za lekki. Inni pracownicy i
odwiedzający nie pospieszyli mu od razu z pomocą, myśląc, ze tylko
udaje. Kiedy zdjęli go z gałęzi i próbowali robić sztuczne
oddychanie, było już za późno.
SZPILKI, IGŁY I ŻYLETKI ZNAJDOWANE W
SŁODYCZACH DAWANYCH DZIECIOM
To również prawda,
niestety. W odróżnieniu od prób otrucia podczas Halloween, te
przypadki zostały dobrze udokumentowane. Zatrucie pokarmu to próba
zabójstwa, natomiast igła czy inny ostry przedmiot np. w jabłku to
próba okaleczenia lub przestraszenia ofiary. Niemal wszystkie
przypadki znalezienia ostrych obiektów w słodyczach okazywały się
plotkami. Reszta z nich to "dowcipy", które najczęściej jakieś
dzieciaki robiły rodzeństwu lub innym dzieciom. W młodym wieku nie
myśli się o konsekwencjach podobnych "zabaw", traktując je jako
jeszcze jeden kawał z okazji Święta Duchów. Czasem jednak słyszy się
o szaleńcach, rozdających dzieciom słodycze z "niespodziankami". I tak np. w 2000
roku w Minneapolis James J. Smith (lat 49) podczas Halloween
rozdawał dzieciom Snickersy z igłami w środku. Jedno dziecko ukłuło
się podczas próby ugryzienia batonika, ale na szczęście na tym się
skończyło. Legenda o
wkładaniu żyletek do jabłek najprawdopodobniej pochodzi z Kanady i
wschodniego wybrzeża USA, gdzie pod koniec lat 60-tych zanotowano
kilkanaście takich przypadków. W 1968 roku w New Jersey ustanowiono
nawet specjalne prawo przeciwko umieszczaniu w jabłkach ostrych
przedmiotów! Mimo tego, tego roku miało miejsce jeszcze przynajmniej
13 takich prób. W niemal wszystkich przypadkach ofiarami były
dzieci, ale na szczęście w 75% przypadków nic im się nie stało. W
następnych latach legenda się rozrastała - następne zgłoszenia
okazywały się wyssane z palca. Histeria sięgnęła
szczytu w 1982 roku. Nie był to dobry rok. Nie tylko wszędzie
straszono żyletkami w jabłkach. Wówczas to w Chicago siedem osób
zmarło po zażyciu pigułek tylenolu, które ktoś powlekli cyjankiem
potasu. W tym samym czasie miały miejsce podobne przypadki
zatruwania lekarstw i żywności. Różni szaleńcy zachęceni przykładem
zaczęli bawić się w Boga.
SZALEŃCY ROZDAJĄCY DZIECIOM ZATRUTE
SŁODYCZE.
