|
|
    
STAR WARS LEGENDY: INWAZJA. UCHODŹCY
    

Gwiezdnowojenny
Expanded Universe to prawdziwa mnogość różnych książek i
komiksów, które często w znaczący sposób rozwijają bohaterów
znanych i lubianych oraz wprowadzają nowych. W tej
olbrzymiej masie tytułów wiele jest słabych, jeszcze więcej
przeciętnych, ale znajdzie się też sporo dobrych. Do takich
z pewnością należało przynajmniej kilka części książkowej
serii „Nowa Era Jedi”, która opowiadała o inwazji na
Galaktykę tajemniczej rasy Yuuzhan Vongów. Cykl zyskał na
tyle dużą popularność wśród fanów, że po jakimś czasie
powstał też komiks, który tę tematykę poruszał. W ramach
komiksowych „Legend” Egmont zaprezentował nam właśnie jego
pierwszy tom.
Nad Galaktykę
nadlatują wojenne statki obcej, niezwykle wojowniczej rasy.
Dla Yuuzhan Vongów nobilitacją jest ból, a celem zagłada
innych ras. Nie znają umiaru, nie znają litości – chcą
zniszczyć wszystko, co tylko stanie na ich drodze. Opór
najeźdźcom stara się stawić dowodzony przez Luke’a
Skywalkera odrodzony Zakon Jedi. Nowa Republika, pod wodzą
Lei Organy Solo musi zapewnić bezpieczeństwo i ochronę
uchodźcom uciekającym z zagrożonych wojną planet. Pierwsza
do walki staje peryferyjna planeta Artorias, której władcy,
choć wykazują się wielkim chartem ducha, zdają się nie mieć
większych szans w walce przeciwko bezwzględnym napastnikom.
„Inwazja. Uchodźcy”
stara się być komiksem dynamicznym. Akcja toczy się szybko,
jednak jej problemem jest fakt, że nie jest specjalnie
angażująca. Dzieje się tak głównie ze względu na
niezrozumiałe czasowe skoki między kolejnymi, często
umiejscowionymi obok siebie wątkami. Rozumiem, że autor nie
miał zbyt dużo przestrzeni by odpowiednio rozwinąć
poszczególne fabularne odnogi, jednak stosowana przez niego
skrótowość często jest mocno irytująca. Widać to zwłaszcza w
motywie szkolenia następcy tronu Artoriasu na Jedi. W środku
konfliktu Luke zabiera go na Yavina 4, gdzie przebywa
(ukazane bardzo skrótowo) szkolenie, po czym błyskawicznie
widzimy go na polu walki jako godnego towarzysza pracujących
nad swoimi umiejętnościami o wiele dłużej adeptów Mocy. Nie
jest to specjalnie wiarygodne.
Na kartach „Inwazji”
zawodzi niestety kreacja bohaterów. Zarówno ci pozytywni,
jak i negatywni nie robią większego wrażenia, głównie przez
słabe i zbyt powierzchowne przedstawienie. Wyraźnie widać,
że do zrozumienia kolejnych protagonistów potrzebny jest
szerszy kontekst, zawarty w innych tytułach Expanded
Universe. Nie jest to rozwiązanie zbyt korzystne, ponieważ
wydanie „Inwazji” w ramach „Legend” sugerowałoby, że jest to
komiks bardziej autonomiczny, tymczasem wiedza przynajmniej
z pierwszego tomu książkowej „Nowej Ery Jedi” wydaje się być
niezbędna, by w lekturę wejść płynnie.
Kolejnym problemem
omawianego tytułu jest brak odpowiedniego klimatu. Właściwie
w ogóle nie czuć tu zagrożenia, co nie jest zbyt korzystne,
gdy przypomnimy sobie, że mowa wszak o zagrożeniu na
niespotykaną wcześniej skalę, inwazję, jakiej Galaktyka
wcześniej nie widziała. Ci, którzy czytali „Nową Erę Jedi”
wiedzą ponadto, że czynnikiem, który powodował, że Yuuzhan
Vongowie byli tak groźnymi przeciwnikami był fakt, że Jedi
nie mogli ich wyczuć dzięki użyciu Mocy. W komiksie ten fakt
jest zepchnięty na margines, a przecież jest to jeden z
głównych czynników sprawiających, że kolejne planety łatwiej
ulegały presji ze strony najeźdźców.
Oceny całości nie
może podnieść także warstwa graficzna. Rysunki, jakkolwiek
poprawne w planie ogólnym, mocno zawodzą, gdy przychodzi do
prezentacji twarzy. „Inwazja. Uchodźcy” zawiera występy
znanych ze Starej Trylogii bohaterów, jednak gdy przychodzi
do ich pojawienia się na arenie wydarzeń następuje sytuacja,
że gdyby autor nie określił za pomocą dialogów kto jest kim,
zwyczajnie nie poznalibyśmy naszych starych znajomych. Taka
sytuacja zwyczajnie nie może mieć miejsca i jest, moim
zdaniem, dyskwalifikująca gdy mamy do czynienia z
postaciami, których fizys jest powszechnie znane i
jednoznacznie kojarzone.
Właściwie całość tej
recenzji to narzekanie na poziom najnowszego tomu „Legend”.
Faktycznie, poziom nie jest najwyższy, ale też nie jest to
komiks, o którym po lekturze chciałoby się jak najszybciej
zapomnieć. Przy pewnej (sporej?) dozie życzliwości i
wyrozumiałości da się go przeczytać, jednak trzeba wówczas
pamiętać, by mieć permanentnie przymknięte oko na opisane
wyżej niedociągnięcia. A jeśli nie kolekcjonujecie każdego z
tomów tego cyklu, lepiej jest się jednak zaopatrzyć w jego
inne części, bo praktycznie każda z osobna jest lepsza od
tej najnowszej.
|
|