|
Graham
Masterton to już klasyk w dziedzinie literackiego horroru klasy
B. Jego pierwsza powieść z 1975r, otwierająca cały cykl „Manitu”,
pozwoliła mu na zakwaterowanie się na stałe wśród pełnoetatowych
pisarzy grozy. Graham jest autorem także wielu poradników
seksuologicznych, powieści historycznych, jak i thrillerów oraz
wierszy. Można by rzec, że człowiek renesansu, choć to szerokie
pasmo zainteresowań literackich stanowi właśnie po trochu
charakter, w jakim utrzymane są jego horrory; pomieszanie
kryminalnej intrygi z seksem i makabrą. Nie uważam się za fana
stylu Mastertona, i prawdę powiedziawszy wiele jego książek nie
czytałem, zatem gdy najnowsza powieść tego Brytyjczyka wpadła mi
w ręce, jeszcze przed rozpoczęciem lektury, napawały mnie
wątpliwości… czy Bazyliszek okaże się wart mojego czasu?
Tym razem Masterton sięgnął
po schemat o szalonym naukowcu i skutkach zabawy w Boga,
znany choćby ze znanej opowieści o „Frankensteinie” Shelley.
A żeby było ciekawiej skorzystał także z europejskiego mitu
o tytułowym Bazyliszku, który sieje terror i zagładę swoim
demonicznym spojrzeniem. Musze przyznać że powieść
Mastertona czyta się dobrze, styl jest zwięzły, oszczędny i
potrafi już na samym początku w miarę dobrze zbudować
nastrój grozy. Lecz czegoś mi w tej powieści bardzo
brakowało, mianowicie więcej strachu, ciarek na plecach
podczas lektury, facet w swoich pierwszych tekstach przecież
z tego słynął. Bazyliszek jest dobrym dowodem na to, że
autor się starzeje pod względem możliwości i inwencji. Fakt
książka posiada parę zalet między innymi linearną narrację,
sympatycznych bohaterów oraz płynny styl co sprawia że
czytelnik pochłonie ją jednym haustem, pytanie tylko czy to
wszystko czego oczekujemy od książki?
Brytyjczyk umiejscowił
niemałą część swojej powieści w Krakowie, wśród scenerii
starego miasta, co wpłynęło na plus „Bazyliszka”. Lubię gdy
zagraniczniak wie gdzie leży Polska, nie wspominając już o
bogatych opisach tego miasta. Teraz spójrzmy na mankamenty
Bazyla, a jest ich sporo, moim głównym zarzutem jest
paradoksalnie rzecz biorąc, brak horroru w horrorze.
Pomijając początkowe sceny z zalążkiem suspensu, dalej
dzieje się nie wiele. Sporo śmiesznych dialogów, opisów
miejsc oraz wyśmienitych dygresji autorskich, ot cała
Bazyliszkowa „arena horroru” na której powinien rozgrywać
się fantazmatyczny dramat a nie farsa i kiczowata groteska.
Może wam jako wytrwałym czytelnikom tejże unikatowej prozy
Szkota, spodoba się „Bazyliszek”, bo mnie on swoim groźnym
spojrzeniem nie powalił na ziemię.
AUTOR
RECENZJI:
VANDAL |
|