„Przemytnik
cudu” Jakuba Małeckiego jest tym gwoździem (bynajmniej nie do
trumny), który lokuje go w ścisłej czołówce rodzimych autorów
grozy. Gwóźdź ten, co prawda, nie ma aż takiej siły rażenia jak
poprzedni, ale… nie do końca. O tym jednak za chwilę.
Podobnie jak w przypadku
„Błędów”, Kuba operuje wyjątkowo lekkim piórem, którego nie
powstydziłby się sam autor „Mistrza i Małgorzaty”. Snując
swą opowieść bierze na celownik kolejne rejony Poznania,
dodając do ich złowieszczego image nieco tajemniczości i
mistyki. A może nawet magii? Magii niełatwej w odbiorze, bo
przypominającej strukturą bardziej pumeks niż posągowy
marmur.
Poza relacją z życia doradcy
bankowego i pracującej w tej samej oszukańczej instytucji
sprzątaczki, na kartach powieści stykamy się z szefującym
organizacji „Dobro” panem Bogdanem, braćmi Misjonarzami czy
cierpiącą na starczą demencję malarką. Galeria barwnych
postaci, sporo intrygujących pytań, nieoczekiwanych zwrotów
akcji… Może nawet chwilami nieco tego wszystkiego za dużo.
Są bowiem momenty (nie związane z seksem, bo tego – podobnie
zresztą jak u przywoływanego wyżej Bułhakowa – u Kuby raczej
się nie uświadczy), gdy ciężko połapać się kto z kim i
przeciwko komu. Z drugiej strony spokojnie można to uznać za
atut książki, szczególnie, że przewidywalna fabuła jest
mankamentem przeważającej większości utworów interesującego
nas gatunku.
Ścieżki bohaterów powieści
wiodą przez zakamarki banku, biblioteki, skrytą wśród drzew
Cytadelę, podziemne przejścia czy wybudowane w aurze
skandalu centrum handlowe Stary Browar. A wszystko to
doprowadza ich do upadku miasta, jego odrodzenia, a zarazem
do poznania własnych serc i pragnień.
W punkcie kulminacyjnym
„Przewodnika cudu” ulice stolicy Wielkopolski spływają
krwią, budynki obrastają skórą. Ciało i krew… Aluzja aż
nadto czytelna nie tylko dla osób, które zostały wychowane w
tradycji chrześcijańskiej, ale dla każdego w miarę
rozgarniętego czytelnika.
Książka zawiera wszystko, co
tygryski lubią najbardziej – trochę rozsądnie dawkowanej
makabry, sporo specyficznego humoru doprawionego szczyptą
groteski, celne obserwacje obyczajowe, rozmach wizji… Przy
okazji jest tu cała masa kalek filmowych, których
odnalezienie może sprawić sporo frajdy miłośnikom dziesiątej
muzy.
Wracając do zakończenia
powieści – uważam i przy swoim twierdzeniu będę się upierał
– że jest ono bardziej udane od tego, jakie zaserwowano nam
w „Błędach”. Wydaje się bowiem w większym stopniu wynikać z
własnych przemyśleń Kuby.
Czy stanowi wyraz jego wiary,
czy raczej chęci jej odzyskania? To już zupełnie inna bajka…
AUTOR RECENZJI:
KAZIMIERZ KYRCZ Jr |