|
Na początek jedna uwaga: szanowny
czytelniku, jeżeli nie widziałeś dotąd omawianego filmu, a zamierzasz to
uczynić w najbliższym czasie – daruj sobie czytanie kolejnych akapitów,
przynajmniej do momentu ujrzenia napisów końcowych po skończonym
seansie. Kino, jakie proponuje Takashi Miike najlepiej przyjmuje się na
surowo, bez szczególnej wiedzy, bowiem opiera się ono w dużej mierze na
swobodzie twórczej, która rodzi skrajne dziwactwa, kuriozalne pomysły i
momenty kompletnej dezorientacji i zaskoczenia. To bardziej przygoda,
niż film, więc staje się ona dużo mniej ekscytująca, kiedy poznamy jej
cel i ktoś wyznaczy nam ścieżkę ku jego osiągnięciu. Jeżeli liczysz na
rekomendację, to wystawię Ci ją od razu: „Audition” jest filmem, który w
moim przekonaniu stanie się (czy nawet STAŁ SIĘ) kamieniem milowym kina
popularnego o wyższych ambicjach od przeciętnych. Jest majstersztykiem
sztuki reżyserowania odczuć widza i wspaniałym przykładem autorskiego
kina respektującego schematy kina gatunkowego. Film pewnie podzieli
twoje odczucia, tak jak dzielił ze sobą w dialogu publiczność i krytyków
po zakończeniu seansów. Jeżeli tego poszukujesz w kinie, nie muszę Cię
dalej namawiać. Jeżeli nie – to lepiej, gdyż tym więcej możesz zyskać,
kiedy go obejrzysz.
„Audition” jest chronologicznie
trzydziestym filmem w dorobku Takashi’ego Miike, którego twórczość w ciągu
niespełna 15 lat objęła aż 70 tytułów. Przez ten czas Miike pokazał światu,
jak bezkompromisowym twórcą można być realizując kino komercyjne i
gatunkowe, którego ostateczny kształt jest na ogół decyzją producentów, a
nie twórców. Ale nie w przypadku Miike’go. Dobitnie świadczy o tym pewna już
na wpół legendarna dziś anegdota o tym, jak nasz Takashi miał wyreżyserować
prostą historyjkę do świątecznego cyklu poświęconego polepszaniu więzi
rodzinnych. Scenariusz, który otrzymał miał tytuł „Happiness of the
Katakuris”. Reżyser nie usunął ponoć ani słowa ze scenariusza, natomiast
zrealizował go w formie musicalu, w którym kolejne odsłony (w których
nawiązywał między innymi do Bollywood, karaoke, czy teledysku „Thriller”
Michaela Jacksona) podkręcił przemocą i absurdalnym, czarnym humorem.
Niezadowolenie producentów zostało szybko zrekompensowane tym, że film z
miejsca zyskał sobie status kultowego. Ta historia dość dobrze świadczy o
podejściu Miike’go do medium, jakim jest kino. Nie inaczej rzecz ma się w
przypadku omawianego „Audition
Zastanawialiście się kiedyś, jaki efekt
dałoby zderzenie „Bezsenności w Seattle” z „Teksańską Masakrą Piłą
Mechaniczną”? Nie? To nic, gdyż twórca „Audition” zrobił to za Was, na
dodatek przedstawiając efekt swoich rozmyślań w postaci omawianego filmu.
Nie przypadkiem obraz nawiązuje do tych tytułów właśnie. Reżyser, który
dotąd tworzył filmy bazujące najczęściej na połączeniu dwóch (lub większej
ilości) konwencji przynależnych japońskiemu kinu gatunkowemu, tym razem
swoją ofensywę postanowił skierować na zachód, odwołując się w ten sposób do
tych dwóch niekwestionowanych klasyków amerykańskiego kina, z oddzielnych
zupełnie nurtów. Udało mu się to w stu procentach, bowiem „Audition”
zarobiło w USA więcej, niż w ojczyźnie reżysera, a do tego nazwisko Miike’go
zaczęły wymieniać i chwalić wpływowe osobistości amerykańskiego kina, często
te, które w swoim czasie borykały się z podobnymi problemami, co reżyser „Audition”.
