TYTUŁ:
Rowerzysta
AUTOR:
Adam Zalewski
DATA PREMIERY:
20.02.2009
WYDAWCA:
Grasshopper
FABUŁA:
Po brutalnym morderstwie matki
w sercu małego Jerry’ego rodzi się chęć zemsty. Strach zmienia się w
gniew, a niewinność w chęć zabijania. Jerry rozpoczyna krwawe żniwo,
a w obronie swoich najbliższych nie cofnie się przed niczym. Prawi i
szlachetni nie muszą się bać, tych złych dosięgnie ręka
sprawiedliwości. Po świetnym debiucie pt. Biała wiedźma
Adam Zalewski ponownie zabiera nas w świat mroku. Akcja
Rowerzysty osadzona jest w małym, sennym amerykańskim
miasteczku Eltonville w Alabamie, uwikłanym w konflikty rasowe i
przestępczość. Ale Rowerzysta to przede wszystkim historia
chłopca skaleczonego przez życie, który w wyniku psychicznego urazu
doznanego w dzieciństwie stał się człowiekiem obarczonym „podwójną
tożsamością”...
[zobacz więcej]
FRAGMENT:
Położył się na łóżku w ubraniu.
Miał jeszcze prawie godzinę. Słyszał odgłosy
dobiegające z kuchni. Ciche kroki matki
zmierzające do łazienki, szmer prysznica. Szczęk
drzwi w sypialni rodziców. Spojrzał na zegarek.
Była za kwadrans jedenasta. Zgasił światło,
podniósł ramę okienną i lekko zeskoczył na
ziemię. Obszedł uśpiony dom, a potem przeszedł
po trawie wzdłuż żywopłotu do końca ogrodzenia.
Tutaj usiadł, czekając na przyjaciela. Justin
miał nadejść z przeciwnej strony ulicy i po
drodze minąć dom Noonanów, ale Jerry umówił się
w tym narożniku, bo tylko tutaj w gęstym
żywopłocie istniała niewielka luka. Wystarczyło
odgarnąć parę gałęzi.
Minęła
jedenasta, ale Justin się nie zjawiał. Jerry
niecierpliwie zerkał na zegarek. Noc była
ciemna, bezksiężycowa i musiał przysuwać tarczę
niemal pod same oczy.
Cholerny
Just! Zaspał czy co?
Justin nie
zaspał. Od pięciu minut siedział ukryty w
rozłożystym krzewie na skraju ogrodzenia
Noonanów. Schował się, by uniknąć spotkania z
kilkoma białymi, którzy pojawili się znienacka
na drugim chodniku i przeszli jezdnię akurat w
tym miejscu. Ledwo zdążył uskoczyć. Było ich
dwóch. Zatrzymali się kilka kroków od niego.
Zapalali papierosy, ale jedyną rzeczą, którą w
gęstych ciemnościach dostrzegł dygocący Justin,
było czarne sombrero na głowie jednego z
mężczyzn. Do uszu chłopca dobiegły przytłumione
słowa. Wytężył słuch. Rozmawiali głośnym,
nerwowym szeptem.
– Naprawdę
chcesz to zrobić, Bill? Dużo ryzykujemy. Nie
lepiej złapać jakąś czarną dziwkę? W końcu to
twoja rodzina. Co masz do niej? Że przestała ci
dawać?
– Zamknij
się, Diego. Ma być tak, jak zechcę. Dostanie
nauczkę.
– Jak
chcesz. Ale to paskudna sprawa. Skoro się
uparłeś, to zróbmy to szybko.
Kroki.
Odgłos otwieranej furtki, a potem drzwi
wejściowych.
Justin
wyskoczył z ukrycia. Przebiegł pędem wzdłuż
ogrodzenia. Zatrzymał się przy końcu żywopłotu.
– Jerry! –
zawołał. – Jesteś tam?
– Cicho,
frajerze – szept młodego Noonana brzmiał
nerwowo. – Chyba wrócił ojciec. Zdawało mi się,
że słyszę kroki.
– Jerry,
kurwa! Trzeba wezwać policję! Chcą zrobić coś
złego twojej mamie.
– O czym ty
gadasz?
