|
W
filmach grozy od dawna pojawiały się różnorakie potwory niszczące miasta,
pożerające lub porywające ludzi.
Każdy kinoman zna King Konga i Godzillę, ale zanim pojawili się na ekranach
kinowych, w 1925 roku pojawił się film
„The Lost World”
(„Zaginiony
świat”). Obraz był pierwszą z ośmiu adaptacji powieści Arthura Conana
Doyle’a pod tym samym tytułem. Film wyreżyserował Harry O. Hoyt, który stworzył
dzieło niepowtarzalne, klasykę kina niemego i science fiction.
„The Lost World”
opowiadał o niebezpiecznej wyprawie pewnego reportera do świata zamieszkiwanego
przez dinozaury. Film okazał się jedną z najbardziej kasowych produkcji swojej
epoki. Po raz pierwszy w historii kina zastosowano w nim reprojekcję (tzw.
projekcję tylną). Jest to technika kręcenia zdjęć plenerowych w studio,
polegająca na tym, że aktorów umieszcza się na tle ekranu, na którym wyświetla
się zdjęcia pleneru. Praca nad filmem trwała siedem lat.
Osiem lat później w Ameryce swoją premierę miał znany do dziś
„King Kong”,
zrealizowany przez M.C. Coopera. Fabuła była prosta, wielki goryl zostaje
złapany na wyspie (notabene ląd ten zamieszkiwały też dinozaury) i przewieziony
do Nowego Jorku, w którym uwalnia się i sieje chaos. Film stał się dziełem
kultowym, a scena, gdy King Kong na szczycie Empire State Building walczy z
dwupłatowcami jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych. Wielka małpa do dziś
jest ikoną pop-kultury, równie dobrze rozpoznawaną jak Dracula czy Frankenstein.
Po premierze
„The Lost World” długo nie pojawiały się obrazy o podobnej tematyce,
dopiero w 1948 roku, pojawił się pierwszy powojenny film z udziałem wielkich
dinozaurów – „The Unknown Island”
(reż. Jack Bernhard).
Film opowiadał o poszukiwaczu przygód, który trafia na wyspę zamieszkałą przez
prehistoryczne gady. Dzieło Bernharda nie było dobre, lepsze filmy miały dopiero
nadejść.
W roku 1953 zadebiutował „The Beast From 20,000 Fathoms” (reż. Eugène Lourié).
Reżyser zekranizował krótkie opowiadanie pt. "The Foghorn" Raya Bradbury'ego.
Próbny wybuch jądrowy budzi do życia stwora uwięzionego w lodach Arktyki.
Naukowcy identyfikują zwierzę jako prehistorycznego Rhedosaurusa, tymczasem
monstrum rusza w stronę Nowego Jorku. W odróżnieniu od wcześniejszych filmów, w
obrazie „The Beast From 20,000 Fathoms” nie pojawił się dinozaur, lecz wymyślony
na potrzeby filmu wielki gad z arktycznych lodów. Bestia była
dziełem Ray’a Harryhausena, najlepszego specjalisty
od efektów poklatkowych w tamtych latach. Eugène
Lourié stworzył film, który był inspiracją dla twórców
„Godzilla: King of the Monsters”
(reż. Ishiro Honda) powstałego w Japonii w 1954 roku. Film science-fiction,
który zapoczątkował nowy cykl w dziejach kina (ponad dwadzieścia kontynuacji).
Obudzony próbnym wybuchem atomowym, olbrzymi jaszczur przemierza wyspy
japońskie, siejąc śmierć i zniszczenie. Obraz został odczytany jako ostrzeżenie
przed zgubnymi skutkami eksperymentowania z bronią atomową, płynące z kraju, w
którym tysiące ludzi zginęło od wybuchu bomby atomowej podczas II wojny
światowej. Tym oto sposobem Japonia zyskała nowy znak rozpoznawczy, Godzilla
była swego rodzaju odpowiedzią na popularnego w USA King Konga. Godzilla w
filmach przedstawiony jest jako olbrzymi, pokryty ciemnoszarymi łuskami gad,
poruszający się w pozycji wyprostowanej na dwóch tylnych kończynach, z silnymi
kończynami przednimi, długim ogonem, ostrymi zębami i pazurami oraz kilkoma
rzędami płyt kostnych na grzbiecie. Choć w różnych filmach podawano różne
wytłumaczenia tego, skąd pochodzi, zawsze jest przedstawiany jako potwór z
czasów prehistorycznych, a jego ataki na Japonię i niezwykłe moce, jakie
posiada, są wynikiem użycia broni atomowej.