Nie przypadkiem filmy omawianego reżysera głośno reklamował sam Quentin
Tarantino, bez cienia kokieterii przyznając, że chciał osiągnąć taki stopień
brawury w swoim „Kill Bill”, co Miike w słynnym „Ichi the Killer”. Niedługo
potem, „Audition” zyskało sobie popularność w Europie. W końcu doszło
również do polskiej premiery. Film został zaprezentowany w cyklu „Nocne
Szaleństwo” podczas czwartej edycji najbardziej prestiżowego wydarzenia
filmowego w Polsce, czyli festiwalu Era Nowe Horyzonty. O tym, jak
znakomicie film został przyjęty, może świadczyć najlepiej to, że całe „Nocne
Szaleństwo” w roku następnym składało się wyłącznie z filmów Miike’go.
Fabuła jest wyrazista, prosta i doskonale
pasuje do kliszy dramatu rodzinnego. No, przynajmniej do pewnego czasu. W
pierwszej odsłonie widzimy jak mały chłopiec, Shigehiko niesie kwiaty
leżącej w szpitalu matce. Przy łóżku kobiety spotyka swojego ojca –
Shigeharu Aoyamę. Okazuje się, że matka chłopca (Ryoko) zmarła na chwilę
przed jego przyjściem. Akcja przenosi się siedem lat w przyszłość. Aoyama
wciąż jest wdowcem, wyraźnie pogodzonym ze śmiercią żony. Mieszka z synem,
oddaje się pracy, sprawia wrażenie przeciętnego reprezentanta swojego
pokolenia. Przy kolacji syn sugeruje mu, żeby znalazł sobie drugą żonę, gdyż
brak kobiety u boku wyraźnie go postarza. Błahą uwagę syna Aoyama bierze
niezwykle poważnie i postanawia rozpocząć poszukiwania. Jednakże, kiedy
okaże się, że znalezienie skromnej, pięknej, młodej dziewczyny, obdarzonej
do tego „...jakimś talentem...„ jest dla niego trudniejsze, niż mogło się
wydawać, Aoyama daje się namówić koledze z pracy na mniej konwencjonalne
rozwiązanie. Wspólnie organizują przesłuchanie do fikcyjnego filmu, jasno
określając wiek i pożądane cechy kandydatek. Każdą z nich przesłuchują przez
dziesięć minut, zadając pytania dotyczące życia zawodowego, rodzinnego, lecz
nie krępują się przenosić rozmowy także na bardziej intymne sfery. Nie
cofają się również, gdy mają okazję ocenić w pełnej krasie fizyczne walory
kandydatek. Kiedy na sali pojawia się ubrana w biel dziewczyna o delikatnej
urodzie, obaj mężczyźni dają po sobie poznać, że wybór już zapadł. Skromna i
na pozór zamknięta w sobie Asami wywiera natychmiastowe wrażenie na Aoyamie.
Szczególnie zadowolony wydaje się być, kiedy dziewczyna niemal dziękuje mu
za możliwość poddania się serii niewygodnych pytań z jego strony. Aoyama
aranżuje serię spotkań z Asami, ignorując coraz wyraźniejsze sygnały, mogące
świadczyć o tym, że prawda o dziewczynie daleka jest od jego wyobrażeń.
Mężczyzna uparcie dąży do swego, wspinając się przy tym na wyżyny ignorancji
i bezmyślności. Kiedy na własne oczy ma przekonać się o tym, jakie tajemnice
ukrywała przed nim jego wybranka, okazuje się, że jest zbyt późno, aby mógł
w jakikolwiek sposób wpłynąć na bieg kolejnych wydarzeń.
