„W nowym milenium wampiry nie
boją się już więcej słońca, jednak nadchodzi czas na strach. Strach przed
Synem Bożym!” To mniej więcej słowa pojawiające się w zwiastunie promującym
film ”Jezus Chrystus - Łowca Wampirów”. Tytuł przywodzi na myśl dwa
nazwiska: Kauffman i Hertz, założycieli wytwórni filmowej, o której nie
jedna osoba interesującą się filmami grozy już słyszała, zarówno
niepochlebne, jak i pochlebne wypowiedzi. Mowa oczywiście o Tromie. Jednak
niż bardziej mylnego. „Ojcem” tego „dziełka” jest mała kanadyjska wytwórnia
Odessa, nie mogąca się poszczycić jak do tej pory czymś nadzwyczajnym w
branży filmów grozy, a co dopiero mówiąc o przemyśle filmowym.
Nadeszły złe czasy, Ziemia
została opanowana przez plagę szaleńczych wampirów, które nie musza obawiać
się już więcej nawet promieni słonecznych. Nie ma nadziei na nic, a jednak
jest Ktoś, kto jest w stanie uwolnić Ziemie spod jarzma plagi wampiryzmu. Tą
osobą jest Jezus Chrystus. Jednak Jezus potrzebuje pomocy, pomocy osób
takich jak Maria Magdalena oraz słynny zapaśnik Santos.

Każdy słysząc o tym filmie
zastanawia się: kto i po co wymyślił coś tak niedorzecznego? Dlaczego
postanowiono wyśmiać życie postaci jednej z największych religii świata.
Film nie ma oszałamiającego budżetu i poza kilkoma śmiesznymi scenkami nie
prezentuje czegoś nadzwyczaj wspaniałego. Jednak jest coś co powoduje, że
niemal każda osoba mając szanse zetknięcia się z tym „dziełkiem”, reagując
od skrajnej odrazy do ekstremalnego zainteresowania, decyduje się jednak na
obejrzenie tego filmu. Kluczowym słowem będącym odpowiedzią na postawione
pytanie jest termin: marketing. Twórcy zdali sobie sprawę z tego, że nic tak
nie interesuje klienta (odbiorcy) jak coś wywołującego skrajne emocje.
Przedstawienie ikony chrześcijaństwa w kontrowersyjnych sytuacjach będzie
jak magnes przyciągało potencjalnych nabywców na film. Jedni sięgną po
niego, aby się dobrze bawić, natomiast drudzy (przeciwnicy tego typu kina),
sięgną po to, aby się dowiedzieć, dlaczego należy pikietować ten film. Tak
czy owak zabieg marketingowy zostanie osiągnięty – nie ważne czy film
znajdzie zwolenników, ważne ze zostanie spełniona idea powstania filmu,
zostanie obejrzany, co się równa zyskom. Czy tak jest w rzeczywistości?
Raczej na pewno tak, gdyż został on zaprezentowany w 2002 roku na Slamdance
Film Festival, odbywającym się co roku w Utah, zdobywając wyróżnienie w
kategorii Spirit of Slamdance. Festiwal Slamdance, będący swego rodzaju
alternatywą dla bardziej znanego festiwalu w Sundance, ma charakter
międzynarodowy oraz jego naczelna ideą jest promowanie oraz pomoc młodym
filmowcą. Skoro realizatorzy z Odessa Filmworks zdobyli uznanie swym
dziełem, może to otworzyć im drogę do bardziej ambitnych produkcji. A
wszystko się może zdarzyć, gdyż dzięki temu festiwalowi zaistnieli tacy
twórcy jak m.in. Ch. Nolan (Memento), M. Foster (Monster’s Ball) itd.

Wracając do filmu. Poziom jest
bardzo niski, kiepskie aktorstwo, niskiej jakości udźwiękowienie, jeśli w
ogóle można tutaj o czym podobnym mówić, humor niekiedy jest bardzo
niewybredny (proszę czytać: kiepski), sceny gore są bardzo amatorskie (co
jest i minusem i plusem). Ukąszenia wampirzyc, jak i widok krwi (zwłaszcza w
pierwszych scenach) wygląda naprawdę kiczowato, jednak np. walka z
wykorzystaniem jelit wypada dość nieźle. Najważniejsze pytanie, jakie należy
postawić, to czy przekroczono pewne granice przyzwoitości? Odpowiedz nie
jest jednoznaczna. Już samo zaprezentowanie postaci Chrystusa zabijającego
wampiry czy „kopiącego tyłki” anarchistom śmiele twierdzącym, że nie wierzą
w Boga, może wywoływać mieszane uczucia. Podobnie rzecz ma się do kilku
wygłaszanych kwestii, np. po serii uderzeń wampirzyc, Jezus wstaje i bijąc
się pięściami po piersiach, mówi z dumą:„ Ciało Chrystusa”. Scena musicalowa
wpleciona w film przywodzi na myśl od razu sparodiowanie filmu „Jesus Christ
Superstar”. Mimo kilku niezbyt interesujących scen, można tutaj coś jednak
odnaleźć. Podobać się może wspomniana walka z anarchistami – jest to tzw.
mordobicie, gdzie banda anarchistów dostaje niezły łomot, bardzo ciekawą
sceną jest również jatka w klubie. Mi się od razu ta scena skojarzyła z
bardzo wybitnym dziełem pana Tarantino, a mianowicie z jatką w „spelunce” w
„Od zmierzchu do świtu”.

Podsumowując: sukces filmu
tkwi w jego kontrowersyjnym, chwytliwym tytule oraz w ukazaniu historii
powtórnego przyjścia Zbawiciela w na swój sposób humorystycznym ujęciu. Na
pewno to „dziełko” znajdzie swoich zarówno fanów jak i przeciwników, gdyż
jednych rozbawią, a innych zbulwersują zabawne kwestie czy sceny odgrywane
przez Jezusa czy innych bohaterów znanych z Biblii. Moje osobiste zdanie
jest takie, że film właściwie niczym się nie wyróżnia. Niczym nowym mnie nie
zaskoczył, czego bym już nie widział w innych filmach tego typu (mam na
myśli komedia + gore klasy co najwyżej B), nie ma też tu (na szczęście) scen
za bardzo przekraczających granice dobrego smaku (chodzi mi tu głównie o
sceny intymne).
