Wioleta S.: Wiemy już, że
trzeci tom „Pana Lodowego Ogrodu” pojawi się jeszcze w tym miesiącu. Czy z
tej okazji, możesz zdradzić czytelnikom parę szczegółów odnośnie samej
powieści?
Jarosław Grzędowicz:
W żadnym razie nie będę robił spojlera na kilka dni przed premierą – może
ktoś jednak będzie chciał kupić tę książkę. Oczywiście to jest trzeci tom,
więc trudno do niego zachęcać kogoś, kto nie czytał poprzednich. Ci, którzy
czytali pierwszy i drugi raczej wiedzą, czego się spodziewać. Fabuła się
rozwija i zmierza powoli do finału. Będą ci sami
bohaterowie i ich kolejne
przygody. Będą się dowiadywać coraz więcej o świecie, których ich otacza,
realizować swoje zamierzenia i w coraz większym stopniu będą uczestniczyć w
tym, co się tam dzieje.
*
* *
Wioleta S.:
To proszę powiedzieć zdanie zachęcające
do lektury „Pana Lodowego Ogrodu” czytelnikom, którzy jeszcze nie mieli
okazji wgłębić się w lekturę powieści.
Jarosław Grzędowicz:
Słuchajcie, to jest bardzo fajna książka i proponuje żebyście ukradkiem
przeczytali dwie, trzy strony w księgarni, obsługa zwykle nie pilnuje tego
zbyt gorliwie. Jeśli ta powieść was zainteresuje, dalej jest jeszcze
fajniej.
*
* *
Wioleta S.:
Twoim fanom przyszło długo czekać na trzeci tom przygód Vuko Drakkainen’a.
Czy było to spowodowane poświęceniem się innym projektom czy też pewnymi
problemami z kontynuacją tej historii?
Jarosław Grzędowicz:
Niestety to jest długa powieść, w związku z tym praca nad nią jest bardzo
ciężka, czasami zdarza się i tak, że dochodzi do przestojów. Przez jakiś
czas ciężko mi się pisało, ale to z powodów, które są trochę poza konkursem
– było dużo dodatkowej pracy, musiałem też przemyśleć pewne rzeczy. Czasami
zaś jest tak, że pewne elementy fabuły, które u autora w głowie są bardzo
proste, w realizacji okazują się skomplikowane i znienacka trzeba spędzić
miesiąc nad głowieniem się nad dalszym rozwojem opowieści, mimo, że w
założeniach miało być łatwo. Często okazuje się że przejście od jednego
wydarzenia do drugiego nie może odbyć się tak po prostu, tylko w sposób
atrakcyjny i posuwający akcję do przodu.
*
* *
Wioleta S.:
Czy są szanse, aby wielbiciele twojej mroczniejszej strony wyobraźni mogli
jeszcze w tym roku napotkać coś w księgarniach?
Jarosław Grzędowicz:
W tym roku nie, bez przesady. Jestem w stanie wydawać
jedną książkę rocznie. Natomiast uprawiam literacki płodozmian z dużą
przyjemnością i nie ulega wątpliwości, że do horroru wrócę wkrótce. Myślę,
że zastanowię się nad jakąś powieścią, jednak dopiero po napisaniu czwartego
tomu i zakończeniu projektu „Pan Lodowego Ogrodu”. To znaczy, że nie zrobię
czegoś takiego co miało miejsce między pierwszym a drugim tomem, kiedy to
wydałem powieść grozy „popiół i kurz”. Chciałbym, aby ten projekt znalazł
swój finał w jakimś sensownym i przewidywalnym czasie, żeby w nim po prostu
nie ugrzęznąć. Dopiero potem zajmę się nowymi pomysłami wśród których będzie
też miejsce dla grozy.
*
* *
Wioleta S.:
Czy myślałeś może o wydaniu w formie książkowej zbiorku własnych esejów i
felietonów, które publikowałeś na łamach Nowej Fantastyki?
Jarosław Grzędowicz:
To cykl, który zacząłem pisać w FENIXie, potem w Nowej Fantastyce i teraz w
Science Fiction. Nie wiem, jakby nie śmiem. Parę osób już mnie pytało, czy
nie zebrałbym tego w książce, i nie wiem, być może kiedyś to zrobię. Mnie
się wydaje, że takiej książki nikt by nie kupił, ale z drugiej strony, sam
chętnie kupuję i czytam zbiory felietonów, więc mam trochę schizofreniczny
pogląd na tę sprawę. Być może to zrobię, pod warunkiem, że przekonam sam
siebie, że to ma sens, i że znaleźliby się nabywcy tej książki.
*
* *
Wioleta S.:
Słyszałam, że wraz z Mają Lidią Kossakowską zamierzacie wydać książkę
kucharską. Czy to prawda?
Jarosław Grzędowicz:
Istotnie, istnieje niezerowa możliwość, że razem z
Mają napiszemy książkę kucharską. To jest pomysł, na który wpadł nasz
wydawca. W pierwszej chwili koncept wydał się szalony, ale w gruncie rzeczy
być może go zrealizujemy. Ma być to książka z bardzo różnymi przepisami,
które chcemy ocalić od zapomnienia i od zmian mody, które dotykają
kulinariów tak samo jak innych dziedzin życia. Będą to między innymi
przepisy po przodkach, przechowywane w domowym archiwum, przepisy będące
próbą odtworzenia smaków dzieciństwa, albo nieznanych babcinych receptur,
ale także na potrawy które gotujemy na co dzień. Należymy do rzadkiego
gatunku ludzi, którzy sami robią pierogi a w niedzielę przygotowują pieczeń.
Dość często zaglądam do Internetu szukając jakiś przepisów, porównując różne
wersje, albo żeby sobie przypomnieć jakieś składniki. Przy okazji natrafiłem
tam na fora, które postawiły mi włosy na głowie. Dowiedziałem się, że na
przykład dla użytkowników Internetu idea zmieszania kawałków śledzika, oliwy
i cebulki jest jakimś rewolucyjnym odkryciem. Ci ludzie naprawdę znali
jedynie produkt, który można kupić w sklepie, więc temu niebywałemu
eksperymentowi towarzyszyły jakieś „ochy i achy” – ktoś tak zrobił i „och
mój Boże, teraz nie chcę innego śledzia”. Przeraziłem się i doszedłem do
wniosku, że może rzeczywiście książka kucharska z takimi przepisami,
napisana przez amatorów dla amatorów ma sens. Nadamy jej estetykę grozy,
prawdopodobnie będzie ucharakteryzowana na grimuar magiczny, czy
alchemiczny, takie klimaty.