Mniej więcej w połowie filmu wyrazista
konwencja dramatu zaczyna przenikać się z czystej krwi horrorem, aby na
koniec w zupełności ustąpić temu drugiemu gatunkowi. Szok, jaki wywołuje w
Nas ostatnie kilkanaście minut filmu jest częściowo powodowany zburzeniem
naszych oczekiwań, co do opowiadanej historii. Leniwie ciągnąca się akcja ma
kilka wyrazistych zwrotów, mniej więcej w połowie nabiera tempa, jednak,
kiedy ma nastąpić oczekiwany finał, znowu zwalnia i prowadzi nas do niego w
powolny, nieubłagany sposób. Także finałowa scena posiada zdumiewająco mało
dramatyzmu, a sceny tortur niezbyt przypominają sceny kobiecej zemsty, które
znamy z tytułów takich, jak choćby „I Spit On Your Grave”. W „Audition”
zemsta jest kontemplacyjna, a zarazem przesycona perwersją. Wbijanie igieł w
oczodoły nasuwa skojarzenia z innym „kontemplacyjnym” gore, czyli „Devil’s
Experiment” Hideshi Hino. Można by w tym miejscu zaryzykować stwierdzenie,
że jest to swoisty hołd dla Hino, który jednak okazuje się mieć dość
zaskakującą wymowę, bowiem Miike odwraca płeć bohaterów w znanej „Devil’s
Experiment” relacji oprawca/ofiara. Jeżeli przyjmiemy takie spojrzenie,
poparte kilkoma autotematycznymi wtrętami w fabule, „Audition” staje się
oskarżeniem również pod adresem gloryfikowania seksizmu w japońskim gore.
Seksizmu, z którego, powiedzmy to sobie, filmy takie jak wspomniana pierwsza
część „Guinea Pig” słyną także i w naszym kraju. Różnica, która wyłania się
z porównania tych scen u obu twórców jest jednak taka, że w przypadku filmu
Hino ultra brutalne sceny mają wzbudzać nasz podziw, natomiast u Miike’go
zmuszają nas do refleksji. Tym sposobem „Audition” wchodzi na poziom
wypowiedzi społecznej, która dla Nas może się wydawać pozornie mglista,
jednak po krótkim zastanowieniu można dojść do wniosku, że na pewnym
uniwersalnym poziomie, obraz kobiety w społeczeństwie japońskim daje się
porównać do analogicznego obrazu w krajach zachodnich. Nie chcę się tu
rozwodzić nad feministyczną wymową filmu, bowiem poświęcono jej już dość
dużo miejsca w innych publikacjach, chciałbym za to zaznaczyć, ze egzotyka
problemu wydaje mi się pozorna, co tylko ułatwia polskiemu widzowi
odpowiednie zrozumienie wymowy tego filmu. Zarazem tej uniwersalności „Audition”
zawdzięcza w moim przekonaniu swój największy sukces.
Należałoby się w tym miejscu odwołać do
innego przełomowego filmu, opierającego się na podobnym założeniu. Mowa tu
oczywiście o słynnej „Teksańskiej Masakrze Piłą Mechaniczną” Tobe Hoopera,
która trzydzieści lat temu wywołała podobne zamieszanie, co omawiany przeze
mnie film. Obraz Hoopera, usiłował przekroczyć granicę bezpiecznego strachu,
przenosząc obiekt wzbudzający grozę ze sfery mitów wprost do naszego
codziennego życia. Przestrzeń grozy u Hoopera została bardzo wyraźnie
określona już w tytule. Prawdziwy horror miał się rozegrać tuż obok, w
sąsiedztwie, w Teksasie. Takie uproszczenie i strywializowanie okazało się
zabiegiem genialnym, bowiem trudniejszym do zakwestionowania, niż groza
duchów i wilkołaków. Ćwierć wieku po Hooperze do tego samego próbuje
przekonać nas Miike, rozwijając myśl reżysera „Teksańskiej...”. W „Audition”
przestrzeń grozy nie jest „obok”. Jest wrośnięta w naszą codzienność, jest
nazwana (tak jak nazwany jest od lat problem roli kobiety w społeczeństwie
japońskim), lecz wykluczona na margines przez hipokryzję i ignorancję. Można
by nawet powiedzieć, że problem, którego dotyka film jest na tyle wytarty,
że aż banalny. Największym mistrzostwem Miike’go było uczynienie tego banału
na powrót groźnym i niejednoznacznym.
Od strony sztuki reżyserskiej trudno
odmówić „Audition” wielkości. Nic w filmie nie zgrzyta, treść jest
podporządkowana autorskiej wizji a sceny, które mają widza zaboleć, bolą
naprawdę. Do tego wszystkiego mamy przekonanie o tym, że nie poddajemy się
reżyserowi bezmyślnie, lecz, że trwamy z nim w ciągłym dialogu. Jeżeli
natomiast odnosimy wrażenie, że ten nas okłamuje czy zwodzi, mamy
przekonanie, że robi to w dobrej wierze.
