Wioleta S.:
Cały Pani cykl powieściowy 'Upiór Południa" przyjął się wśród fanów całkiem
dobrze. Czy podczas pracy nad nim napadały Panią chwile zwątpienia odnośnie
całego projektu?
Lidia Maja Kossakowska:
Nie, z pewnością nie. Byłam pewna, że chcę te książki napisać i że powstaje
właśnie coś wartościowego dla mnie oraz, mam nadzieję, także dla
czytelników. Niepokoiłam się tylko, jak cykl zostanie przyjęty, bo jest
bardzo odmienny od tego, co pokazałam do tej pory. Tak naprawdę to był
bardzo trudny projekt, dość karkołomny. Kiedy zabierałam się do pisania
nawet nie przypuszczałam, że zajmie tyle czasu, tyle pracy, tyle
przygotowań, tyle emocji. W sumie miała powstać jedna książka, zawierająca
cztery mikropowieści, ot coś jakby nieco bardziej rozbudowane opowiadania,
każde utrzymane w odmiennym klimacie. Taki sobie zbiór opowiastek, tyle, że
nieco dłuższych. Każda historia miała być napisana inaczej, inna narracją, w
inny sposób i nieść inne przesłanie, emocje. Zabrałam się za robotę i nagle
okazało się na jak ogromne przedsięwzięcie się porywam. Praca nad stylem, a
właściwie czterema bardzo różnymi stylami, stanowiła ogromne wyzwanie. I
bardzo mnie zmieniła jako pisarza. Dzięki „Upiorowi” dojrzałam, okrzepłam,
zrozumiałam, że potrafię napisać mocną, wartościową, nowocześnie ujętą i
stylizowaną prozę. Mogę przestraszyć, zadziwić, a może i zaszokować
odbiorcę. A równocześnie zająć się tematami, które są dla mnie ważne,
powiedzieć coś o sobie i świecie.
Lubię eksperymentować, staram się nie pisać cały czas tego samego, chcę
trochę czytelnika zaciekawić, zaskoczyć, zdumieć, dlatego dopiero po
napisaniu „Upiora” byłam w stanie z czystym sercem i ochotą powrócić do
cyklu, który jest bardzo lubiany przez czytelników, który się ze mną
kojarzy, tzn. do cyklu anielskiego. Ale „Upiór” to nie był w żadnym razie
jakiś przerywnik, oddech od świata skrzydlatych, lecz nowy, ważny projekt,
droga, którą chcę kroczyć jako literat. Ukształtował mój nowoczesny, lepszy
styl, pokazał, że potrafię się zmierzyć z trudnymi tematami, z odmiennymi
narracjami, z dziwnym klimatem i problemami. Dopiero wtedy zrozumiałam, że
mogę ewentualnie wrócić do uniwersum „Siewcy Wiatru” i zrobić „Zbieracza
Burz”.
W dosłownym sensie miłośnicy tego cyklu zawdzięczają mój powrót do aniołów
„Upiorowi Południa”.
*
* *
Wioleta S.:
Jest Pani wszechstronną pisarką. W jakiej konwencji czuje się Pani
najlepiej?
Lidia Maja Kossakowska:
Skoro jestem taka wszechstronna, to pewnie w żadnej konkretnej. I to, w
dużej mierze, okazuje się prawdą. Nie ma takiej konwencji którą szczególnie
preferuję, zwykle mam ochotę spróbować wszystkich potraw ze stołu. W
„Upiorze Południa” postawiłam na klimat grozy, nawet horroru. Urban fantasy
także nie jest mi obce, co widać choćby w „Zwierciadle” lub „Zakonie Krańca
Świata”; choć ten ostatni ma też w sobie sporo science fiction. Lubię
klimaty mistyczne, tajemnicę, magię. „Ruda Sfora” jest zbliżona nieco do
fantasy, ale do końca, trudno mówić w tym przypadku o klasycznej fantasy. W
sumie, wstyd przyznać, heroic fantasy nie lubię. Doszło już nawet do tego,
że przewraca mi się w żołądku, gdy słyszę słowo „elfy” albo „krasnoludy”.
Klasyczna fantasy wydaje mi się tępa, strasznie ograna i raczej nudna. Ale
kto wie, może kiedyś, tak na złość, postanowię napisać coś właśnie o
krasnoludach. Na razie mam inny pomysł. Space opera. I zobaczymy co z tego
wyjdzie.
*
* *
Wioleta S.:
Czy często ogląda Pani, lub czyta, horrory? Może ma Pani jakieś ulubione?
Lidia Maja Kossakowska:
Tak, bardzo lubię horrory. Nie będę tutaj odkrywcza, kiedy powiem, że na
przykład King zrobił bardzo dużo dla horroru, poniekąd sprawił, że horror
przestał kojarzyć się wyłącznie ze splatterem, jakimś głupkowatym i pustym
medium, w którym chodzi tylko o to, żeby z szafy wychodziły upiory i lała
się krew. Myślę, że w horrorze można jeszcze bardzo dużo osiągnąć.
