|
A sądziłam, że po remake’u „Nocy żywych
trupów” w 3D, który popełnił niedawno niejaki Jeff Broadstreet już nic gorszego
się nie przytrafi… Grubo się myliłam. Oto ktoś wziął kultowy scenariusz do
„Dnia żywych trupów”, pojechał z nim do Bułgarii i nakręcił coś, co można
określić jedynie mianem bezczeszczenia klasyki. Nie mogę się jedynie
nadziwić jakim cudem temu komuś udało się namówić do współpracy Menę Suvari,
gwiazdę m.in. „American Beauty”. Gwiazdy chyba ostatnio cienko przędą…
Znawcom gatunku oryginału „Dnia żywych
trupów” ani kultowego reżysera: George’a A. Romero przedstawiać nie muszę.
Tym, którym dzwoni, ale nie wiedzą dokładnie w którym kościele, radzę jak
najszybciej nadrobić zaległości.
Fabuła filmu skupia się wokół dwojga
bohaterów - rodzeństwa Sary i Trevora. Ona jest żołnierzem z przeszłością,
on nastolatkiem żyjącym tym co tu i teraz. Ich relacje nie są zbyt dobre,
ale poprawiają się w obliczu epidemii zmutowanego wirusa grypy, który
zmienia zwyczajnych ludzi w śmiertelnie niebezpieczne żywe trupy. Mało tego
– zarażeni czy też zombie są niezwykle szybcy i silni, sprawniejsi niż
zawodowi kaskaderzy, do tego agresywni i czujni, więc walka z nimi jest
bardzo utrudniona nawet jeśli ma się na wyposażeniu pół wojskowego
arsenału. Bohaterowie muszą po prostu utrzymać się przy życiu i wyrwać z
miasta, niekoniecznie kładąc kres epidemii, bo nie o to w filmie chodzi. Za
to już się zabierze Gwardia Narodowa.
Pierwszy wniosek, jaki się nasuwa to
mariaż sagi Romero z 28 dni czy tygodni później i to jest wniosek jak
najbardziej trafny. Bohaterowie niby posługują się terminem zombie w
stosunku do swoich wrogów a i wrogowie owi pewne cechy zombie zdradzają, ale
nie do końca. Klimatu pierwowzoru ten film nie odziedziczył, jeśli coś
przypomina to raczej „28 dni później” albo serię „Resident Evil”. Nowy „Day
of the dead” miał chyba połaczyć tradycję Romero z nowoczesnymi wersjami
zombie movies, ale zawiódł obie konwencje, dając w rezultacie film
przwidywalny, płaski i bez życia, ot zwykłą krwawą jatkę, którą równie
dobrze można oglądać bez dialogów, bo i tak wiadomo o co chodzi i co się
zaraz stanie. Dziury i niekonsekwencje można tu mnożyć: łagodny zombie -
wegetarianin, który staje się maskotką bohaterów i nie zapomina o uczuciu do
Sary aż do samego końca, gdy umiera ratując jej życie, nieracjonalne
zachowanie bohaterów, którzy w jednej scenie są wzorem survivera a w
kolejnej narażają bezmyślnie swoje życie, uber-zombie naukowiec – trudno nie
skojarzyć np. z lickerami z serii RE albo tym podobnymi Nemesisami,
strzelające z broni maszynowej zombie, żołnierze nie umiejący zachowywać się
jak żołnierze, Murzyn-rasista o usposobieniu bardziej przypominającym
członka gangu ulicznego niż karnego wojskowego etc. Gra aktorska jest
wprawdzie na poziomie, ale trudno by aktorzy sami ratowali kulejącą fabułę.
Faktycznie tylko akcja i krew czynią ten film możliwym do obejrzenia.
Niektórym mogą się też spodobać „inne” zombie. Albo Mena Suvari. Ci, którzy
wiedzą, że nic z powyższych nie będzie w stanie utrzymać ich w fotelu przez
półtorej godziny niech nie tracą czasu.

|
::PLUSY::
+ charakteryzacja
zombie
+ Mena Suvari
+ sporo scen gore i dużo akcji
::MINUSY::
- do pięt nie dorasta
oryginałowi
- brak klimatu
- specyficzne przedstawienie zombie
::OCENA FILMU::
4/10 |

|
|
|
AUTOR:
MEOW |
|
|