W grze aktorów chwilami daje się wyczuć
sztampę i sztuczność, wolna od nich pozostaje właściwie tylko Eihi Shiina,
wcielająca się w filmie w rolę Asami. Tworzy ona postać pełnokrwistą,
złożoną, bardzo sugestywnie wykreowaną i wzbudzającą niejednoznaczne
odczucia widza, co do jej (często niemożliwych do zaakceptowania) działań.
Jako, że praktycznie jest ona wiodącą postacią, która zawiera w sobie
praktycznie całą treść i wymowę filmu, możemy zignorować gorszy poziom gry
na drugim planie.
Najsłabszą stroną filmu są dialogi, które
są zwyczajnie nierówne. Od znakomitych scen przesłuchania, z których
doskonale słychać w nich dwuznaczności intencji bohaterów, po dość
pretensjonalne wypowiedzi głównej bohaterki w końcowych scenach filmu. Mimo
to nie rażą one sztucznością, przez co łatwo przez film przejść, nie
zważając na braki na tej płaszczyźnie.
Na
uwagę zasługuje również warstwa wizualna filmu. Kadry są statyczne, często
dominuje w nich symetria. Wiele wdzięku, dzięki odpowiedniej pracy operatora
zyskują sceny dialogowe, odbywające się w restauracjach. Kolorystycznie
dominują chłodne barwy, które dobrze wyrażają zamysł beznamiętnego
opowiedzenia pierwszej części filmu. Nie bez powodu „najgorętsza” scena,
czyli scena łóżkowa zostaje sfilmowana w odcieniach lodowatych błękitów.
Ciepłe barwy pojawiają się w retrospekcjach i w finale. Dają one poczucie
obcowania ze sferą bardziej intymną i nacechowaną emocjonalnie. Ciekawe
okazuje się w tym kontekście przemieszanie przeszłości z rzeczywistością, w
jakim uczestniczymy pod koniec filmu. Na przemian zalewają nas strumienie
chłodnych i ciepłych barw, które mieszają się w końcu w jedno. Następuje
przez to symboliczne połączenie obu światów.
Muzyka znakomicie dopasowana jest do
wymowy filmu w poszczególnych momentach. Na początku wdziera się kicz
(zamierzony), lecz stopniowo wtapia się ona doskonale w poszczególne sceny.
Dużym plusem są efekty dźwiękowe, których użycie w scenach gore zawsze wiąże
się z ryzykiem zbytniej sugestywności, która przez przesadę daje efekt
odwrotny od zamierzonego. Efekty dźwiękowe w „Audition” nie przekraczają tej
granicy, sceny nasycone przemocą wzbogacone są o odpowiednio drażniącymi
dźwiękami, jednak ich użycie ciągle potęguje wrażenie autentyczności.
Kilka słów na
posumowanie: film Takashi’ego Miike odwołuje się do najlepszych tradycji
zapoczątkowanych progresywnym horrorem lat siedemdziesiątych ubiegłego
wieku. Nie zaprzepaszcza znakomitego pomysłu gry konwencjami, przeciwnie –
znakomicie go wykorzystuje i rozwija. Dzięki takim pozycjom, jak „Audition”
kino grozy na powrót odzyskuje pazury, dzięki którym stać go na bardziej
drapieżne ujęcie tematu, niż to przynależne przedstawicielom innych
gatunków. Sztuka polega na tym, aby wypowiedź ujęta w tak radykalną formę
była znacząca i miała potencjał wystarczający przynajmniej do tego, aby
zwrócić uwagę na problem, którego dotyczy. W moim przekonaniu, to się
reżyserowi udało znakomicie. Przy wszystkich tych zaletach, „Audition”
pozostaje naprawdę znakomicie zrealizowanym filmem grozy, który stanowi
oddech w zalewie miałkich i nijakich produkcji, którymi zalany jest rynek
horroru w dzisiejszych czasach.
ZOBACZ RÓWNIEŻ

DVD |

CIEKAWOSTKI |

KSIĄŻKI |

SYLWETKI |

MUZYKA |

DOWNLOAD |
AUTOR:
DUFFYD |
|