Co do tej
historii, nie ma pewności. W 1982 roku w miasteczku Somerdale, w
stanie New Jersey 15 dzieci i 1 osoba dorosła rozchorowała się po
spożyciu cukierków i ciasta na zabawie z okazji Halloween. Wg
niektórych gazet w słodyczach wykryto ślady narkotyku PCP ("angel
dust", czyli "anielski pyl"). Nie wiadomo, czy celem były wszystkie
dzieci, czy może jedna osoba. Często tak się właśnie okazywało. Nie
raz tez zatrucie było dziełem przypadku lub śmierć spowodowało cos
innego, a nie trucizna. Miejska legenda o
szaleńcach, rozdających dzieciom zatrute słodycze posłużyła tez
innym do ukrycia własnych zbrodniczych zamiarów. W 1974 roku w
Teksasie ośmiolatek Timmy O'Bryan został otruty cyjankiem przez
własnego ojca, który poczęstował go cukierkiem. Aby upozorować atak
szaleńca, Ronald O'Bryan podał zatrute słodycze także swojej córce i
trójce innych dzieci. Los chciał, że żadne z nich nie zjadło tych
cukierków. Mały Tim był ubezpieczony na sporą sumę pieniędzy,
dlatego musiał zginąć. Ojcu udowodniono morderstwo i 31 marca 1984
roku wykonano na nim wyrok śmierci przez - nomen omen -
wstrzykniecie trucizny. W 1970 roku
5-letni Kevin Toston zapadł w śpiączkę i następnie zmarł. Sekcja
zwłok wykazała, że przedawkował heroinę. Słodycze zebrane przez
niego podczas Halloween, jak się okazało, zostały posypane
narkotykiem. Ten szeroko nagłośniony przypadek został przedstawiony
jako przykład sadystycznego ataku. Prawda jednak okazała się
bardziej prozaiczna. Jak wykazało śledztwo policji, chłopiec przez
przypadek dostał się do torebki z narkotykiem, która należała do
jego wujka. Rodzina, aby kryć wujka, posypała słodycze heroina. Jednak pierwszym
odnotowanym przypadkiem próby otrucia podczas Halloween była
dziwaczna sprawa Helen Pfail. Tą nowojorską "kurę domową"
aresztowano w 1964 roku, oskarżając ja o podanie dzieciom
zbierającym słodycze pastylek z trucizna przeciwko mrówkom.
Zdenerwowana faktem, ze niektóre z dzieci zbierających słodycze były
na to za stare, sporządziła dla nich paczki z takimi "specjałami",
jak: ciastka dla psów, stalowa wełna i właśnie pastylki mrówkobójcze
(które zresztą były wyraźnie oznaczone trupia czaszka). Zresztą
ostrzegła te dzieci, że te pączki to kawał, wiec nikomu nic się nie
stało. Mimo to postawiono jej zarzuty usiłowania morderstwa, za
które otrzymała wyrok w zawieszeniu. Odnotowano również
wiele przypadków śmierci w wyniku zatrucia lub ataku serca podczas
Halloween, ale w żadnym z tych wypadków nie znaleziono śladów
narkotyków czy innych niebezpiecznych substancji w słodyczach. W
kilku przypadkach żartownisie dodawali marihuanę do batoników.
Ponadto same dzieci prokurowały zatrute czekoladki, żeby nastraszyć
rodziców. Oczywiście znały legendę o zatrutych słodyczach. I w taki
sposób następuje samo spełnianie się przepowiedni.
GDZIEŚ W USA ZNAJDUJE SIE SŁYNNY 5-PIETROWY
NAWIEDZONY DOM - TAK STRASZNY, ŻE JESZCZE NIKT NIE UKOŃCZYŁ JEGO
ZWIEDZANIA.
Nieprawda. Od
wielu lat po USA krążą legendy na temat nawiedzonego domu, do
którego można wejść płacąc 25 dolarów, ale za pokonanie każdego z 5
pięter dostawało się z powrotem 5 dolarów. W środku miały na
śmiałków czekać takie atrakcje jak: żywe węże, pająki, owady, tajne
drzwi, zapadnie itd. Nigdy nie podano dokładnej lokacji domu.
