Vandal: Witam, bardzo cieszę się na
możliwość przeprowadzenia z tobą wywiadu
Łukasz Orbitowski: Ja również
*
* *
Vandal: Niedawno wyszła twoja nowa
powieść napisana wspólnie z Jarosławem Urbaniukiem pdt. Pies i Klecha
„Tancerz”. Byliście specjalnie we Francji przed rozpoczęciem pracy nad
książką, czy zwiedzanie bardzo pomogło przy pisaniu „Tancerza”?
Łukasz Orbitowski: To zależy co
rozumiemy przez słowo „pomogło”, bo w sensie merytorycznym wszystkie
materiały mogliśmy, od biedy znaleźć w Internecie i bibliotekach. Czym innym
jednak jest pisanie o miejscu, gdzie się było, inaczej, kiedy jesteś,
widzisz i czujesz. Większość pisarzy których znam pracuje inaczej, czyli
jeździ palcem po mapie albo zasuwa do biblioteki. Jeśli już jedzie, to
zwiedza, bada podług konspektu. My zrobiliśmy inaczej, wiedzieliśmy, że
Paryż być musi i tam, przez te pięć dni, z ekipą telewizyjną za plecami
wchłanialiśmy miasto, którego woń nie zawsze jest przyjemna, ale
interesująca nieodmiennie. Wiesz, łapaliśmy klimat, z murów, ulic, ludzi i
motorów wyłaniała się nasza opowieść i rzeczywiście, na pewne sprawy nie
wpadlibyśmy, gdyby nie ta wyprawa. Poza tym piliśmy wino, tanie, lecz lepsze
niż w Polsce, żarliśmy krewetki u Turka, żarliśmy się między sobą.
*
* *
Vandal: Fakt, Paryż posiada
specyficzny klimat
Łukasz Orbitowski: Zupełnie inny
niż się spodziewałeś
*
* *
Vandal: Słyszałem że podjąłeś naukę
scenopisarstwa, jakie wrażenia z zająć no i przede wszystkim ciekawi mnie
bardzo o czym będzie twój pierwszy scenariusz?
Łukasz Orbitowski: Plotki krążą
szybko, skąd o tym wiesz? Na razie dopiero zaczynam, trudno mi powiedzieć
coś na gorąco, to dopiero pierwsze zajęcia w pierwszej odsłonie tego kursu.
Czyli ani ja, ani wykładowcy, czy organizatorzy mogą co najwyżej mieć
nadzieje i wyobrażenia, co tam się podzieje i jakie będą skutki.
Analogicznie ze scenariuszem, czym innym jest moje wyobrażenie o nim, czym
innym doświadczenie moich nauczycieli, a wszystko dokonuje się w intensywnym
cieniu kalectwa polskiej kinematografii. Chciałbym zrobić thriller o
psychopacie, takim facecie, który zbliża się do ludzi, przyjaźni się,
zdobywa zaufanie tylko po to, żeby bardziej komuś dowalić. Zranić do żywego.
Historia prowadzona z dwóch punktów, jego portret przy urabianiu kogoś, plus
wątek ludzi z jego przeszłości, którzy go szukają. To tylko zamysł, nie mam
zielonego pojęcia co z tego wyjdzie. Więc zmagam się z tym pomysłem, zmagam
się sam ze sobą, bo przez lata pracy w domu, lub roboty wyjazdowej,
siedzenie w ławce cały weekend jawi się dziwacznie, a nawet uwiera w sensie
dosłownym.
*
* *
Vandal: Pomysł brzmi ciekawie
Łukasz Orbitowski: Trudny do
zrobienia i nie wiadomo czy ludzie to przyjmą. Nie będzie killera
ganiającego z siekierą, raczej silnie ujawnią się napięcia, wątki
obyczajowe. Ujawnią, nie ujawnią, mam doświadczenia tylko z prozą i żaden
pomysł nie zrealizował się (bo to nie ja realizuję pomysły) tak jak
przewidywałem
*
* *
Vandal: Twoja współpraca z J.
Urbaniukiem jest bardzo efektywna, stanowicie świetny duet. Opowiedz jak się
poznaliście?
Łukasz Orbitowski: Właściwie to
znamy się od zawsze, bo chyba, jak jesteś po trzydziestce to zawsze zaczyna
się pod koniec podstawówki. To w sumie wesoła historia, poznaliśmy się na
kursie przygotowawczym do ogólniaka, ja miałem paskudną czapkę uszatkę z
białym, brudnym podbiciem i jakąś wieśniacką naszywkę zespołu metalowego, on
dla odmiany miał normalne ciuchy, za to był tłusty. Zagrało. Następnego dnia
ciskaliśmy petardy pod komisariat. A potem poszło, bujaliśmy się,
przeżywaliśmy jakieś zakochania, jednak do wymian dziewczyn nie doszło.