Przykładem może tu być Joe Lansdale, nie tłumaczony u nas, doskonały autor
amerykański. Rany, co on potrafi zrobić z horroru! I w dodatku jak dobrze go
napisać. Historie grozy, pojęte i napisane w nowoczesny sposób, to może być
przyszłość fantastyki. Jasne, że nie całego nurtu, ale znaczącego wycinka.
Myślę nawet, że możne to być próg z którego fantastyka odbije się, żeby
trafić do szerszego grona czytelników. Już teraz bardzo popularne książki,
bestsellery światowe, mocno ocierają się o klimat grozy, a często są po
prostu powieściami z gatunku fantastyki. Taki Moore czy nawet Palachniuk
piszą przecież fantastykę. A Carlos Ruiz Zafon wskrzesza klasyczną powieść
gotycką.
Także popularne seriale jak choćby „Lost” w zwykłą opowieść obyczajową
wplatają motyw mistyki, fantastyki, nawet science fiction. No bo jak inaczej
nazwać podróże w czasie i przestrzeni
*
* *
Wioleta S.:
Czy czytuje Pani recenzje swoich książek w internecie?
Lidia Maja Kossakowska:
Jestem autorem, i sądzę, że każdego chyba autora diabeł w końcu skusi, żeby
zaczął grzebać w internecie w poszukiwaniu recenzji. I albo wyjdzie stamtąd
w depresji, albo, znacznie rzadziej, w euforii, a najczęściej pewnie pełen
niesmaku. Wszystko zależy także od tego przez kogo napisana jest recenzja. I
co to jest za recenzja. Nie ma problemu jeśli pisze ją krytyk lub
przynajmniej człowiek podpisany imieniem i nazwiskiem, taki, który stara się
rzetelnie i uczciwie ocenić książkę. Nawet jeśli ta ocena nie jest
pozytywna, trudno. W naszym zawodzie trzeba być na to przygotowanym.
Najgorzej z recenzjami, które są anonimowe i pojawiają się w sieci tylko
dlatego, że ich autor chce wrzasnąć w twarz całemu światu: „Nie znoszę tej
głupiej suki!” W sumie to nie są żadne recenzje, tylko manifestacje
zazdrości, zawiści, niechęci a nawet nienawiści. Bezkarne, bo anonimowe.
Takie faktycznie trudno czytać. Niestety istnieje klątwa, która sprawia, że
media są wszędzie i każdy autor na pewno kiedyś się dowie co tak naprawdę
myślą o nim czytelnicy. A może raczej sfrustrowani zazdrośnicy. Z drugie
strony trzeba się uodpornić na to, że bywają niedobre recenzje, a cieszyć z
tego że całkiem sporo pojawia się także dobrych, że jest sporo ludzi, którzy
coś fajnego i pozytywnego odczuli po przeczytaniu książki.
*
* *
Wioleta S.:
Co mogą znaleźć fani horroru w Pani nowej książce „Upiór Południa. Czas
Mgieł”?
Lidia Maja Kossakowska:
„Czas Mgieł” to jest ostatnia część całego cyklu i tak jak pozostałe zawiera
w sobie element grozy. Inaczej natomiast niż w poprzednich tomach, akcja
dzieje się w Polsce, w latach czterdziestych. Język, narracja jest nieco
stylizowana na Konwickiego, Dygata, takie klimaty. Starałam się uchwycić tam
nastrój klaustrofobiczny, stan lęku i niepewności, charakterystyczny dla
tamtych czasów. Oczywiście są mistyczne i nadprzyrodzone wydarzenia, bez
których całość nie miałaby sensu. Myślę, że tej części najbliżej jest do
starego, klasycznego horroru w stylu angielskim. Sanatorium na odludziu,
tajemniczy, dziwaczni pacjenci, niewytłumaczalne zjawiska, nastrój osaczenia
i strachu, a główny bohater tknięty amnezją.
*
* *
Wioleta S.:
Jakie plany na przyszłość?
Lidia Maja Kossakowska:
Skończyłam właśnie pierwszy tom kontynuacji „Siewcy Wiatru”, czyli
„Zbieracza Burz”. W tej chwili jestem na etapie pisania drugiego tomu, bo
będzie to powieść w dwóch częściach. Pewne wątki zakończy, a niektóre, być
może, pozostawi otwarte. Nie wiem jeszcze na pewno, czym zajmę się później.
Najprawdopodobniej będzie to space opera, ale raczej z elementami humoreski.
Tego jeszcze nie próbowałam, więc mnie kusi. A może inny, dość długi projekt
rozłożony na trzy tomy? Albo mroczny, współczesny horror o ciemnej stronie
świata? Nie podjęłam jeszcze decyzji. Ale pomysłów mi, na szczęście, nie
brakuje.