Początkowo miał on znajdować się na przedmieściach Detroit, ale
późniejsze wersje legendy umiejscawiały dom w takich stanach, jak
Oklahoma, Georgia, Oregon, Illinois, Michigan, Texas czy Ohio. Wiara w istnienie
tego domu sięga polowy lat 80-tych, kiedy to bardzo popularne stało
się urządzanie "nawiedzonych domów" z okazji Halloween. W latach
90-tych powstały cale parki rozrywki, gdzie można takie specjalnie
przygotowane domy zwiedzać. Istnienie takiego
domu to byłaby nie lada gratka dla wszelkiego rodzaju poszukiwaczy
silnych wrażeń, jednak do tej pory nikt go nie odnalazł. Legenda
rośnie, wg niektórych wersji kilku śmiałków nigdy nie wyszło już
żywych z tego domu - ich zwłoki odnaleziono na ostatnim piętrze. Żeby sprostać
powstałym potrzebom, powstało wiele takich "nawiedzonych domów". Co
prawda nie są tak straszne, jak ten legendarny, jednak pewne
zastosowane tricki czynią je niemal niemożliwym do przejścia. I tak
na przykład dom w Michigan to jeden wielki labirynt. Inni
zatrudniają różne wybryki natury lub na końcu trasy umieszczają
naprawdę niebezpieczną drogę, której nikt przy zdrowych zmysłach nie
chce pokonać. Najsłynniejszym
"nawiedzonym" domem była posiadłość Richarda Garriotta, znanego
lepiej jako "Lord British", twórcy słynnej serii gier komputerowych
"Ultima". Jego dom w Austin, w Teksasie miał lochy, ukryta
bibliotekę, tropikalny las deszczowy wewnątrz domu, zapadnie, tajne
przejścia, obserwatorium na dachu i prywatną wyspę. Obecnie mieszka
w jeszcze większym, straszniejszym domu. Ale w latach 1988-1994 co
drugie Halloween Garriott wydawał 100 tysięcy dolarów na
przemienienie swojego domu w wielki lunapark, gdzie zaproszeni
goście mogli doświadczyć na własnej skórze przygody rodem z gier
wideo. Żeby dokonać niezbędnych zmian, "Lord British" musiał się na
3 miesiące wyprowadzać, żeby robotnicy mogli wszystko pozmieniać na
czas. Atrakcje te były
dostępne tylko przez 4 lata, za każdym razem mogło wejść tylko 200
gości. Wstęp był za darmo, jedyna cena było oczekiwanie w kolejce.
Sam Garriott widział ludzi, którzy oferowali 1000 dolarów za miejsce
w kolejce. Nie każdy jednak
szuka mocnych wrażeń za wszelka cenę. W styczniu 2000 roku pewna
kobieta pozwala do sadu park rozrywki Universal Studios na
Florydzie, twierdząc, ze coroczne Noce z Horrorem w Halloween były
zbyt straszne i spowodowały u niej trwale emocjonalne i fizyczne
straty. Strach się bać...
FBI BADA SPRAWĘ ZAKUPU DUŻYCH ILOŚCI SŁODYCZY
W SKLEPACH NEW JERSEY.
To prawda.
Niedawno mężczyzna z wyglądu pochodzenia arabskiego otworzył konto w
Costco i zakupił słodycze o wartości 15 000 dolarów w Wayne w New
Jersey. Ten sam człowiek (lub przynajmniej osoba korzystająca z tej
samej karty kredytowej) w Hackensack dokonał identycznego zakupu,
tym razem na sumę 20 000 dolarów. Potem okazało się, ze ich numer
identyfikacyjny w Costco został sfałszowany, a za wszystko zapłacili
gotówka. Nawet w spokojnych
czasach Halloween przyciąga różnych świrów, pragnących zrobić
krzywdę innym podczas tego święta, a tym bardziej wszystko wygląda
niebezpiecznie w świetle ostatnich terrorystycznych ataków. FBI
zaleciło rodzicom ostrożność - zaistniało podejrzenie, ze ten
tajemniczy "Arab" był terrorysta, który chce zaatakować dzieci.
Przesłuchano tego człowieka, którym także zainteresował się
amerykański urząd imigracyjny. Teoria sugerująca
potencjalny zamach terrorystyczny nie trzymała się kupy. Terroryści
okazaliby się w takim przypadku wyjątkowymi nieudacznikami,
zwracając na siebie uwagę (szczególnie teraz, kiedy środki
bezpieczeństwa są tak podwyższone) i fałszując numer
identyfikacyjny, zamiast postarać się o prawdziwy. Sprawa wyjaśniła
się szybko. Okazało się, że kupujący jako imigrant nie miał po
prostu pozwolenia na zakup i handel takich ilości towarów. Miał
zamiar słodycze sprzedać po wyższej cenie detalicznym sprzedawcom. W
końcu mężczyznę oczyszczono z zarzutów i zezwolono mu zatrzymać
zakupiony legalnie towar. I tym razem FBI nie dało ponieść się
histerii opinii publicznej.