Oczywiście nie mogło nie dojść do spotkania najsilniejszych potworów wschodu
i zachodu, czyli gigantycznej jaszczurki i ogromnej małpy.
„King Kong vs. Godzilla”
powstał w roku 1962, zaś wyreżyserował go
Ishirô Honda. Był to
pierwszy kolorowy film z udziałem Godzilli. W dziele Hondy Godzilla budzi się do
życia i rusza ponownie zrównać z ziemią
Japonię. Tymczasem ekspedycja naukowa odkrywa na
dalekiej wyspie wielkiego goryla
– King Konga. Goryl stacza mały pojedynek z
Ōdako (wielka
ośmiornica), po czym zostaje przewieziony do
Japonii,
gdzie wymyka się spod kontroli. Tymczasem Godzilla został zatrzymany na liniach
wysokiego napięcia, a King Kong uśpiony i przetransportowany na spotkanie z
Godzillą. Oba potwory stoczą ze sobą walkę. Nie jest tajemnicą, że pojedynek
wygrał King Kong. Można było usłyszeć plotki, iż w amerykańskiej wersji
zwyciężał goryl, zaś w japońskiej Godzilla.

Lata
50-te to okres inwazji złych filmów oraz niezliczonej
ilości gigantycznych potworów z kosmosu, morskich otchłani jak i z innych
miejsc. Pierwszym filmem, który otworzył furtkę dziełom podobnym sobie, był „Them!”
(reż.Gordon Douglas). Film traktował o ataku wielkich mrówek (powstałych w
wyniku radioaktywnego promieniowania spowodowanego doświadczeniami z bombą
atomową) na Los Angeles. Obraz Douglasa był najbardziej dochodowym filmem
wytwórni Warner Bros w 1954 roku. Na uwagę zasługuje fakt iż „Them!” zostało
nominowane do Oscara za efekty specjalne, które jak na tamte czasy były
imponujące.
„Zrzucając pierwszą bombę
atomową, otworzyliśmy drzwi do zupełnie nowego świata. Kto wie, co jeszcze się
za nimi kryje?”
– tymi pesymistycznymi słowami kończył się film. Jak się z resztą niedługo potem
okazało, za owymi drzwiami kryła się masa innych potworów.
Trzy lata po premierze „Them!” na ekranach kin pojawiły się aż trzy zasługujące
na uwagę filmy z przerośniętymi zwierzętami. Pierwszym z nich był
„Black Scorpion”
(reż. Edward Ludwig).
Gigantyczne skorpiony niszczą Mexico City. Z podziemnych jaskiń uwolniła je
seria erupcji wulkanicznych. Zadanie powstrzymania inwazji otrzymuje pewien
amerykański geolog. Bardzo podobną fabułę ma drugi film
„The Deadly Mantis” (reż.
Nathan Juran), jedynie zamiast skorpiona mamy modliszkę, która wydostała się z
arktycznych lodów i rusza na podbój Nowego Jorku. Trzeci film
„The Giant Claw”
(reż. Fred F. Sears) opowiada o wielkim
ptaku, który przylatuje do USA i niszczy wszystko co napotka na swojej drodze. W
filmie nie jest nam dane dowiedzieć się skąd przyleciał stwór, a sam jego wygląd
jest tragiczny, to wielka kiczowata kukła.
Wszystkie te filmy były swego rodzaju ostrzeżeniem dla ludzi, przed bronią
atomową, gdyż jej użycie może mieć śmiertelne skutki.
Twórcy prześcigali się w pomysłach na coraz to dziwaczniejszego stwora,
niespodziewanie w roku 1958 na ekranach kin pojawił się
„The
Blob”
(reż.
Irvin S. Yeaworth Jr.). Na ziemię spada
meteoryt. Pewien młodzieniec jadący na spotkanie z ukochaną, postanawia
sprawdzić co uderzyło w ziemię. Po drodze potrąca starca, któremu do dłoni
przylepiła się dziwna maź (jak się okazuje, pochodząca ze wspomnianego meteoru).