Dawaliśmy w palnik, robiliśmy złe rzeczy. Teraz piszemy. Urbaniuka zapytaj,
co się działo.
*
* *
Vandal: W takim razie z czyjej
inicjatywy wyszła chęć podjęcia się wspólnego pisania powieści?
Łukasz Orbitowski: Tu znów są dwie
wersje, moja i Jarka, każdy sobie ochoczo przypisuje wszelkie zasługi, czyli
pewno pomysł był wspólny i od razu zakropiony. Albo wyłonił się z
zakropienia. Myślę, ze brakowało nam wspólnej pracy, robiliśmy trochę rzeczy
wcześniej, ale nic, co ocierało się o literaturę. Ja wróciłem z Ameryki,
postanowiłem pisać, wyszło jednak, że brakuje wspólnej roboty. I ruszyliśmy
ostro, postacie pojawiły się szybko, szybko też napisaliśmy pierwsze teksty.
Teraz są dwie książki. W planach zbiorek.
*
* *
Vandal: Co do planów związanych
z całym cyklem, ile zamierzacie napisać tomów "Psa i Klechy"?
Łukasz Orbitowski: Wychodzi na to,
że nic nie wiem, ale na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że naprawdę
nie wiem. Planowaliśmy cztery powieści i one na pewno doczekają się
zrealizowania. Pytanie oczywiście kiedy, bo przed trzecią musi ukazać się
solowa książka Jarka, ja też odfruwam na moment ku samodzielnym projektom. A
znając nasze metody pracy, może być różnie, ja sam piszę bardzo wolno.
Wracając do Psa i Klechy, rytm wydawniczy na rok 2009 zapewni nam zbiorek
opowiadań pod roboczym tytułem „Ezo – komuna”. I znowu, opowiadania powstają
cały czas, warto je wydać w książce, ile tych zbiorków będzie, pojęcia nie
mam. Dwa, trzy? Za to powieści mamy zaplanowane cztery, wiemy co w nich
będzie i jak skończy się ta opowieść.
*
* *
Vandal: Nie obawiasz się
reakcji wśród czytelników że będą chcieli byście im serwowali kolejne
odsłony cyklu, że będzie im ciężko pożegnać się z tym tematem
Łukasz Orbitowski: Czyli staniemy
się z Jarkiem sprawcami czyjegoś cierpienia? Ech. A tak serio, to oczywiście
ludziom byłoby smutno, ale jeszcze smutniej chyba zrobiłoby się gdyby
obserwowali zdychanie cyklu z tomu na tom, powtarzanie motywów w coraz
bledszych odsłonach, te same grepsy, szukanie tematów na siłę i tak dalej.
Moglibyśmy jechać jak Prachett, aż mózgi by nam się przepaliły, tylko po co?
Nie można wałkować tych samych postaci w nieskończoność, bo zmaltretujemy je
i zmienią się w trupy. Taki był zamysł od początku, cztery tomy z wyraźną
puentą. Lubimy razem pracować, pewno pofruniemy ku nowym tematom. A może
zrobimy grę komputerową? Może film? Na pewno powstaną inne książki. Marzy mi
się wydanie naszych materiałów z „Lampy”, fikcji kulturalnych, takich
rzeczy, ale tu zainteresowanie może być nikłe.
*
* *
Vandal: Co sądzisz o polskiej
literaturze grozy, młodych twórców, myślisz że idzie w dobrym kierunku?
Łukasz Orbitowski: Parę lat temu
było tak źle, że jakikolwiek ruch mógł wieść tylko ku dobremu. Popatrz:
pustynia, plus rzadka obecność autorów w rodzaju Nowosada, Oszubskiego,
Kaina, Kyrcza, Jarek Grzędowicz namieszał z debiutem, ja jakoś zacząłem. A
teraz wyraźnie idzie ku dobremu, wysypały się nazwiska, z których kilka jest
co najmniej obiecujących. Wymieniłbym Jakuba Małeckiego, facet jest po
debiutanckich „Błędach” teraz wychodzi druga książka. Obie redagowałem.
Warto wskazać Pawła Palińskiego, czyli najbardziej anglosaskiego autora w
Polsce. Wypuścił tylko parę opowiadań, ale wszystkie szybowały na poziom
nieosiągalny dla większości Polskich autorów. Nie tylko literatury grozy.