OPOWIEŚĆ O CZARNEJ WOŁDZE.
To złowrogie auto
krążyć miało po polskich drogach i porywać młodych ludzi. Po co? Tu
plotkarze byli niezdecydowani: niektórzy twierdzili, ze narządy
ofiar były przeszczepiane rodzinom komunistycznych dygnitarzy. Inni
- ze porwanych wykorzystywali seksualni zwyrodnialcy, tez zresztą
czerwonej proweniencji. Nie było to zupełnie pozbawione podstaw:
pezetpeerowscy urzędnicy, wzorem swoich moskiewskich “braci”
upodobali sobie te właśnie markę samochodu. Źródło legendy zaś
wywodziło się zapewne z Kremla. W latach 30. jeździły po Moskwie
czarne limuzyny, które porywały ładne, młode dziewczyny dla
zaspokajania erotycznych potrzeb partyjnej wierchuszki - w tym Berii.
Ofiary, którym udało się przeżyć, opisały po latach swoje
wspomnienia. Najbardziej radykalni wyznawcy mitu czarnej wołgi
przysięgali wręcz, że samochodem jeżdżą wampiry. Legenda o
handlarzach ludzkimi organami ma współczesna kontynuacje. (Tym
bardziej prawdopodobna w kontekście niedawnej afery w pruszkowskim
szpitalu, gdzie zdrowa nerka, wycięta młodej pacjentce, zginęła bez
śladu.) Brzmi ona mniej więcej następująco: Dwie młode kobiety idą
wieczorem do pubu. Po jakimś czasie jedna z nich postanawia wrócić
do domu, po drodze odwiedzając toaletę. Tam traci przytomność. Budzi
się nazajutrz za miastem, na poboczu ruchliwej trasy. Czuje się
okropnie. Zauważa kartkę, przyczepiona do bluzki: „Właśnie usunięto
ci nerkę. Musisz jak najszybciej pojechać do szpitala”. Lekarze
stwierdzają, ze operacja została wykonana fachowo przez
profesjonalnego lekarza. (Modyfikacja: dwaj młodzi Polacy jada na
„saksy” do Niemiec. Pośrednik kwateruje ich w opuszczonym domu i
częstuje alkoholem z narkotykiem. Po przebudzeniu okazuje się, że
brakuje im nerek.).
Legenda napisana przez Horatio Quriroge Opisuje on
historie młodego małżeństwa, które spotyka, nieszczęście: żona nagle
zapada na tajemnicza chorobę. Lekarze nie potrafią jej zdiagnozować.
Z dnia na dzień kobieta traci siły, w końcu nie opuszcza już łóżka.