Mężczyzna zostaje odwieziony do szpitala. Okazuje się, że galaretowaty stwór
jest obcą formą życia, żywiącą się ludźmi i stale się powiększającą. Życie
mieszkańców miasteczka jest w zagrożone. Jak widać „The Blob” prezentuje dość
ciekawą fabułę, w porównaniu z wcześniej powstałymi filmami. Zrezygnowano z
olbrzymiego zwierzęcia, na rzecz obcej formy życia. Film zasługuje na uwagę z
dwóch powodów, ciekawych aczkolwiek kiczowatych efektów i imponującej roli Steva
McQueena.

Zrobię wielki przeskok do lat siedemdziesiątych, gdyż w 1976 roku pojawił się
remake
„King Konga”
z 1933 roku, a reżyserią zajął się
John Guillermin. Film był kolorowy, z lepszymi
efektami, zadebiutowała w nim Jessica Lange. „King Kong” otrzymał Oscara za
najlepsze efekty wizualne. Fabuła nie uległa znaczącej zmianie. Remake "King
Konga" okazał się finansowym sukcesem, przy budżecie 24 milionów dolarów
zarabiając na całym świecie 80 milionów dolarów! Dziesięć lat później w 1986
roku John Guillermin powrócił znów do postaci wielkiego goryla i zrealizował
nieudany sequel „King Kong Lives”.
Gigantyczna małpa, która w poprzedniej części
została zestrzelona z World Trade Centem, żyje i od dziesięciu lat znajduje się
w śpiączce. Jej stan daleki jest od normalnego, goryl stoi na krawędzi śmierci i
potrzebuje transfuzji krwi, aby poddać się operacji wstawienia sztucznego serca.
Tymczasem w lasach równikowych zostaje odnaleziona kolejna olbrzymia małpa, tym
razem samica. Zostaje przywieziona do Stanów Zjednoczonych i dzięki jej krwi
udaje się z powodzeniem operacja na samcu. Przebudzony ze śpiączki King Kong
ucieka. Jak widać fabuła kontynuacji jest bezsensowna. Reżyser na siłę chciał
stworzyć kolejny film o małpie, tworząc dzieło niewarte niczyjej uwagi.
W roku
1982 Larry Cohen znany reżyser takich filmów jak „It’s Alive!” i „The Stuff”
stworzył dzieło kiczowate jak i oryginalne –
„Q: The Winged Serpent”.
Nowojorska
policja dostaje dziesiątki zgłoszeń o dziwnym latającym
jaszczurze, który pojawił się w mieście. Traktują to jednak, jako czyjś głupi
żart. Okazuje się, że bestia istnieje i pożera niewinnych ludzi. Detektyw
Shepard chce powstrzymać potwora, w czym pomóc ma
mu pewien pianista rzekomo wiedzący gdzie znajduje się gniazdo jaszczura. Dość
ciekawym pomysłem reżysera, był sam potwór. Jest to pół gad, pół ptak, znany
jako Azteckie bóstwo. Niestety twórcy wykonali go fatalnie, jest sztuczny i w
ogóle nie budzi grozy. W filmie tym pojawili się dość znani aktorzy David
Carradine i Michael Moriarty.

Rok 1993 był bardzo przychylny dla fanów wielkich prehistorycznych gadów.
Steven Spielberg wyreżyserował
„Jurassic
Park”.
Naukowcy
posługując się najnowszą techniką i wykorzystując wiedzę
na temat DNA, pozyskują autentyczną krew dinozaurów z komarów zatopionych przed
milionami lat w bursztynie. Dzięki temu odtwarzają wiele gatunków dinozaurów,
które lokują w gigantycznym parku na wyspie. Kiedy do parku przyjeżdża grupa
ludzi w celu zwiedzenia wyspy, dinozaury wymykają się spod kontroli. „Jurassic
Park” okazał się strzałem w dziesiątkę. Film był fantastyczny pod każdym
względem, aktorstwo (Sam Neill, Laura
Dern, Jeff Goldblum), efekty specjalne (nagrodzone Oscarem), jaki i scenariusz.