Jeśli popatrzymy na antologie w rodzaju „Księgi strachu” czy dwóch tomów
debiutantów, wypuszczonych przez Red Horse, wyjdzie, że mamy przynajmniej
paru ludzi pióra z talentem, który powinien zaowocować czymś ciekawym, w
wypadku tych dwóch facetów, nawet wielkim.
*
* *
Vandal: Spora część fanów grozy w
Polsce , na samym początku lat 90’tych dorastała na tekstach Guy N .Smitha,
Herberta oraz Knighta. Jak wspominasz tamte czasy przypływu tego gatunku na
naszym rynku, miałaś jakiegoś ulubieńca?
Łukasz Orbitowski : Wspominam
dobrze ze względów nie tylko literackich. Wyobraź sobie dwunastolatka
wychowanego na szarych okładkach, którego nagle zasypuje zachodnia proza pop
we wszystkich możliwych odsłonach. I to w ilościach niemal nie do
pochłonięcia. Czytałem wszystko, powieści sensacyjne, fantasy, s-f,
oczywiście horrory. Sam dorastałem, budziły się we mnie przynajmniej
młodzieńcze, na pewno już nie dziecięce oczekiwania względem życia. Także
sztuki. I wiele książek, do których próbowałem wracać po latach nie
wytrzymuje tego odarcia z nastoletniości. Powiem ci, że podczas lektury
każdy autor wydawał się tym najlepszym. Jak dorwałem „Wyklętego” Masterton
był mistrzem świata, potem ukazała się „Twierdza” Wilsona i oszalałem,
jeszcze później powieści Koontza i Kinga. Myślę, że z tego zamętu ocalało
trzech, a tak naprawdę jeden. Po Kinga sięgam z sentymentu, Clive Barker ma
problemy z przeskoczeniem własnego debiutu, za to prywatnym mistrzem jest mi
Jamek Herbert. Ten to umie… to znaczy, ktoś musi pisać powieści groszowe i
jemu wychodzi to najlepiej. Używam terminu „groszowy” bez negatywnego
wydźwięku. Różnica między Herbertem a Smithem, Hutsonem, Saulem, Mastertonem
jest kolosalna. A grają w tej samej lidze.
*
* *
Vandal: Czy masz ulubionych klasyków,
kiedyś wspominałeś o inspiracji twórczością Słowackiego?
Łukasz Orbitowski: Ekspertem od
romantyków jest Jarek. Słowacki był mi potrzebny do jednego tekstu,
mianowicie do „Popiela Armeńczyka”, tam najpierw był pomysł, potem pojawiła
się oczywista obserwacja, że Słowacki w „Królu duchu” pisał o czymś
podobnym, więc musiałem tam sięgnąć. Mój tekst niewątpliwie skorzystał.
Czytam dużo i niejako z obowiązku. Jamek Herbert to wiadomo. Ale także
Edward Redliński, Robert Nye, Steineck, Truman Capote, Ellis, Palahniuk.
Ostatnio wałkuję Rymkiewicza, a właśnie przed chwilą skończyłem książkę
dokumentalną, towarzyszącą wydaniu DVD filmu „Trzej kumple”. Całą prozę
świata oddaję oczywiście za Marka Twaina. Po co to wszystko mówię? Bo jeśli
chcemy napisać, powiedzmy, horror, to horrorem inspirować się nam nie wolno.
Należy znać i czerpać z innych lektur, inaczej nie stworzymy niczego nowego,
ani ciekawego. Będziesz czytał tylko Kinga, zaczniesz pisać jak King. Tylko
gorzej. Nie zawsze musi być to ruch w pionie, możesz pisać groszowe romanse
inspirując się groszową fantasy i tak dalej. A teraz siedzę w Baczyńskim, bo
nowa książka będzie o nim, co jest o tyle przykre, że z poezją nie bardzo mi
po drodze.
*
* *
Vandal: Clive Barker, w pewnym
momencie swojej kariery literackiej, napisał dla córki genialny Cykl
powieściowy „Abarat”, skierowany do najmłodszych czytelników. Jakie z kolei
tobą pobudki kierowały aby stworzyć Prezesa i Kreskę?
Łukasz Orbitowski: To przedziwna
książka, ze swoją historią. Zacząłem pisać te bajki kiedy dowiedziałem się,
że żona urodzi mi dziecko i rzeczywiście pierwsze bajki były bardzo
dziecinne, co może nie jest bardzo widoczne w książce, a na blogu było. Bo
na początku był tylko blog, czyli słowo. Potem przyjaciele namawiali mnie do
wydania, ja połapałem się, że piszę te bajki bardziej dla żony, a potem dla
siebie. I chciałem zachowania tej intymnej, przyjemnej atmosfery pisania,
stąd wydałem tę książeczkę u przyjaciół, zadedykowałem synowi, ilustracje
zrobił mój ojciec. W sumie to kawał zamrożonego czasu, bo moja sytuacja
osobista wywróciła się kapkę, co w pewien sposób dodaje tej książce
dodatkowego znaczenia. Ciekawy zapis pewnego szczególnego stanu, mam
nadzieję, że do rozpoznania nie tylko przeze mnie ale i innych.
