|
Lata pięćdziesiąte
minionego wieku to złoty okres dla monster movies, następnie nastąpiło
lekkie załamanie na arenie kontynuacji. Jednak od czasu do czasu
pojawiały się kolejne wznowienia oraz remake’i kultowej jak dla mnie
tematyki stworów, których pochodzenie nigdy do końca nie było
wyjaśniane. Lata dziewięćdziesiąte niejednokrotnie pomijały ową
dziedzinę ekranizacji, wpuszczając na rynek zaledwie kilka mało znanych
horrorów. Początek nowego wieku spowodował nieznaczny nawrót tematyki,
której rodowód jest dosyć skomplikowany i kształtuje się na początku lat
dwudziestych minionego wieku. Do jednej z nisko budżetowych, ale jakże
błyskotliwych produkcji należy Frankenfish, która nie tylko zwiastuje
nawrót tematyki krwiożerczych potworów, ale również jest przykładem
filmu, który może przestraszyć, zszokować ale przede wszystkim trzyma w
napięciu do samego końca. Warto zauważyć, iż po trzydziestu minutach
trwania seansu praktycznie co dziesięć do piętnastu minut mamy kolejną
ofiarę, można by żartobliwie rzec, że danie na wynos co jest podstawowym
plusem całej produkcji, której fabuła jest dosyć banalna, przez co
tworząca klimat czarnej komedii z elementami ostrego gore.
Całość opiera się na
dosyć odświeżonym pomyśle a mianowicie w stanie Luizjana, nad Zatoką
Meksykańską dochodzi do dosyć drastycznego wypadku. Podczas połowu
skorupiaków traci życie miejscowy osadnik, którego niewiadomego pochodzenia
stworzenie wciąga pod wodę i… Zjada. Oczywiści miejscowa policja zwraca się
o pomoc w śledztwie, do którego zostaje powołany stanowy patolog Sam Rivers
oraz pięknej Mary Callahan z Departamentu Leśnictwa. Nieco zniesmaczony
powierzonym zleceniem Sam stwierdza, że wypadek spowodowały miejscowe
aligatory, lecz po dogłębniejszym zapoznaniu się dowodami owe stwierdzenie
szybko zostaje odrzucone. Wspólnie z Mary płyną w górę rzeki by zapoznać się
z tamtejszym ekosystemem oraz ludnością, lecz ich podróż zostaje przerwana,
bowiem w wyższych partiach bagien zauważają dryfującą łódź a obok niej
rybaka, który nieco pogłębia ich wiedzę na temat miejscowych wierzeń.
Wspólnie płyną do osady rybackiej, która zbudowana jest na wodzie, gdzie
napotykają grupę ludzi, powiedziałbym dań na wynos, ale to sami zobaczycie.
Cała sprawa nabiera rozpędu, gdy jeden z miejscowych traci głowę, dosłownie,
zatem nasi uwięzieni na pływających barkach bohaterowie będą zmuszeni
walczyć o przetrwanie. Na tym mógłbym zakończyć opis, jednak by podsycić
waszą ciekawość, dodam, że na nasi bohaterowie, nie są jedynymi, którzy
interesują się tym niespotykanym wybrykiem natury, bowiem na polowanie
wybiera się ekscentryczny biznesmen, który potrzebuje przynęty na ryby,
żywej przynęty, można by rzec, że tej, co przeżyła do jego przybycia. Zatem
do końca nie wiadomo będzie, kto jest pożywieniem a kto jest myśliwym.
Pamiętajcie jedno… One się rozmnażają…
Mark Dieppe, zazwyczaj
kojarzony z Parkiem Jurajski w którym współtworzył efekty specjalne
wyreżyserował film, który sam w sobie jest jednym wielkim efektem
specjalnym. Po mimo przewidywalnej fabuły reżyser zaserwuje widzowi, co
wielu zadowoli, dosyć ciekawe sceny gore, w których trup się ścieli gęsto. W
filmie zastosowano również niepowtarzalny humor, który rozbawia widza po
przez niebanalne dialogi głównych postaci. Szereg animacji komputerowych nie
pozwala choćby na chwilę zapomnieć, że mamy do czynienia z monster movie,
który niebywale trzyma w napięciu, tworząc narastające tępo akcji. Do zalet
tej produkcji należą również efekty pirotechniczne oraz poziom gry aktorów,
która może nie jest twórcza ale zasadniczo utrzymuje wyjątkowo wyrazisty
poziom tworząc indywidualna dosyć charakterystyczne zarazem wszelako
różniące się od siebie. Wielu zauważy wiele nawiązań do filmów o podobnej
tematyce, bowiem scenarzysta celowo używa utartych już elementów zaskoczenia
oraz scen, które w stu procentach wykorzystują to, co najlepsze u
poprzedników. Całości towarzyszy niewinny podkład muzyczny stylizowany na
klasykę wczesnych lat osiemdziesiątych oraz muzyka ilustracyjna, która
doskonale podkreśla wszelkie sceny pościgów oraz zgonów. Moim zdaniem jest
to jeden z niewielu filmów, który w ostatnich latach po mimo wielu
niedociągnięć odtwarza na nowo sprawdzone już rozwiązania, skrzętnie wiążąc
je w całość.
Są gusta i guściki, nie
każde owa produkcja zadowoli swoim angielskim humorem ora techniką przekazu,
ale daję gwarancję, że po nieco ociągającym się wstępie nikogo nie zawiedzie
pod względem nieustające akcji oraz scen, które na długo utkwią w pamięci
widza. Nie zgodzę się również z opinią, iż film nie zawiera żadnych
innowacji stając się zbędną produkcją, bowiem stanowi miłą odskocznie od
produkcji, których wysoki budżet został przeznaczony na marketing. Uważam,
że Frankenfish jest zapowiedzią zmian, może, gdy pojawi się więcej
zwolenników owej tematyki, na naszych ekranach zagoszczą produkcje, które
przywrócą świetlność jakże wartościowym filmom o potworach, których
pochodzenie pozostanie tajemnicą a ich nazwa będzie wywoływać uśmiech na
twarzy oraz sentyment tamtych lat… Jak dla mnie ta produkcja mile mnie
zaskoczyła a czas przeznaczony na seans uznaje za miło spędzony, czego i wam
życzę…
ZOBACZ RÓWNIEŻ

DVD |

CIEKAWOSTKI |

KSIĄŻKI |

SYLWETKI |

MUZYKA |

DOWNLOAD |
AUTOR:
REQUIEM |
|