Stan Winston wraz ze swą ekipą ze Stan Winston Studio wykonał wiele
animatronicznych dinozaurów wyglądających i poruszających się jak żywe. W
niektórych scenach posłużono się CGI, które stoi na naprawdę dużym poziomie w
porównaniu z niektórymi filmami produkowanymi po 2000 roku. Scena, w której
Tyranozaur goni samochód, jak i ucieczka nastolatków przed Welociraptorami to
sceny kultowe. Tak wielki sukces zaowocował dwoma świetnymi kontynuacjami „The
Lost World: Jurassic Park”
(reż. Steven Spielberg) w 1997 roku oraz „Jurassic Park 3” (reż.Joe
Johnston) w 2001 roku.
Drugim filmem opowiadającym o dinozaurach był średni
„Carnosaur”
(reż.Adam Simon).
Do pewnego małego
miasteczka w stanie Nevada zostaje przywieziona na sprzedaż duża ilość
zmodyfikowanych genetycznie kurzych jaj. Jak się okazuje prawdziwym celem jest
ich rozprowadzenie po domach co spowoduje wyklucie się agresywnych Carnosaurów,
które mają ponownie zawładnąć Ziemią. Nocny stróż Doc zauważa jednego z tych
dinozaurów. Próbując dociec prawdy odkrywa, że za tą sprawą stoi dr Jane Tiptree
specjalistka ds. broni biologicznych, która rozmyślnie rozesłała te jaja.
Carnosaury rozprzestrzeniają się i krwawo rozprawiają ze wszystkimi żywymi
spotkanymi istotami. Scenariusz oparto na podstawie powieści Johna Brosnana.
Premiera filmu odbyła się kilka miesięcy po wejściu do kin hitu Spielberga.
Niestety film nie okazał się tak dobry jak „Jurassic Park”. O dziwo, powstały
dwie kontynuacje w 1995 i 1996 roku.
W 1998 roku swą premierę miała „Godzilla”
(reż. Roland Emmerich)
remake japońskiego pierwowzoru. Podczas prób atomowych na atolu Mururoa w latach
pięćdziesiątych zostają napromieniowane jaja żyjących tam gadów. Cztery dekady
później na Pacyfiku pojawia się ogromne zwierzę, atakujące statki japońskich
rybaków. Godzilla wychodzi na ląd i pustoszy Manhattan. Zmianie uległo miejsce
akcji (już nie Japonia) jak i wygląd tytułowego Godzilli. Jego wygląd jest
zbliżony do olbrzymiej iguany poruszającej się na dwóch kończynach. Film
posiadał świetne efekty specjalne, niestety nie odniósł kasowego sukcesu.

Peter Jackson („Władca Pierścieni”) wyreżyserował w
2005 roku drugi już remake „King Konga”. Fabuła była identyczna jak w
poprzednich filmach o wielkiej małpie, dodano jedynie kilka wątków. Obraz
posiadał niezwykle imponujące efekty specjalne. Filmowy King Kong powstał przy
użyciu unowocześnionej techniki cyfrowej, która we „Władcy Pierścieni” pomogła
ożywić Golluma. Dzięki systemowi czujników umieszczonych w lateksowym kostiumie,
w który odziany był aktor Andy Serkis, każdy jego ruch został zdigitalizowany i
przeniesiony do pamięci komputera. Innowacją w stosunku do „Władcy Pierścieni”
był fakt, iż oprócz ruchów Serkisa, do stworzenia postaci ogromnej małpy
wykorzystano również jego mimikę. Dzięki temu widz ma wrażenie, iż na ekranie
ogląda popisy prawdziwej małpy. Na uwagę zasługują dwie niezwykłe sceny, walka
goryla z dwoma Tyranozaurami oraz pojedynek z dwupłatowcami na Empire
State Building. Film
kosztował aż 207 milionów dolarów.
Irlandczycy w 2005 roku wyprodukowali bardzo ciekawy horror
„Isolation” (reż.
Billy O'Brien).
Film opowiada o dramatycznych losach kilkorga ludzi, których los przypadkowo
zetknął ze sobą na odludnej farmie gdzieś w Irlandii, gdzie tajemniczy naukowiec
przeprowadza objęte ścisłą tajemnicą eksperymenty na krowach. Jednak rezultat
jego pracy wymyka się spod kontroli i zaczyna zagrażać osaczonym na odciętej od
świata farmie bohaterom. Okazało się, że Europejczycy potrafią stworzyć film
bardzo ciekawy z dobrymi efektami. Pomysł zmutowanego genetycznie bydła jest
nowatorski.