Pomiędzy
gałęziami ukazała się twarz Jerry’ego. Justin
nie zdążył odpowiedzieć. Z domu dobiegł
przeraźliwy, kobiecy krzyk. Obaj usłyszeli to
samo. Jedno, krótkie, przejmujące wołanie.
– Jezu! Nie!
Co chcecie zrobić? Ratunku!
– Biegniemy
po policję, Jerry! – krzyknął Justin, ruszając z
miejsca galopem. Po kilku krokach obejrzał się
za siebie. Jerry’ego nie było. Justin zawrócił.
Namacał otwór w żywopłocie i przepchnął się na
drugą stronę. Uderzył głową w coś miękkiego.
Jerry siedział w trawie. Justin chwycił go za
ramię. Słowa uwięzły mu w gardle. Przyjaciel
opuścił głowę na piersi i dygotał. Dygotał tak
strasznie, że drganie przeniosło się serią
spazmów na ramię Murzyna.
– Jasna
cholera! Jerry! Opanuj się!
Justin
chwycił jego głowę w obie dłonie i podniósł.
Oczy Jerry’ego były kurczowo zaciśnięte, a z
kącika ust wypływała strużka śliny.
W tej chwili
w domu rozległ się łoskot przewracanych mebli i
krótki, przeraźliwy krzyk. Wtedy padł strzał. A
po nim drugi i trzeci.
Jerry
zacharczał. Justin chwycił go w ramiona. Poczuł
na swoim ręku gorący strumień wymiocin. Szarpnął
się i sam zwymiotował na trawę. Czuł się tak,
jak gdyby zapadała się pod nim ziemia. Palce
Jerry’ego zacisnęły się na łydce Murzyna. Krótki
ból wbijających się w skórę paznokci.
Trzasnęły
drzwi. Zatupotały kroki. Skrzypnęła furtka.
Odgłos biegu oddalił się w przeciwną stronę. W
domach poniżej ulicy zapłonęły światła.
Zabrzmiały głosy wołających ludzi, a niewiele
później – wycie policyjnych syren. Przed furtką
Noonanów zahamowały dwa radiowozy.
Jerry nie
reagował. Leżał w trawie, targany torsjami. Po
kilku minutach przyjechała karetka. Zaczęli
zbiegać się ludzie. Justin przecisnął się przez
żywopłot. Wypadł prosto na Steve’a Johnsona,
sąsiada Noonanów.
– Tam jest
Jerry, proszę pana! – krzyknął rozpaczliwie,
wskazując za siebie. – Potrzebuje pomocy!
Johnson
ruszył biegiem do furtki. Po chwili wrócił,
niosąc Jerry’ego.
– Potrzebna
pomoc! – zawołał, podbiegając do ambulansu.
W tej samej
chwili z domu wypadł szeryf, trzymając w ręku
czarne sombrero ze srebrną opaską.
– Czy ktoś
widział tego meksykańskiego sukinsyna?! –
krzyknął, rzucając kapeluszem o ziemię. W tłumie
zaszumiało. Szeryf obrzucił wzrokiem
zgromadzonych gapiów. Zmrużył oczy, a potem
głośno i wyraźnie, jak gdyby z rozmysłem,
oświadczył: – Amanda Noonan nie żyje. Czy ktoś z
obecnych widział Diego Barrela, Billa Noonana
lub któregoś z Hoskinsów?
Nie czekając
na odpowiedź, wszedł do środka.
– Wezwać
Hanka, szefie? – zapytał go w przedpokoju
Gerstaecker. Szeryf spojrzał mu w oczy zimnym
wzrokiem.
– Broń Boże,
Mil – ściszył głos. – Hank będzie miał tej nocy
dużo roboty. Potrzebuje czasu. Dajmy mu go.
– Jasne,
szefie. – Gerstaecker zrozumiał od razu. – Damy
sobie radę sami.
Kiedy
odwieziono ciało Amandy, Bulger przywołał
zastępcę.
– Posłuchaj,
Mil. Ja powiadomię pułkownika. Zrobię to
osobiście. Ty jedź na posterunek. I pamiętaj:
cokolwiek by się działo, nie spiesz się.
Najlepiej zaczekaj na mnie.
Ponownie
spojrzeli sobie w oczy. Zrozumieli się aż za
dobrze.
|