*
* *
Vandal: Co do kina grozy, czy
nie uważasz że zbyt silne eksponowanie makabry, wywoływanie u widza szoku
poziomem brutalności może prowadzić w złą stronę? Spora część twórców głosi
że nie istnieją żadne granice, podpisujesz się pod tym?
Łukasz Orbitowski : W ogóle w
sztuce nie powinno być innych granic, jak te, które wyznacza rozsądek, to
znaczy, w odniesieniu do horroru: wszystko ma sens, wszystko jest możliwe,
jeśli tylko zostanie użyte w sposób właściwy. A czasem nie jest. Weźmy taki
„[Rec]”, jego intensywność rzeczywiście jest przeżyciem granicznym i działa.
Tak samo, nakręcony w podobny sposób „Cannibal Holocaust”. A jakiś czas temu
obejrzałem francuski „Inside”, i mamy tutaj przykład filmu, w którym
wszystko, łącznie z montażem i bezsensem scenariusza podporządkowano
szokowaniu widza. Temu już nie ufam, lubię kiedy przemoc jest wehikułem do
czegoś, choćby po prostu do granicznego doświadczenia, w wypadku „Inside”
poczułem się oszukany. Z drugiej strony, dziwię się wszystkim przeciwnikom
dosłowności, horror to okrucieństwo, horror to brutalność, a mnie interesuje
zwiedzanie granic, wystawianie łba za horyzont, także w ramach pornografii
przemocy.
*
* *
Vandal: Tu także jest ciekawa
kwesta propos, porn-gore'owych produkcji. Nie sądzisz ża łączenie horroru z
pornografią, może mieć silne skutki uboczne? Po części horrory paradoksalnie
są tworzone dla młodszej widowni i to ona kupuje mase biletów do kin.
Łukasz Orbitowski: To rzeczywiście
trochę paradoks – pamiętaj jednak, że żyjemy w świecie, gdzie furorę zrobiło
GTA. Nie jest winą twórcy, ze ktoś znalazł się w niewłaściwym czasie i
miejscu, konkretnie, przed ekranem, gdzie pulsuje przemoc. Kwestia
globalizacji. Właściwie nie wiem jak to ugryźć, bo z jednej strony jestem
pewien że są filmy, których nawet osoba nominalnie dorosła oglądać nie
powinna. O czternastolatku nie wspomnę. Ale co z tym zrobić? Zakazać
kręcenia? W tym momencie, zgadzamy się na cenzurę, co może mieć skutki
fatalne. Z kolei próby wprowadzania ograniczeń w Internecie – tak jak
niektórzy próbują robić z pedofilią – są jeszcze gorsze, bo raz powstałe
mechanizmy będą mogły zostać użyte w najróżniejszych sytuacjach i służyć do
kontrolowania wycinka, całości sieci. Więc ja rozkładam dłonie, życie nie
jest zawsze piękne i czasem porno-horror trafi do kogoś, do kogo nie
powinien. Trzeba z tym żyć.
*
* *
Vandal: Na koniec zapytam jeszcze o
rady dla początkujących autorów?
Łukasz Orbitowski: Jeśli chcecie
pisać, ponieważ nikt was nie lubi i w ten sposób macie nadzieję na przyjaźń
i szacunek – nie bierzcie się za pisanie. Jeśli liczycie na kupę kasy, to
pamiętajcie, ze zarobić się da, ale najpierw trzeba wkładać parę lat, oraz
czas który można by zużyć na pozyskanie rentownego zawodu. Jeśli pragniecie
sławy, popalania cygar stuzłotówkami oraz masy fanek, załóżcie lepiej
zespół. Jeśli chcecie opowiadać tylko o sobie, natychmiast odpuścicie. Ale
tak poza wszystkim, chyba warto. To najbardziej niezwykły zawód świata.
Wkładasz dużo, masz szansę wyjąć jeszcze więcej. Zwłaszcza, że nie wiesz do
końca ile naprawdę włożyłeś i ile wyjmiesz. Nie wolno zrażać się
przeciwnościami.
*
* *
Vandal: Dziękuje Ci bardzo za wywiad i
życzę na przyszłość samych sukcesów
Łukasz Orbitowski: To ja dziękuję