Po jej śmierci zrozpaczony mąż podnosi poduszkę, na której
spoczywała głowa ukochanej. Dziwi go nienaturalny ciężar; rozpruwa
ja nożem i martwieje ze zgrozy: w pierzu tkwi monstrualnych
rozmiarów ptasia pchla, której skórzasty odwłok napęczniał od krwi
kobiety. Historie te, zmodyfikowana i dostosowana do polskich
realiów, opowiadano mi kilka lat temu. Bohaterem był młody
dyplomata, który powróciwszy z żoną z egzotycznej placówki,
przywiózł stamtąd meble i dobytek, m.in. pościel zakażoną groźnymi
insektami. Całe tomy
zapełnić, by można legendami z początków lat 90, kiedy świat szalał
ze strachu przed AIDS. Opowiadano o narkomanach, którzy z rozpaczy i
z zemsty za swoja chorobą atakują ludzi w autobusach i tramwajach,
wstrzykując im zakażoną krew. O pięknych dziewczynach, które po nocy
spędzonej z przypadkowym partnerem zostawiają mu wiadomość (szminka
na lustrze, rzecz jasna): ”Witaj w klubie sero pozytywnych”. O
homoseksualnym światowym lobby bogaczy, którzy świadomie blokują
rozwój badań nad lekiem na AIDS, ponieważ sami chcą mieć jedyny
dostęp do lekarstw itp. Najnowsze legendy miejskie donoszą o
tajemniczym wirusie RV K-17, który zamienia osobę zarażoną w wampira
(zwiększa zdolności parapsychologiczne, powoduje śmierć na słońcu
itd.) Ostatnio WHO ogłosiła hiobowa wieść: podczas pandemii ptasiej
grypy może umrzeć 50 mln. osób. Czy legenda jest przypuszczenie,
jakby, żywcem wyjęte z „Bastionu” Stephena Kinga, ze wywołujący ja
wirus „uciekł” z rosyjskiego laboratorium, w którym naukowcy pracują
nad nowoczesna bronią biologiczna? W takich opowieściach pojawia się
echo tych samych lęków, które ogarniały społeczeństwa podczas
epidemii dżumy czy ospy. Niektóre watki, np. opowieść o zarażającej
mężczyzn pięknej dziewczynie, pochodzą jeszcze z tamtych czasów.
LEGENDY ALKOHOLOWE.
Ciekawą legendą
miejską jest warszawska opowieść o autentycznej postaci, tak zwanej
„Lodzi - Milicjantce”, schizofreniczce, która ku utrapieniu
kierowców i służb drogowych przez całe lata „kierowała ruchem” na
skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej. W II połowie lat
80. znikła, zapewne zmarła śmiercią naturalna. Warszawska wieść
gmina uczciła ją jednak następującą legendą: „Lodzie” zabił na
skrzyżowaniu pijany kierowca, który uciekł z miejsca wypadku. Od tej
pory jej duch szuka zemsty na osobach, które prowadza po alkoholu -
pojawia, się znienacka na drodze w mundurze milicjantki, powodując
karambol, w którym ginie nietrzeźwy kierowca. Wątek alkoholowy
występuje również w historii, której bohaterem bywa brat (szwagier,
mąż) znanej telewizyjnej persony (za każdym razem podawane jest inne
nazwisko). Człowiek ten bawił się na suto zakrapianej imprezie w
mieszkaniu na 10 piętrze. Po kilku głębszych chciał zaimponować
balangowiczom umiejętnością robienia „młynka”. Podczas ewolucji
wypadł przez otwarty balkon. Kopalnia
opowiastek tego typu jest makabryczna, dostępna w internecie strona
tzw. nagród Darwina. Opisuje ona setki autentycznych (a jakże),
najbardziej nieprawdopodobnych wypadków. Każdy opis zawiera czytelną
przestrogę. Znajdują się wśród nich np. takie historie: kierowca
przez nieuwagę nalał do baku luksusowego samochodu niewłaściwego
paliwa, które mogło uszkodzić silnik. Wpadł na pomysł, żeby wyssać
je za pomocą odkurzacza samochodowego. Stacja benzynowa wraz z
„racjonalizatorem” wyleciała w powietrze. Oblany benzyna
samobójca stanął na skraju przepaści z kamieniem przywiązanym do
szyi, pistoletem i trucizna. Wypił truciznę, podpalił się i skoczył
do wody. Podczas skoku strzelił do siebie. Spudłował. Kula
przestrzeliła sznur, woda ugasiła płomień, a ponieważ zachłysnął się
woda, zwymiotował truciznę. Został wyłowiony przez ratowników. Efekt
- przeziębienie.
(w
artykule zostały wykorzystane fragmentarycznie niektóre teksty
znalezione w Internecie)
|
|