W roku 2006 pojawił się nisko budżetowy film
„Cemetery Gates” (reż.Roy Knyrim). W tajnym
laboratorium prowadzone są otoczone tajemnicą eksperymenty genetyczne na
zwierzętach. Dwaj ekolodzy-aktywiści włamują się tam, by uwolnić maltretowane
stworzenia. Giną krwawą śmiercią, gdy okazuje się, że więźniem laboratorium jest
zmutowany, olbrzymi diabeł tasmański. Stworzenie wydostaje się na wolność i
zaczyna zbierać krwawe żniwo w okolicy. Piszę o tym filmie z dwóch powodów.
Pierwszym z nich są bardzo ciekawe efekty wizualne, zrezygnowano z CGI w
tworzeniu diabła, na rzecz poczciwego kostiumu. Aktor przebrany za bestię
sprawdził się niesamowicie. Drugim powodem jest pierwszy występ w roli potwora,
zmutowanego diabła tasmańskiego. Tym oto sposobem poczet besti z Monster Movies
powiększył się.
Od czasów „Godzilli” Japończycy nie wykreowali żadnego ciekawego stwora.
Dopiero w 2006 roku na ekranach azjatyckich kin pojawił się
„The Host” (reż.Joon-ho
Bong). Kang-doo razem z ojcem prowadzi mały sklepik
na brzegu rzeki Han w Seulu. Oczkiem w głowie Kang-doo jest jego córeczka, dla
której zrobiłby wszystko. Ich sielanka zostaje jednak przerwana wraz z
pojawieniem się potwora, który zaczyna pożerać ludzi. Do zabicia kreatury
przydzielone zostaje wojsko i policja. Jednak Kang-doo rozpoczyna własne. Tak w
skrócie wygląda fabuła „The Host”, filmu docenionego na wielu festiwalach, jak i
przez wiele osób (np.Quentin Tarantino).
W 2008 roku na ekranach kin zagościł „Cloverfield”
(reż.Matt Reeves). Manhattan zostaje zaatakowany przez gigantycznego potwora.
Bestia pustoszy miasto, a wraz z nią przybyłe mniejsze stworki atakują
niewinnych ludzi. Film jest niesamowity, gdyż cały atak potwora widzimy
zarejestrowany na amatorskiej kamerze. Reeves wystylizował swój film na
dokument, podobny zabieg zastosowali twórcy „Blair Witch Project”. Dzięki temu „Cloverfield”
wniósł powiew świeżości do już nieco skostniałej formuły Monster Movies. Sam
wygląd bestii jest fantastyczny, nie przypomina ona żadnych dotychczasowych
filmowych stworów jak i zwierząt żyjących na Ziemi.
Łatwo
zauważyć, iż wśród nowo powstałych MM pochodzenie zmutowanych potworów, tłumaczy
się doświadczeniami genetycznymi. Jest to duże zagrożenie czasów współczesnych,
twórcy dzięki swym filmom, podobnie jak w latach 50 przestrzegając przed bronią
jądrową, ostrzegają nas przed zgubnymi skutkami eksperymentów genetycznych.

Tak oto
wygląda w wielkim skrócie historia Monster Movies. Jest ona bardzo fascynująca i
pełna wielu ciekawych bestii. Takie stwory jak Godzilla i King Kong stały się
ikonami pop-kultury, rozpoznawalnymi są na całym świecie. Oczywiście w swym
opisie nie uwzględniłem wielu filmów, starałem się wyróżnić obrazy warte uwagi,
które otworzyły nowy rozdział. Nie opisywałem tu filmów MM powstałych dla stacji
Sci-Fi Channel, a było ich wiele, wystarczy przypomnieć „Mammoth”, „Pterodactyl”
czy „Attack of The Sabretooth”. Niestety, filmy tej amerykańskiej stacji
telewizyjnej prezentują z reguły słaby poziom fabularny, aktorski i wizualny.
Jak widać XXI może być okresem rozkwitu Monster Movies, dowodem na to jest
pojawienie się „Cloverfield” i „The Host”. Nie pozostaje nic innego niż
oczekiwać premier coraz to ciekawszych, mam nadzieje, filmów. |
|